PublicystykaWybory prezydenckie 2020. Koziński: "Trzaskowski pokazał, że cierpliwość popłaca. Czy to wystarczy, by pokonać teraz Dudę?" [OPINIA]

Wybory prezydenckie 2020. Koziński: "Trzaskowski pokazał, że cierpliwość popłaca. Czy to wystarczy, by pokonać teraz Dudę?" [OPINIA]

Tydzień przed drugą turą wyborów prezydenckich 2020 jedno wiemy na pewno: jako wygrany wychodzi z nich Rafał Trzaskowski. Wygrany - choć faworytem drugiej tury ciągle nie jest. Większe szanse na zwycięstwo w najbliższą niedzielę cały czas ma Andrzej Duda.

Wybory prezydenckie 2020. Rafał Trzaskowski podczas spotkania z wyborcami. W II turze Trzaskowski rywalizuje z ubiegającym się o reelekcję prezydentem RP Andrzejem Dudą.
Wybory prezydenckie 2020. Rafał Trzaskowski podczas spotkania z wyborcami. W II turze Trzaskowski rywalizuje z ubiegającym się o reelekcję prezydentem RP Andrzejem Dudą.
Źródło zdjęć: © PAP | PAP/Grzegorz Michałowski, Grzegorz Micha³owski
Agaton Koziński

06.07.2020 | aktual.: 01.03.2022 13:30

 "Nie ma silniejszych nad tych dwóch wojaków: cierpliwość i czas" – pisał Lew Tołstoj.

Zdaje się, że Rafał Trzaskowski przeżył w młodości silną fascynację "Wojną i pokojem", bo właściwie całe jego dorosłe życie wygląda tak, jakby w praktyce testował złote myśli w niej się znajdujące. A co więcej, jego kariera potwierdza, że rzeczywiście cierpliwość popłaca.

Także w polityce. To cierpliwość pozwoliła mu wejść do drugiej tury w wyborach prezydenckich. I ona sprawia, że w kolejnych cyklach wyborczych on będzie się znajdował w centrum wydarzeń. Bez względu na to, czy w niedzielę za tydzień zajmie miejsce pierwsze czy drugie.

Zobacz też: Wybory prezydenckie 2020. Szymon Hołownia: ostatnie dni kampanii to będzie rzeźnia bez opamiętania

Wybory prezydenckie 2020. Czy Duda jest znów niedoszacowany?

Najnowszy sondaż dla WP wieszczy sensację: wygraną w drugiej turze wyborów prezydenckich Rafała Trzaskowskiego. Wprawdzie jego przewaga nad Andrzejem Dudą jest w granicach błędu statystycznego i wynosi tylko 1,3 punktu proc. – podczas gdy zwyczajowo w sondażach trzeba brać poprawkę na odchylenia w jedną lub drogę stronę do 3 punktów proc.

Jednak sam fakt, że Duda i Trzaskowski idą łeb w łeb (a nawet ten drugi o włos wyprzedza pierwszego) jest dla kandydata Platformy ogromnym sukcesem.

Oczywiście, na podstawie tego sondażu daleko idących wniosków budować nie można. Z dwóch powodów (pomijając błąd statystyczny).

Po pierwsze, sondaż pokazuje wysoki odsetek niezdecydowanych – niemal 7 proc. Doświadczenie podpowiada, że te osoby zwykle nie głosują. Ale też w tej sytuacji ta reguła może się nie potwierdzić. Dlaczego? Bo pewnie wśród tej grupy jest wielu Polaków głosujących w pierwszej turze na Szymona Hołownię i Krzysztofa Bosaka. Nie oszukujmy się – oni poparli jednego z tej dwójki właśnie dlatego, żeby nie głosować ani na Dudę, ani na Trzaskowskiego. Mają dość wojny PO i PiS, więc szukają innych rozwiązań.

Ale w drugiej turze muszą już wybrać mniejsze zło, albo mogą zostać w domu. Pewnie duża część zostanie. Ale mówimy o grupie liczącej ponad 1,3 mln wyborców. W sytuacji, gdy wybory rozstrzygną się niewielką przewagą jednego z kandydatów, każdy z tych głosów jest niemalże na wagę złota. Także zachowania wyborcze tych niezdecydowanych 1,3 mln Polaków mogą być kluczowe w ostatecznych rozstrzygnięciach.

I jeszcze drugi element. Sondaże przed pierwszą turą generalnie dość dobrze pokazały wyborcze trendy, exit poll w miarę precyzyjnie odwzorował preferencje wyborcze Polaków. Ale sondażownie nie zadbały odpowiednio o jeden szczegół. Wszystkie solidarnie zaniżyły notowania Dudy. W porównaniu z exit pollem zdobył on o 2 punkty proc. więcej. Także w sondażach miał regularnie o 2-3 punkty proc. mniej niż ostatecznie zanotował w wyborach.

Jeśli teraz też może liczyć na tę swoistą "premię", wynikającą z niedoszacowania jego poparcia, to Duda cały czas wyprzedza Trzaskowskiego. Aczkolwiek wyprzedza o włos. A to oznacza, że tydzień przed elekcją wynik wyborów jest cały czas otwarty.

Co więc przesądzi o ostatecznych wynikach wyborów prezydenckich 2020? Forma ostatniego tygodnia. O to, kto błyśnie lepszym pomysłem na ostatniej prostej. Ale także to, kto skuteczniej zdoła unikać błędów.

Wybory prezydenckie 2020. Czy Trzaskowski naprawdę chce się bić?

Mijający tydzień (dość nudny pod względem kreatywności sztabów wyborczych) upłynął głównie pod znakiem spornej kwestii rzekomego ułaskawienia pedofila.

Ewidentny błąd otoczenia prezydenta, który łatwo mógł uniknąć tego typu ataków ze strony opozycji – bo że one nastąpią bez względu na to, jakie argumenty na swoją obronę będą mieć prezydenccy ministrowie, przewidzieć było bardzo łatwo.

Ale teraz błąd popełnia Trzaskowski - jeśli rzeczywiście dzisiaj nie pojedzie na debatę z Dudą do Końskich. Może błąd nie tak oczywisty, ale jednak brzemienny. Bo on sprawi, że żadnej debaty przed wyborami nie będzie – a to jednak pretendent musi atakować obrońcę tytułu, nie odwrotnie. Rezygnując z tej debaty Trzaskowski traci na to swoją szansę.

Owszem, ma dobre wytłumaczenie - że debata jest ustawiona pod Dudę, a on sam byłby ustawiony w charakterze chłopca do bicia. Mimo to. Powinien uczyć się na błędach, które popełniali jego poprzednicy. Choćby Ewa Kopacz, premier rządu, w którym on był ministrem.

Tylko przypomnę. Kopacz na początku 2015 r. odmówiła przyjęcia tytułu Człowieka Roku od tygodnika "Wprost". Powód – choć nie wyartykułowany – był oczywisty. To ta gazeta wcześniej opisała aferę taśmową, która okazała przyczyną porażki PO w wyborach tego samego roku. Tyle że Kopacz w żaden sposób ówczesnej przegranej zatrzymać nie była w stanie. Jednym z powodów był fakt, że sama, choć była szefową rządu, kolejnymi wpadkami pozbawiła się politycznego autorytetu. Ta nagroda, jednak jedna z najbardziej prestiżowych w Polsce, pozwoliłaby jej choć trochę go wzmocnić. Ona jednak ją odrzuciła. Skończyło się jak skończyło.

Podobny błąd robi teraz Rafał Trzaskowski. W czasie tej kampanii mówi, że idzie "bić się o Polskę" - a jak ma rzeczywiście okazję do tej bójki, to znajduje wykręt, by jej uniknąć. Oczywiście, ma rację twierdząc, że warunki byłyby nierówne, że stałby na gorszej pozycji. Ale ludzi takie tłumaczenia mniej interesują. Oni oczekują, że jeśli polityk deklaruje gotowość bicia się z rywalem, to rzeczywiście będzie do tego gotowy. Trzaskowski traci jedyną szansę na to, by to udowodnić.

Wybory prezydenckie 2020. A tak naprawdę: wstęp do wyborów parlamentarnych 2023.

Lecz bez względu na to, jak to Polacy odbiorą, Rafał Trzaskowski i tak już wygrał swoje. Przez lata cierpliwie przebijał się przez szczeble kariery w Platformie. Zaczął w 2009 r. i przez niemal dekadę nie był nawet w trzecim szeregu partii. Ale po porażce PO w 2015 r. jego kariera przyspieszyła. Można wręcz zacząć pisać o paradoksalnej korelacji: że im Platformie szło gorzej, tym on znajdował się wyżej w strukturach partii.

W chwili, gdy PO znalazła się najniżej (4 proc. poparcia dla jej kandydatki w sondażach przed wyborami prezydenckimi), on wszedł do najpoważniejszej gry. I uratował Platformę – bo partia pewnie by się rozpadła, gdyby kandydata tej partii nie było w drugiej turze, a taki wynik groził Małgorzacie Kidawie-Błońskiej. Teraz PO znów może z dumą o sobie myśleć jako o największej opozycyjnej partii w kraju. W ten sposób kierownictwo tego ugrupowania ma gwarancję spokoju przynajmniej do 2023 r.

Tyle że to kierownictwo wyraźnie poszerza się o Trzaskowskiego. Formalnie w hierarchii był wysoko, ale jednak do tej pory zawsze trochę z boku przy podejmowaniu kluczowych decyzji. Teraz – bez względu na to, jak skończą się wybory prezydenckie – we wszelkich dyskusjach jego głos będzie jednym z najważniejszych, być może nawet decydującym. To on zacznie meblować opozycyjną stronę polskiej sceny politycznej.

Choć ma już 48 lat, cały czas Trzaskowski ma opinię "młodego, zdolnego", czy wschodzącej gwiazdy polskiej polityki. Dalej tak o nim myślano, mimo że przecież dwa lata temu wygrał wybory samorządowe w Warszawie. Ale teraz to już przeszłość. On już nie musi cierpliwie czekać na swoją szansę. Już się jej doczekał. Stał się kluczowym politykiem opozycji.

I tylko od niego zależy, jak długo ten stan rzeczy będzie się utrzymywał po wyborach prezydenckich. Bo jeśli opozycja nie zdoła odsunąć PiS-u od władzy w wyborach parlamentarnych w 2023 roku, to Trzaskowski będzie uznany za jednego z głównych winowajców takiego stanu rzeczy. A jeśli zdoła wygrać, to czy będzie prezydentem RP, czy nie, jemu jako jednemu z pierwszych zostanie wręczony wieniec laurowy.

Agaton Koziński dla WP Opinie

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)