Wymuszony homoseksualizm w niemieckich obozach koncentracyjnych
Niemieccy kryminaliści, wykorzystując swoją pozycję, urządzili słabszym więźniom obozów koncentracyjnych prawdziwe piekło w jednym z najgorszych miejsc na świecie. - "Wyżarci" więźniowie funkcyjni zachowali potrzeby seksualne, ale nie mogli ich zaspokoić z kobietami, bo kontakty z więźniarkami były surowo karane. Dlatego pożądliwym okiem spoglądali na młodych chłopców w pasiakach - pisze Robert Jurszo w artykule dla WP.
18.02.2015 17:34
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
KL Auschwitz-Birkenau, wnętrze jednego z baraków. Kilku niemieckich więźniów mocno chwyciło młodego Polaka. Wykręcili mu ręce i wcisnęli jego twarz w drewniany blat. - Pamiętam Piotrusia - wspominał po latach Jerzy Skrzypek - został zgwałcony na stole w kuchni. Przy więźniach. Niestety widziałem to na własne oczy. Skuliłem się w kącie. Zamknąłem oczy. Zatkałem uszy. Nic nie pomogło. Jeden, drugi, trzeci... gwałcili go masowo, a potem wyrzucili na glebę - opowiadał Skrzypek. Chłopak podniósł się. Ruszył w stronę obozowego ogrodzenia. Złapał się mocno drutów. Jego ciało wyprężyło się w łuk, gdy przepłynął przez nie prąd. Chwilę później zawisło bezwładnie. SS-man na wieżyczce niedbale skinął na dwóch więźniów, by ściągnęli trupa z drutów.
"Klan zboczeńców"
- Klan zboczeńców był bezlitosny - napisał Feliks Siejwa. Rekrutował się z tych, którzy mieli wysoką pozycję w więziennej społeczności: kapo, sztubowych, szrajberów i innych "prominentów". Cała reszta szybko przestawała myśleć o seksie. Z dnia na dzień - jeśli nie posłano ich do gazu lub nie zakatowano z byle powodu - zdolni byli do myślenia tylko o jedzeniu. Wynędzniałe kobiety już nie miesiączkowały, a zagłodzeni mężczyźni przestawali mieć erekcję. Wykończone ciała programowały się na zachowanie elementarnych funkcji życiowych.
Natomiast - jak mówiono w gwarze obozowej - "wyżarci" więźniowie funkcyjni, na ogół niemieccy kryminaliści, zachowali potrzeby seksualne, ale nie mogli ich zaspokoić z kobietami, bo kontakty z więźniarkami były surowo karane. Dlatego pożądliwym okiem spoglądali na młodych chłopców w pasiakach.
Jak niewolnicy
Heinz Heger tak wspominał kwaterunek w nowym bloku: "Przed nami zebrała się grupa ośmiu do dziesięciu kapo, którzy oglądali nas z góry na dół. Miałem już wystarczająco duże doświadczenie, żeby dokładnie wiedzieć, w jakim celu... Szukali wśród nowoprzybyłych w miarę młodych kochanków". Doskonale też zapamiętał to, co wtedy czuł: "sytuacja, w jakiej się znaleźliśmy, przywodziła mi na myśl targ niewolników w starożytnym Rzymie...".
Zaczynało się niewinnie. "Prominent" upatrywał sobie nastoletniego chłopca i czynił go swoim "szwungiem" - służącym. Młody nie musiał chodzić do pracy albo dostawał wyjątkowo lekki przydział. Jadał większe porcje i nosił dobre ubrania. W zamian wykonywał proste prace dla swojego protektora: słał mu łóżko, biegał po jedzenie, cerował skarpety. Po kilku dniach - zwykle dwóch lub trzech - starszy więzień zapraszał chłopaka na swoją pryczę, albo próbował wcisnąć się na jego legowisko. W wiadomym celu. Niektórzy chłopcy szybko się orientowali, że to jest właściwa cena za protekcję. I ulegali.
Za 500 papierosów
Ale byli też tacy, którzy nie chcieli się zgodzić. Uciekali od swoich "dobrodziejów" ze wstrętem. W swojej młodzieńczej naiwności nie dowierzali, że ktoś może być zdolny do takiej podłości. Takie butne egzemplarze "prominent" brał na przetrzymanie. Kończyła się ochrona i chłopaka wysyłano do normalnej - znaczy: wcześniej czy później kończącej się śmiercią - roboty. Tam na własnej skórze zapoznawał się z obozową rzeczywistością, której wcześniej mu oszczędzono: pracą ponad siły, głodem, wyzwiskami, biciem i nieustanną groźbą śmierci. Wtedy przerażonemu chłopakowi kapo na nowo oferował ochronę. Jak wcześniej mógł jeść do woli, nikt się na niego nie darł i nie chciał go zabić. Po krótkim czasie starszy więzień znów zaczynał dopominać się seksualnych usług. Wielu ostatecznie ulegało. Wielu z tych, którzy się postawili, kończyło jak chłopak ze wspomnień Jerzego Skrzypka.
Czasem jednak nie dawano nawet możliwości wyboru. Grzegorz Timofiejew: "Ładny, dwunastoletni chłopczyk wpadł w oko blokowemu na kwarantannie. Aliści blokowy pomiarkował 'uczucia' i postanowił na chłopaku zarobić. Odżywił go i sprzedał kolegom Niemcom za cenne zawsze w obozie papierosy". Za 500 sztuk, by być dokładnym. Jak na obozowy czarny rynek była to duża ilość.
"...boś ty już nie nasz!"
Młodych męskich kochanków więźniowie nazywali "piplami". Polacy mówili o nich bardziej dosadnie: "dupodaje". Chłopcy nie cieszyli się sympatią więźniów. - Pewni opieki możnych kochanków, stanowili ciemną plamę w obozie - pisał o nich Feliks Siejwa. Szybko stawali się butni, aroganccy i bezczelni. Wiedzieli, że póki są wierni swojemu opiekunowi, nikt ich nie ruszy. - Częste były przypadki - wspominał Stanisław Grzesiuk - że taki wyżarty zasraniec bił po twarzy innych więźniów, często ludzi starych. Rozpierała go siła i męstwo wobec słabszych kolegów, którzy nie mieli szczęścia mieć osiemnastu lat, gładkiej gęby i "możnego" pana - relacjonował Grzesiuk.
Prawda jest też taka, że chłopcy odpłacali za pogardę, w jakiej miała ich większość więźniów. Siejwa: "nikt nie odzywał się jednym słowem potępienia, nikt nie chciał ryzykować życia". Ale między sobą inni więźniowie szeptali i wytykali ich z pogardą palcami. Jak wielka była to niechęć, mówi wiersz "Śmieci", który napisał w obozie jeden z więźniów, Mieczysław Cieniak:
"Tyś za mizerną miskę soczewicy
Sprzedał swój honor i młodzieńczą cześć,
Pędziłeś żywot nędznej nałożnicy
I z Walkiriamiś śpiewał podłą pieśń
[...]
Ząb hańby toczyć będzie cię powoli,
Duchy harcerzy zasłonią swą twarz.
Nie pożałuje nikt twej strasznej doli,
Boś trędowaty, boś ty już nie nasz!"
Więźniowie posiadający "opiekunów" mieli świadomość tego, że społeczność obozowa je odrzuciła. A to tylko mocniej wiązało chłopców z ich protektorami. W pojedynkę, bez niczyjego wsparcia, nie można było w obozie przeżyć.
"To było gorsze niż głód"
"Elel" - usłyszała w obozie Wanda Półtawska. Początkowo nie za bardzo wiedziała o co chodzi, ale wszystko szybko stało się jasne. "LL" - "lesbische liebe", czyli "lesbijska miłość". Szczególne upodobanie miały w niej więźniarki oznaczone zielonymi i czarnymi trójkątami - "kryminalne" i "aspołeczne". Nosiły się po męsku. Ich znakami rozpoznawczymi były wykrochmalone kołnierzyki, krótko ścięte włosy, niskie głosy i szorstka powierzchowność. Więźniarki mówiły o nich: "many".
W blokach kobiecych - tak jak i w męskich - niezaspokojona żądza spotykała się z potrzebą protekcji. Te dwie siły kształtowały świat "lesbische liebe". "Jeśli chcesz mnie kochać, przyjdź za róg dwunastki" - pewnego dnia Półtawska dostała list od Zority, młodej Cyganki. Nie mogła uwierzyć w to, że ktoś może szukać jej opieki. Często też dostawała zaproszenia od kobiet, które chciały ją objąć swoją "protekcją". Odrzucała je, ale wiele kobiet ostatecznie się godziło. - Lesbische liebie szerzyła się na prawach epidemii. Kobiety, które początkowo wzdrygały się ze wstrętem, powoli ulegały - wspominała Półtawska. Więźniarkom puszczały hamulce wstydu i zbliżenia odbywały się na oczach wszystkich. Półtawska zanotowała z odrazą: "Czułam się osaczona tym tłumem, tłumem zboczeńców. To było chyba gorsze niż głód".
Trzeba kogoś kochać
- Jutro miałeś iść na wolność. Nie żal ci życia? - zapytał SS-man zbliżającego się do ogrodzenia Roberta Nawrockiego, kapo obozowych kamieniarzy. - Nie! Bez tego chłopca nie!!! - odpowiedział mężczyzna. Huk wystrzału zmącił ciszę. Nawrocki zwalił się na ziemię a spod jego ciała zaczęła wysączać się czerwona kałuża.
- Robert zachowywał się dość ludzko. Nie bił nas nigdy - wspominał przełożonego Timofiejew. - Kochał się w młodym Gienku. Chłopak był tłusty i głupi, ale Robert okazywał mu szczere przywiązanie. Zazwyczaj widziało się ich razem - relacjonował Timofiejew. Niestety, pipel zaczął zdradzać swojego protektora. Znalazł sobie nowego "pana", który oferował mu więcej. Wściekły kapo zarżnął konkurenta nożem. Choć miał wyjść z obozu, poszedł na druty, by jego życie zakończyła kula wartownika.
Obozowy homoseksualizm miał też inne oblicze, nie związane z przemocą, szantażem i wykorzystywaniem. W morzu zła manifestowało się rzadziej, lecz jednak istniało. Była nim po prostu miłość. Mężczyźni naprawdę zakochiwali się w mężczyznach a kobiety w kobietach. Ludzie łączyli się w pary, dzielili jedzeniem, dawali sobie czułość, rozkosz i siłę, by przeżyć kolejny dzień. Celem kacetów było zdegradowanie ludzi do poziomu żywych trupów, którym imiona zastąpiły nadane przez oprawców numery. A miłość dawał nadzieję i siłę. Ratowała człowieczeństwo. Była aktem buntu przeciwko machinie upodlenia. - Bo widzisz, by tutaj żyć, by to całe piekło przetrzymać, trzeba kogoś mocno kochać - zwierzał się Timofiejewowi stary więzień. Właśnie tak kochał Gienka kapo Robert Nawrocki. Mocno, aż po śmierć.
Strategia przetrwania
Władze obozowe zwalczały homoseksualne zachowania więźniów. Przyłapanych na gorącym uczynku chłostano, kazano ciągać ciężkie walce do utwardzania dróg, wysyłano do karnych kompanii roboczych. Nagradzano donosicieli i otwierano obozowe burdele, w których zmuszone okolicznościami więźniarki oferowały swoje usługi. Bezskutecznie. Miłość homoseksualna miała się w kacetach dobrze. Ulegali jej nawet ci, którzy na wolności nie mieli takich ciągot. - Nie można było jej zwalczyć nawet za pomocą najsurowszych kar czy wysyłania do kompanii karnej - żalił się Rudolf Hoess, komendant KL Auschwitz-Birkenau. Nic dziwnego. Ostatecznie homoseksualizm obozowy - wymuszony czy dobrowolny, był jeszcze jedną strategią przetrwania w obozowym piekle.
Robert Jurszo dla Wirtualnej Polski
Korzystałem z książek: "Pięć lat kacetu" Stanisława Grzesiuka, "Autobiografia Rudolfa Hoessa, komendanta obozu oświęcimskiego" Rudolfa Hoessa, "Refren kolczastego drutu" Augusta Kowalczyka, "Dziecko szczęścia" Anny Morawskiej, "Więzień III-go pola" Feliksa Siejwy, "Człowiek jest nagi" Grzegorza Timofiejewa, "Nas nie pożarły płomienie" Władysława Zarachowicza oraz "Seksualność w cieniu swastyki: świat intymny człowieka w polityce Trzeciej Rzeszy" Stefana Maiwalda i Gerda Mischlera.