Wyjątkowy żart Marii Kaczyńskiej - wspomina M.Środa
Pamiętam 8 marca 2007 w Pałacu Prezydenckim. W opinii publicznej jest on znany jako dzień, który stał się pretekstem dla "ojca" Rydzyka do obrażenia prezydentowej Marii Kaczyńskiej. Mówił "o bagnie", bredził o jakichś strasznych rzeczach. W rzeczywistości był to dzień niezwykły.
12.04.2010 | aktual.: 12.04.2010 14:27
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Zobacz galerie:
„Bo my się, proszę pani, uzupełniamy" - Maria Kaczyńska o mężu
Para prezydencka zostanie pochowana razem
Pamiętam, że przyszłam prosto z wykładów, zabiegana, zmęczona, głodna. Miałam wraz z Joanną Kluzik Rostkowską i Marią Czubaszek prowadzić panel wprowadzający do dyskusji zaproszonych pań (głównie dziennikarek) na temat sytuacji kobiet. Weszłam na salę i byłam zszokowana. Na stołach stały termosy, szklanki na spodeczkach, w słoiczkach tłoczyły się słone paluszki. Nalewałyśmy sobie kawę do szklanek, przyglądałyśmy się przeźroczystej niemal substancji która lała się z termosów. Po sali rozlegał się łomot łyżeczek walących o ścianki naczyń. Paluszki były obrzydliwe, lekko wilgotne, ciasteczka wstrętne. Poczułam się jak w latach siedemdziesiątych. Jak za Gierka. Wszyscy piliśmy wtedy dość obrzydliwą kawę, w obrzydliwych szklankach, machając łyżeczkami by osłodzić mętną substancję zwaną solidarnie przez wszystkich kawą. "Boże! Pomyślałam co za koszmar! Żadnej elegancji, o którą tak troszczyła się poprzednia prezydentowa Kwaśniewska". Kaczyńska cieszyła się naszym zaskoczeniem, my - jej poczuciem humoru.
W tym momencie weszła na salę Maria Kaczyńska, przywitała gościnie (na sali były wyłącznie kobiety), a z telebimu poleciała znana z dawnych lat piosenka: "Za zdrowie pań, za zdrowie, pijmy do dna panowie!". Otworzyły się boczne drzwi, z których weszli poważni panowie z kartonami prezentów: były w nich... maleńkie paczki z rajstopami. Każda z pań dostawała po parze, plus goździk plus... pokwitowanie. To pokwitowanie poraziło mnie! Tak, to żart! To pastisz lat siedemdziesiątych! To było genialne przedstawienie.
Potem była dobra dyskusja. Maria Kaczyńska trochę mówiła, dużo słuchała, często wychodziła tylnymi drzwiami, wracała po kilkunastu minutach. W końcu powiedziała, że "Leszek" jedzie do Brukseli. Musiała być przy nim, pomóc mu, zadbać o sprawy, o które inni zadbać nie mogli. Uczestniczyła w dyskusji, ale była - jak wiele kobiet - pełna troski o swojego nieco nieporadnego mężczyznę. Wszystkie kobiety ją rozumiały. Po dyskusji, przeszłyśmy do pomieszczeń, gdzie podawano doskonałą kawę i dużo gadano. Kaczyńska angażowała się we wszystkie rozmowy.
Była aktywna, dużo czytała, była wrażliwa i... zakochana w swoim mężu. Nie była piękna, nie była dobrym mówcą, ograniczała ją lojalność. Ostatni raz gdy z nią rozmawiałam powiedziała: "czytam pani teksty, zgadzam się prawie ze wszystkim, tylko dlaczego pani tak krytykuje mojego Leszka". Chciałam powiedzieć: "bo jest prezydentem", ale powiedziałam tylko, "przepraszam, wiem że go pani kocha...".
Magdalena Środa specjalnie dla Wirtualnej Polski