Wybory w Diwanii
"Całuję was po rękach za to, że przyszliście głosować" - takimi słowami powitał wyborców w jednym z lokali wyborczych w Diwanii szef komisji wyborczej prowincji Kadisija, Saad Alabdeli. Na ulicach miasta było spokojnie, wyborcy nawet godzinę stali w kolejkach, żeby głosować.
Korespondent PAP w Iraku obserwował wybory w Diwanii. Przed lokalami wyborczymi, otoczonymi betonowymi blokami, drutem kolczastym, kordonami gwardzistów i policji, mieszkańcy miasta częstowali się wzajemnie herbatą i słodyczami.
Większość z głosujących pytana o to, dlaczego mimo gróźb terrorystów przyszli głosować, wspominała szyickich męczenników i kalifów, podkreślała, że po latach upokorzeń ze strony sunnickiego reżimu Saddama Husajna ma szansę na godne życie.
Starszy mężczyzna w kufii (noszona na głowie chusta, w Polsce zwana arafatką), jeszcze przed głosowaniem podnosi ręce do góry i krzyczy: Urodziłem się dziś na nowo, niech Allah chroni Irak!. Przed wrzuceniem kart całuje każdą z urn.
Przed innym z lokali prowadzony przez syna starzec krzyczy do ludzi na ulicy: To jest wasz dzień, o synowie Mahometa, o synowie Alego! Albo będziecie wolni i pójdziecie głosować, albo będziecie spętani! Po chwili większość ludzi przed lokalem podnosi ręce do góry, skacze i skanduje słowa mężczyzny.
Akcentów religijnych nie ma w wypowiedziach głosujących młodych ludzi. To zadecyduje o naszej przyszłości. Jestem obywatelem Iraku i głosuję - mówi jeden z nich po wyjściu z lokalu wyborczego.
Jedna z głosujących w tej samej komisji kobiet opowiada, że jej mąż zginął w roku 1991 w szyickim powstaniu przeciwko reżimowi. Mówi, że przyszła głosować, bo jej mąż na pewno by tego chciał.
Też na pewno by głosował. Mam po nim dzieci, dla nich też głosuję - mówi kobieta w czarnym kwefie.
W czasie głosowania lokale wyborcze odwiedzał gubernator prowincji Kadisija, Dżamal Chadum Husonej. Pytany o bezpieczeństwo podczas głosowania mówi: Byliśmy dobrze przygotowani. Obiecałem przecież, że będzie spokojnie!.
Tomasz Lisiecki