ŚwiatWydarzenia, które odmienią losy milionów ludzi

Wydarzenia, które odmienią losy milionów ludzi

W roku 2009 Ameryka Łacińska wyjątkowo często była w centrum zainteresowania mediów z całego świata. Nic dziwnego, przez ostatnie 12 miesięcy doszło tam do wielu wydarzeń, które mogą mieć wpływ na ład polityczny regionu i, być może, życie milionów ludzi. Przyjrzyjmy się najważniejszym zmianom i procesom na kontynencie południowoamerykańskim.

Wydarzenia, które odmienią losy milionów ludzi
Źródło zdjęć: © AFP | Yuri Cortez

Wenezuela: Chavez wiecznym prezydentem?

Wenezuelski prezydent Hugo Chavez to niewątpliwie postać kontrowersyjna - dla jednych obrońca biedoty, sprawiedliwy reformator, a dla innych populista i komunista, który ma dyktatorskie ciągoty. Ten ostatni zarzut jest najczęściej powtarzanym, a przyznać trzeba, że sam Chavez robi wiele, by nie były to bezpodstawne oskarżenia.

Kariera Wenezuelczyka jako głowy państwa zakończyć miała się w 2012 roku. Hugo Chavez uznał, że daje mu to zbyt mało czasu na wprowadzenie wszystkich reform. Potrzebował zmiany konstytucji - usunięcia zapisu ograniczającego możliwość wielokrotnej reelekcji urzędników państwowych. 15 lutego 2009 roku mieszkańcy Wenezueli po raz drugi głosowali w referendum na ten temat. Po kontrowersyjnej kampanii rządowej przekonującej Wenezuelczyków do głosowania na "tak", 54% zaakceptowało propozycję Chaveza.

Opozycja i wielu międzynarodowych komentatorów ostrzegało, że jest to kolejny krok prezydenta w kierunku zdobycia dyktatorskiej wręcz władzy. Chavez, który wydaje się nie mieć aktualnie żadnego konkretnego konkurenta na scenie politycznej w Wenezueli, będzie najpewniej murowanym faworytem podczas wyborów w 2012 roku. Może to mieć niebagatelne znaczenie dla całego regionu - Chavez już dawno temu stał się nowym symbolem latynoamerykańskiej lewicy, która krytykuje neoliberalizm, globalizację i politykę zagraniczną USA.

Wraz z przywódcami Boliwii i Ekwadoru bardzo otwarcie sprzeciwia się wpływom Stanów Zjednoczonych w Ameryce Łacińskiej, utrzymuje bliskie kontakty z Iranem i jest wrogi amerykańskiemu sojusznikowi w regionie - sąsiedniej Kolumbii. Jeśli przez najbliższą dekadę pozostanie prezydentem Wenezueli, w regionie na pewno będzie iskrzyć - co nie znaczy jednak, iż to Chavez jest zawsze prowodyrem konfliktów.

Honduras: Zamach stanu, czyli widmo przeszłości

28 czerwca Manuel Zelaya, prezydent Hondurasu, został siłą wyprowadzony ze swojej rezydencji przez wojskowych i wysłany do Kostaryki. Parlament i Sąd Najwyższy szybko zaprzysięgły Roberto Michelettiego jako p. o. prezydenta i częściowo wymieniły skład rządu. Przeciwnicy Zelayi utrzymywali, iż była to reakcja na plany byłego prezydenta, który rzekomo miał dążyć do usunięcia ograniczenia ilości kadencji - czyli tego, co kilka miesięcy wcześniej zrobił jego polityczny sojusznik, Hugo Chavez. Nowy rząd i wojsko utrzymywały, że obalenie Zaleyi było zgodne z konstytucją, a więc nie stanowiło zamachu stanu.

Środowisko międzynarodowe było znacznie bardziej krytyczne. Większość państw, ONZ, UE, OPA i inne organizacje międzynarodowe potępiły pucz, odmówiły uznania Michelettiego i wycofały pomoc finansową. Stany Zjednoczone mocno zaangażowały się w mediacje między stronami konfliktu. Domagano się przywrócenia Zelayi na stanowisko, aby mógł odsłużyć swoją kadencję do końca.

Następne miesiące były grą w "kotka i myszkę". Przeciwnicy raz zbliżali się do porozumienia, tylko po to, by za chwilę z wszystkiego się wycofać. Tymczasem Honduranie coraz bardziej dotkliwie odczuwali skutki sankcji ekonomicznych, co zwiększało gwałtowność ulicznych protestów.

W końcu pod koniec listopada w Hondurasie odbyły się wybory prezydenckie. Wybrano nową głowę państwa, jednak kryzys ciągle trwa. Bez rozwiązania sprawy Zelayi, wyniki nie zostały zaakceptowane przez wiele państw, szczególnie latynoamerykańskich.

Wydarzenia po 28 czerwca są dowodem na to, że międzynarodowa dyplomacja przeżywa poważny kryzys. Pomimo zaangażowania potężnych negocjatorów i zastosowania bolesnych kar finansowych, rząd tymczasowy w Hondurasie nie ugiął się pod presją i kontynuował swoją nielegalną, według wielu, działalność.

Zamach w tym niewielkim państwie pokazuje także, że Ameryka Łacińska nadal jest podatna na polityczne przewroty przy pomocy wojska. Jest to o tyle niepokojące, że wiele latynoskich państw jest wewnętrznie ciągle stosunkowo niestabilnych. Nadzieje, że pucze są echem przeszłości, okazały się płonne.

Kolumbia-Ekwador-Wenezuela: O krok od wojny?

Relacje między prawicową Kolumbią a lewicowymi Wenezuelą i Ekwadorem od wielu lat były nieprzyjazne. W lipcu 2009 roku między tymi trzema państwami ponownie zawrzało.

Kolumbijczycy ogłosili, iż znaleźli nagranie, na którym wysoki rangą członek FARC czyta testament nieżyjącego już lidera organizacji, Manuela Marulandy. Według Bogoty, z filmu wynika, że Wenezuela i Ekwador pomagały rebeliantom, m.in. dostarczającym im broń, a oni wspierali finansowo kampanie prezydencką Rafael Correi, aktualnego prezydenta Ekwadoru.

Oskarżone państwa oczywiście wszystkiemu zaprzeczyły i oskarżyły Kolumbię o oszustwo. Zerwano stosunki dyplomatyczne, a Chavez groził nawet zamrożeniem wymiany handlowej. Kolejny etap konfliktu rozpoczął się w sierpniu, gdy Waszyngton i Bogota ogłosiły plan udostępnienia siedmiu kolumbijskich baz wojskowych siłom USA. Amerykanie utrzymują, iż w placówkach tych znajdzie się łącznie tylko 1400 osób (800 żołnierzy i 600 pracowników kontraktowych), którzy mają zwiększyć skuteczność amerykańsko-kolumbijskich operacji antynarkotykowych. Hugo Chavez i jego sojusznicy ostrzegli, że Stany Zjednoczone tak naprawdę chcą stworzyć sobie w Kolumbii bazę wypadową dla imperializmu i odnowienia kontroli nad Ameryką Łacińską. Umowa została podpisana pod koniec października. W listopadzie emocje sięgnęły zenitu. Rząd w Caracas oskarżył Kolumbijczyków o to, że ich tajne służby działają na terenie Wenezueli. Na granicy między państwami, po stronie wenezuelskiej, znaleziono ciała dziesięciu osób porwanych wcześniej w Kolumbii.
Chavez twierdził, że były to ofiary kolumbijskich oddziałów paramilitarnych. Dla wzmocnienia bezpieczeństwa, nakazał przesunięcie 15 tysięcy żołnierzy na zachodnią granicę. Pomimo prób mediacji ze strony Brazylii, sytuacja pozostaje napięta.

Krytycy Chaveza mówią, iż jego paniczne akcje mają na celu odwrócenie uwagi od wewnętrznych problemów w kraju. Inni twierdzą, że to Alvaro Uribe stara się stworzyć zasłonę dymną dla swoich działań: planów zmodyfikowania konstytucji w ten sposób, by mógł ponownie być wybrany prezydentem. Prawda, jak to często bywa, może leżeć po środku.

Meksyk: Wojna z narkotykami - kolejny rok koszmaru

Wojna narkotykowa między rządem a kartelami narkotykowymi w Meksyku rozpoczęła się w grudniu 2006 roku. Ostatnie 12 miesięcy było najgorsze od początku konfliktu - zginęło ponad 7100 osób.

Walki wpłynęły negatywnie na gospodarkę Meksyku, z którego zaczęli wycofywać się zagraniczni inwestorzy. Ulice meksykańskich miast stały się niebezpieczne dla zwykłych obywateli, dziennikarzy, a nawet policjantów. Dodatkowo, wiele śledztw ujawniło, że krajowe służby odpowiedzialne ze walkę z narkotykami są dogłębnie skorumpowane; liczni funkcjonariuszy okazali się informatorami, a nawet egzekutorami mafii.

W walkę z meksykańskimi kartelami zaangażowało się kilka państw, szczególnie Stany Zjednoczone, które są głównym rynkiem zbytu dla narkotyków z kraju sombrero i tequili. Amerykański Kongres w 2007 autoryzował tak zwaną "Inicjatywę Merida", która przewidywała przekazanie 1,4 miliarda dolarów pomocy w ciągu najbliższych lat, głównie w postaci sprzętu i kursów szkoleniowych. Jak doniosła jednak niedawno agencja AP, do 30 września 2009 roku Meksykanie otrzymali asystę wynoszącą jedynie… 24,2 mln USD, czyli około 2% tej sumy.

Pomimo poniesionych ofiar, zainwestowanych środków i determinacji, rząd Meksyku nie wygrywa wojny z handlarzami narkotyków. Konflikt narasta, a pomysłów na poprawę sytuacji jest coraz mniej. Amnesty International opublikowało niedawno raport, w którym alarmuje, iż meksykańskie wojsko stało się bardzo brutalne i samo dokonuje wielu zbrodni.

Latynoamerykańska Komisja do Spraw Narkotyków i Demokracji uważa, że jeśli południowcy nadal będą stosować się do rad Waszyngtonu w kwestii walki z tym problemem, cały kontynent skończy jako pole bitwy. Politykę amerykańską w tej kwestii można podsumować krótko: jak najwięcej wybuchów, jak najwięcej spalonej ziemi, jak najdalej od Stanów.

Komisja radzi, aby administracja Obamy potraktowała narkotyki nie jako zagadnienie z dziedziny bezpieczeństwa narodowego, a problem zdrowotny. Prawda jest taka, że to ogromny apetyt Amerykanów na kokainę, heroinę i inne używki gwarantuje meksykańskim kartelom środki, aby przetrwać rządowe ataki.

Zbroją się po zęby - co z tego będzie?

W ciągu ostatnich 12 miesięcy w Ameryce Łacińskiej mogliśmy zaobserwować nasilenie ciekawego procesu - znacznego rozbudowywania i unowocześniania sił zbrojnych przez wiele państw regionu.

Motywacje poszczególnych rządów są zróżnicowane. Brazylia, najsilniejsze państwo na kontynencie, pragnie potwierdzić swój status mocarstwa o co najmniej lokalnym zasięgu. Do Brazylii dotrą m.in. 4 tradycyjne łodzie podwodne i jedna o napędzie atomowym - wszystkie skonstruowane przy pomocy Francuzów.

Ponadto, Brazylijczycy chcą odzyskać swoją dawną pozycję jednego z największych producentów broni na świecie. Przedsiębiorstwo EMBRAER już eksportuje samoloty do wielu latynoskich państw.

Hugo Chavez również sporo uwagi poświęcił dozbrajaniu wenezuelskiej armii. Narastający konflikt z Kolumbią niewątpliwie był jednym z impulsów do ogłoszenia we wrześniu dokonania zakupu rosyjskiego sprzętu wojskowego za sumę około 2,2 mld USD. Rząd w Caracas wyposażenie importuje także z Chin.

Kolumbia, naturalnie, również nie może pozostać obojętna na zbrojenia jej wrogiego sąsiada. W tym roku Kolumbia znacznie wzmocniła swoje siły powietrzne. Pamiętać należy jednak, że rząd w Bogocie od ponad 40 lat prowadzi wojnę domową z bojówkami FARC, toteż zakupy te nie są wynikiem wyłącznie zagrożenia zewnętrznego.

Chile, jedno z przodujących państw kontynentu, stopniowo wzmacnia swoje siły zbrojne o nowoczesną broń. Chociaż kraj ten nie należy do agresywnych, zakupy te zaniepokoiły sąsiednie Peru, Boliwię i Argentynę, które również sprowadziły znaczne ilości sprzętu. Pierwsze z tych państw ma dodatkowe powody, by się dozbrajać - zamieszkała przez rdzenną indiańską populację północ kraju wstrząsana jest licznymi protestami, a w centrum odrodziła się brutalna, komunistyczna bojówka Świetlistego Szlaku, która próbuje przejąć rynek handlu narkotykami.

Czy ten regionalny wyścig zbrojeń może doprowadzić do wybuchu jakiegoś otwartego konfliktu? Najprawdopodobniej nie. Oprócz wspomnianego już kryzysu na linii Bogota-Caracas, w Ameryce Łacińskiej nie ma w tym momencie spięć międzypaństwowych na tyle ostrych, by mogły doprowadzić do wojny. Nawet Kolumbia i Wenezuela, pomimo groźnego pomrukiwania i agresywnej postawy, mają zbyt dużo wewnętrznych problemów, by angażować się w działania zbrojne przeciwko sobie.

Michał Staniul, Wirtualna Polska

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)