Wyborcze lekcje prezydenta Donalda Trumpa. Realne i złudne [OPINIA]
Nie opadł jeszcze kurz po amerykańskiej kampanii wyborczej, a już rozgorzała u nas dyskusja o tym, jak wielki sukces Donalda Trumpa przełoży się na wyścig prezydencki także w Polsce. I jakie niesie ważne lekcje, także dla nas. Stawiając takie uzasadnione pytania i szukając możliwych analogii, warto zachować umiar. Przy wszystkich możliwych podobieństwach, polska i amerykańska sceny polityczne, to jednak dość różne pola demokratycznej gry - pisze dla WP Sławomir Sowiński.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Złudzenie nieuchronnej konserwatywnej fali
Zanim powiemy słowo o politycznych łabędziach zza oceanu, które zagoszczą być może na niebie i naszej prezydenckiej kampanii, warto zwrócić uwagę na dwa – jak się wydaje - amerykańskie złudzenia, którymi żyje dziś część prawicowej polskiej opozycji. Tej fetującej głośno sukces prezydenta Trumpa.
Pierwsze z nich dotyczy oczekiwania nieuchronnej konserwatywnej fali, która zza oceanu dotrzeć by miała niebawem nad Wisłę, by zmieść rządy Koalicji 15 października, wykonując niejako polityczną pracę za prawicową opozycję.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wybory w USA. Pierwsze słowa Trumpa. Tak skomentował wyniki
Trudno oczywiście ignorować fakt, że Donald Trump – podobnie jak PiS w 2015 roku - odniósł wielki sukces pod wyraźnie konserwatywnym sztandarem, biorąc w opiekę niepokój społeczny związany z obawą przed niekontrolowaną migracją. Trudno też nie pamiętać dobrych relacji amerykańskiego prezydenta elekta z prezydentem Dudą, co niewątpliwie jakoś buduje dziś tego ostatniego.
A jednak – mimo to – Trump za polską prawicę żadnych, także najbliższych, wyborów nie wygra. Polska scena polityczna różni się bowiem dość zasadniczo od amerykańskiej. Amerykański prezydent elekt zupełnie inaczej niż my rozumie tak kluczowe dziś dla nas bezpieczeństwo, i w innym zupełnie politycznym momencie - niż amerykańscy republikanie - jest dziś PiS.
Najważniejsze i kluczowe jednak jest to, że polskie społeczeństwo – i to zresztą zasługa samej prawicy – jest dziś w zbyt podmiotowe, suwerenne i samodzielne, by swe polityczne decyzje podporządkować zewnętrznym wpływom czy tendencjom.
Pułapka uniżonego wasala
Z tym wiąże się też złudzenie, a nawet pułapka druga. W ostatnich dniach widać było po stronie prawicowej opozycji nie tylko radość z powodu wyniku amerykańskich wyborów, ale i wręcz wiernopoddańcze gesty czy deklaracje.
Tak wyglądało fetowanie oklaskami sukcesu Trumpa w polskim Sejmie, tak brzmiały osobliwe publiczne oczekiwanie jednego z byłych ministrów PiS, by decyzja wyborcza Amerykanów zmieniła także rząd nad Wisłą.
Już dziś taka mało dojrzała polityczna reakcja, także u wyborców prawicowych, ceniących polską dumę i suwerenność, budzić może zdziwienie, zażenowanie czy irytację. Jutro natomiast lub pojutrze, w samym środku naszej kampanii prezydenckiej, gdy prezydent Trump będzie na przykład szukał porozumienia z Putinem za wszelką cenę, ta niefrasobliwość może okazać się dla kandydata PiS w wyborach prezydenckich znacznie kosztowniejsza.
Powtórzmy, czasy transformacji ustrojowej się skończyły, a społeczeństwo polskie, pomimo wyraźnych sympatii do narodu amerykańskiego, nie zaakceptuje zapewne pomysłu na Polskę w roli czyjegokolwiek uniżonego wasala i elit politycznych hołdujących zewnętrzne – nawet jeśli sojusznicze - trony.
Wyborca na zagrodzie
Powiedziawszy to wszystko, nie można oczywiście zamykać oczu na ważne lekcje, jakie dla naszej nadchodzącej prezydenckiej elekcji płyną dziś z USA. Obok tych oczywistych, związanych ze szczególnym znaczeniem bezpieczeństwa, prymatem ekonomii nad konfliktami tożsamościowymi, rosnącą rolą mediów społecznościowych, a przede wszystkim nieprzewidywalnością nowego/byłego amerykańskiego prezydenta, my zwróćmy uwagę na dwie takie lekcje, które odrobić dziś muszą różni kandydaci startujący w naszych wyborach prezydenckich.
Lekcja pierwsza to potwierdzenie generalnej tendencji obserwowanej już od roku 2015, która polega na swego rodzaju demokratycznym "buncie mas", albo wypowiedzeniu przez zmęczone liberalną demokracją społeczeństwo, obywatelskiego posłuszeństwa jej politycznym i około politycznym elitom.
Donald Trump wygrał te wybory, bo opowiedział Amerykę Amerykanom nie językiem rosnących wskaźników gospodarczych, globalnego bezpieczeństwa, zmian klimatycznych czy zachodzących procesów społeczno-kulturowych, ale z punktu widzenia ich przysłowiowej zagrody, normalnego codziennego życia, troski o rodzinę i rodzinny biznes, bankowego kredytu, zwykłych ludzkich lęków i naturalnych aspiracji.
Znalezienie drogi do emocji, serc umysłów i dumy klasy ludowej, ponad głowami, a właściwie wbrew elitom naukowym, politycznym czy artystycznym, to była istota kolejnego już wielkiego sukcesu Donalda Trumpa.
Ta sama droga, także w naszej kampanii prezydenckiej, do dobrego wyniku, a może nawet sukcesu wyborczego poprowadzić może niejednego kandydata, zwłaszcza po prawej stronie sceny politycznej. I idąc tą samą drogą, także nasza kampania prezydencka omijać będzie zapewne dość szerokim łukiem wielkie miasta z ich niekwestionowanym rozwojem, a także satysfakcją oraz ponowoczesną perspektywą, wielu ich mieszkańców.
Jak opowiedzieć zmianę i polityczną samodzielność
I ważna jeszcze lekcja druga, szczególnie trudna w nadchodzącej kampanii prezydenckiej, dla kandydata rządzącej Polską Koalicji 15 października. Kamala Harris przegrała bowiem swą kampanię tak wyraźnie, również dlatego, że nie potrafiła znaleźć w sobie sposobu, ani odwagi, aby wygrać w swej kampanii moment politycznej zmiany. By wyraźniej odróżnić się od prezydenta Bidena, którego nagle musiała przecież zastąpić, by odciąć się wiarygodniej od jego błędów i słabości, by przekonać wyborców, że w Ameryce pod jej rządami może być wyraźnie inaczej i lepiej niż dziś.
Dokładnie tej samej odwagi, politycznej wyobraźni, samodzielności i zręczności, których zabrakło kandydatce amerykańskich demokratów, potrzebował będzie Rafał Trzaskowski i każdy inny prezydencki kandydat rządzącej polską koalicji.
Tematem naszej kampanii prezydenckiej będzie bowiem przecież także ocena rocznego dorobku trzeciego rządu Donalda Tuska i wszystkich jego mankamentów. A znaczna część wyborców szukać w niej będzie kandydata oferującego przywracanie stabilności państwa, ale bez powracania – jak w roku 2015 – do politycznego układu zamkniętego, z kluczami w rękach jednego politycznego lidera.
Dlatego umiejętność odważnego odróżniania się od własnego obozu politycznego i wiarygodnego opowiadania o potrzebie realnej politycznej zmiany i swej samodzielności lub jej braku, może okazać się – także w nadchodzącej w Polsce kampanii prezydenckiej - sprawą kluczową.
Sławomir Sowiński dla Wirtualnej Polski