Wybuchy na Nord Stream. Polska wśród podejrzanych?
Wciąż trwa śledztwo ws. wybuchów na nitkach gazociągu Nord Stream. Z najnowszych doniesień wynika, że wśród potencjalnych podejrzanych o zorganizowanie sabotażu wymieniano nie tylko ukraiński, ale także polski rząd.
04.04.2023 | aktual.: 04.04.2023 10:34
Śledztwu ws. wybuchów na Nord Stream przyjrzeli się dziennikarze "The Washington Post". Przypominają, że początkowo niemieccy urzędnicy skupili się na wynajętej żaglówce, która prawdopodobnie brała udział w podkładaniu ładunków wybuchowych głęboko pod powierzchnią Morza Bałtyckiego.
Na jachcie "Andromeda", bo o nim mowa, znaleziono ślady materiałów wybuchowych. Zdaniem ekspertów, były to takie same materiały, jakich użyto do wysadzenia gazociągu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo.
Niemieccy śledczy ustalili, że jacht należy do polskiej firmy, która z kolei jest własnością europejskiej firmy powiązanej z prominentnym Ukraińcem. To miało podsycić spekulacje od Berlina przez Warszawę po Kijów, że operację mógł sfinansować jakiś bogaty partyzant. Nazwa polskiej firmy i tożsamość Ukraińca, jak również jego potencjalne motywy, pozostają niejasne.
Polska brała udział w sabotażu Nord Stream? "Miała motyw"
Na podstawie wstępnych niemieckich ustaleń urzędnicy szeptali o potencjalnym udziale polskiego lub ukraińskiego rządu w ataku. Niektórzy twierdzili, że Polska miała motyw, biorąc pod uwagę, że była jednym z najgłośniejszych krytyków projektu Nord Stream od jego powstania pod koniec lat 90., ostrzegając, że rurociągi biegnące z zachodniej Rosji do Niemiec uzależnią Europę od rosyjskiego gazu.
Obecnie śledczy są bardziej sceptyczni w kwestii udziału "Andromedy" w sabotażu. Są zdania, że mogła ona być jedynie "przykrywką", która miała odwrócić uwagę od innych jednostek biorących w nim udział.
Marcin Przydacz, główny doradca prezydenta RP ds. polityki zagranicznej, apelował o ostrożność w wyciąganiu wniosków ze wstępnych dowodów. On również podzielił pogląd, że Andromeda może być fałszywym tropem. Jego zdaniem mógł on zostać celowo podrzucony przez Moskwę.
- To może być rosyjska gra, aby obwinić Polskę - stwierdził Przydacz. - Polska nie miała nic wspólnego z tym atakiem - zapewnił.
Byli przedstawiciele polskiego rządu powiedzieli "The Washington Post", że pomimo zdecydowanego sprzeciwu wobec Nord Stream i poparcia dla Ukrainy, wątpią, by prezydent Andrzej Duda autoryzował akt, grożący rozbiciem sojuszu narodów, które stanęły w obronie Ukrainy. "Polscy urzędnicy rutynowo określają konflikt Ukrainy z Rosją jako "naszą wojnę" i obawiają się, że jeśli prezydent Rosji Władimir Putin odniesie tam sukces, to w następnej kolejności skieruje swoje kroki na Polskę" - przypomina "Washington Post".
Źródło: "The Washington Post"