Wydalenie rosyjskich dyplomatów niewiele zmienia. Moskwę czekają dotkliwsze konsekwencje
Wydłuża się lista krajów, które wydalą wysłanników Moskwy. Nie ma to jednak większego znaczenia dla rosyjskiego wywiadu. Rosję zaboli dopiero uderzenie po kieszeni najbogatszych obywateli. Taka groźba również staje się realna.
27.03.2018 | aktual.: 27.03.2018 17:32
Już 25 krajów zadeklarowało wydalenie 140 dyplomatów rosyjskich w geście solidarności z Wielką Brytanią i w proteście przeciwko użyciu broni chemicznej w ataku przeciwko byłemu szpiegowi, Siergiejowi Skripalowi. W wielu stolicach podkreśla się, że wydalono "agentów". W żaden sposób nie sparaliżuje to jednak rosyjskiego wywiadu.
- Wydalenie Rosjan nie ma żadnego znaczenia operacyjnego, tylko symboliczne i polityczne – mówi Wirtualnej Polsce Vincent V. Severski, pisarz, były agent polskiego wywiadu – Teraz nie prowadzi się już pracy wywiadowczej z poziomu ambasady. To anachronizm z czasów zimnej wojny. We współczesnym świecie wywiad działa z poziomu centrali lub przez nielegalną agenturę funkcjonująca pod głęboką przykrywką - wyjaśnia.
W tym kontekście zabawnie brzmią słowa premier Nowej Zelandii Jacindy Ardern, która stwierdziła, że jej kraj solidaryzuje się z Brytyjczykami, ale nikogo nie wydali, bo w kraju nie znaleziono żadnych agentów rosyjskich. Za to sąsiednia Australia znalazła dwóch Rosjan do wyrzucenia.
Umiarkowana solidarność europejska
Polski minister spraw zagranicznych Jacek Czaputowicz poinformował o wydaleniu 4 Rosjan, czyli takiej samej liczby, jak Niemcy i Francuzi. Najostrzejsza jest reakcja administracji Donalda Trumpa. Waszyngton poinformował o wydaleniu 60 dyplomatów i zamknięciu konsulatu w Seattle. Istotna jest oczywiście skala, bo ambasada Rosji w Warszawie informuje o 62 etatach dyplomatycznych, a w USA pracuje kilkuset wysłanników Moskwy, co obejmuje kilka konsulatów i ONZ.
Pomimo oświadczenia UE o "dużym prawdopodobieństwie", rosyjskiej odpowiedzialności za atak na Skripala, Europejczykom nie udało się wypracować pełnej solidarności. Premier Bułgarii Bojko Borisow stwierdził, że nie ma twardych dowodów potwierdzających odpowiedzialność Moskwy i dlatego jego kraj nie podejmie żadnych formalnych działań. Podobnie postąpiła Grecja oraz Cypr, który jest bardzo silnie, gospodarczo powiązany z Rosją.
Na pewno Kreml nie zmartwi się też dyplomatycznym bojkotem mundialu ogłoszonym przez Islandię, który co najwyżej zaboli dyplomatów tego kraju wybierających się na mecze. Z dala od sporu trzymają się też Turcy i Izraelczycy.
Liczą się tylko pieniądze
Jedyne, co rzeczywiście może Kreml zaboleć, to kieszeń, czyli relacje gospodarcze. W obecnej atmosferze trudno wyobrazić sobie, żeby UE nie przedłużyła pod koniec czerwca sankcji nałożonych na Rosję po aneksji Krymu w 2014 r. Pogorszyła się też atmosfera do prowadzenia biznesu z Rosją, ale nie oznacza to szybkich, ani gwałtownych zmian.
Na przykład krajom przeciwnym realizacji projektu gazowego Nord Stream 2, z Polską na czele, łatwiej będzie przekonywać rząd Niemiec o zagrożeniu większym uzależnieniem Europy od dostaw rosyjskich surowców energetycznych. Z kolei zwolennicy tego projektu w Moskwie i Berlinie będą mówić o konieczności oddzielenia biznesu od polityki.
Tym, co rzeczywiście zabolałoby Rosję byłoby uderzenie w finanse członków elit. O ile dzięki wyborom prezydent Putin solidnie umocnił swoją władzę i w najbliższym czasie nie będzie musiał pytać społeczeństwa o zdanie, o tyle ludzie prowadzący interesy w Londynie i innych stolicach europejskich mogliby mieć mu za złe, gdyby decyzje polityczne odbiły się na ich portfelach.
Tu decyzja przede wszystkim należała do rządu Wielkiej Brytanii, który musiałby przyjrzeć się działalności rosyjskich bogaczy i należących do nich firm. Premier Theresa May mówiła już o tym w parlamencie, a rosyjskie media, powołujące się na brytyjskiego ministra obrony Gavina Williamsona, podkreślają, że Londyn zamierza konfiskować rosyjskie majątki pochodzące z "wątpliwych źródeł".
Prezydent Władimir Putin mógł liczyć na to, że sprawa Skripala pomoże mu wygrać wybory, a na zachodzie rozlegną się co najwyżej tradycyjne głosy świętego oburzenia. Z czasem wszystko miało rozejść się po kościach. Tak się jednak nie stało. O ile praktyczne znaczenie sankcji dyplomatycznych jest niewielkie, o tyle dalsze pogorszenie się atmosfery wokół Rosji może drogo Moskwę kosztować, a uderzenie w interesy bogatych Rosjan wywoła niezadowolenie wśród ludzi, z którymi nawet prezydent musi się liczyć.