Wybory w USA. Kampania Trumpa oparta na kłamstwach. Clinton lepsza, ale też nie ma powodów do dumy
• Trump mijał się z prawdą w 71 proc. przypadków, Clinton "tylko" w 49 proc.
• Kandydat republikanów kłamał i manipulował niemal na każdy temat
• Kłamliwie atakował przeciwników, propagował teorie spiskowe, podawał wzięte z kosmosu statystyki
• Jego rywalka z kolei mataczyła przede wszystkim w związku z tzw. aferą mailową
• Clinton nieprawdziwie stawiała się też w lepszym świetle niż jej przeciwnicy
Tegoroczna kampania wyborcza w USA zapisze się w powszechnej pamięci jako jedna z najbardziej kontrowersyjnych i skandalicznych w historii. A także w ogromnej mierze oparta na kłamstwach, półprawdach i manipulacjach. Taki ponury obraz wyłania się bowiem z analiz wypowiedzi Donalda Trumpa i Hillary Clinton dokonanych przez portal PolitiFact, który zderza twierdzenia polityków z twardymi faktami.
W tej konfrontacji obydwoje wypadają fatalnie, choć z wyraźnym wskazaniem na kandydata republikanów. Dziennikarze sprawdzili ponad 300 jego twierdzeń i okazało się, że mijał się z prawdą w 71 proc. przypadków. Clinton wypada lepiej, ale nie ma powodów do dumy, bo niemal połowa jej wypowiedzi (49 proc.) zostało zakwalifikowanych jako całkowity fałsz lub półprawda.
Trump - kłamca totalny
PolitiFact pisze wprost, że kandydat republikanów mijał się z prawdą w niemal każdym możliwym temacie. Nieuczciwie atakował swoich rywali i krytyków, podawał nieprawdziwe albo zmanipulowane statystyki, propagował teorie spiskowe, a przy okazji wyolbrzymiał swoje zasługi.
Jednym z najbardziej nagłośnionych kłamstw Trumpa było twierdzenie, że w dniu zamachów 11 września 2001 r. rzekomo widział w Jersey City tysiące wiwatujących osób, gdy zawalały się wieże World Trade Center. Jest to jednak miejska legenda, nie mającą żadnego związku z rzeczywistością.
Kandydat republikanów upierał się również, że był całkowicie przeciwko inwazji na Irak w 2003 roku. Szkopuł w tym, że nie znajdziemy pokrycia w faktach dla tej deklaracji. Jak wskazuje PolitiFact, trzy miesiące przed atakiem Trump mówił, że prezydent George W. Bush powinien bardziej skupić się na gospodarce, ale ani słowem nie sprzeciwił się wojennym planom. A rok wcześniej zapytany, czy USA powinny pójść na wojnę, odparł: "Myślę, że tak". W rzeczywistości Trump zaczął potępiać iracką eskapadę już po fakcie, gdy USA ugrzęzły w kosztowną i przeciągającą się okupację Iraku.
Rywal Clinton podawał też statystyki wzięte z kosmosu. Jego zdaniem bezrobocie w kraju w rzeczywistości sięga 42 proc., podczas gdy oficjalnie jest to ok. 5 proc., a najwyższe szacunki, do jakich udało się dotrzeć PolitiFact, to trochę ponad 16 proc. Podobnie rzecz miała się kwestii liczby nielegalnych imigrantów. Według Trumpa miałoby być ich w całych Stanach Zjednoczonych 30-34 miliony. Tymczasem władze szacują tę liczbę na 11 milionów (z 1-milionowym marginesem błędu). Skąd Trump wziął te dane? Tego nigdy nie powiedział.
Clinton - krętactwa wokół afery mailowej
W przypadku Hillary Clinton PolitiFact zwraca uwagę, że przeinaczenia i nieprawdy dotyczyły przede wszystkim tzw. afery mailowej (niezgodne z przepisami używanie prywatnego serwera do poczty służbowej). Ale też manipulowała przy swoim życiorysie, a także niezgodnie ze stanem rzeczywistym stawiała się w lepszym świetle niż jej rywale.
Dla przykładu kandydatka demokratów przekonywała, że miała zgodę na używanie prywatnego serwera mailowego, kiedy była sekretarzem stanu. Prawda jest jednak taka, że oficjalnie nikt nigdy takiej zgody jej nie udzielił. Clinton utrzymywała też, że "nigdy nie otrzymała ani nie wysłała materiału oznaczonego jako poufny" za pośrednictwem tego serwera. Twierdzenie to zostało jednak później obalone w toku śledztwa FBI.
W czasie, gdy w obu partiach trwały prawybory, Clinton deklarowała, że jest jedynym kandydatem, który obiecuje nie podnosić podatków klasie średniej. Tyle że taki właśnie postulat złożyło 15 pretendentów do prezydenckiej nominacji w Partii Republikańskiej.
Z kolei w kwietniu bieżącego roku była pierwsza dama powiedziała, że jest jedynym pretendentem do Białego Domu, który jest atakowany przez spoty opłacane przez finansistów z Wall Street. W zamierzeniu miało to świadczyć o tym, że Clinton dba o interesy zwykłych ludzi, co nie podoba się rekinom biznesu. PolitiFact zwraca jednak uwagę, że na tamtym etapie kampanii grupy wspierane przez Wall Street atakowały wtedy wszystkich kandydatów. Z drugiej strony, sektor finansowy dokładał się do kampanii zarówno Clinton, jak i jej rywali.