HistoriaWszystkie błędy Józefa Becka i Edwarda Śmigłego-Rydza

Wszystkie błędy Józefa Becka i Edwarda Śmigłego-Rydza

Niemiecko-sowiecki pakt o nieagresji z 23 sierpnia 1939 r. został w Warszawie zignorowany. "Pakt o nieagresji" zawarty między państwami nieposiadającymi wspólnej granicy, a mogącymi ją uzyskać tylko po rozbiorze Polski, nikogo w Warszawie nie zaalarmował. Aż do 17 września plany wojny obronnej w ogóle nie uwzględniały możliwości sowieckiej agresji, mimo że nawet "The Daily Telegraph" opisywał skalę mobilizacji Armii Czerwonej wzdłuż granicy z Rzecząpospolitą.

Wszystkie błędy Józefa Becka i Edwarda Śmigłego-Rydza
Źródło zdjęć: © PAP | Spotkanie polskich władz z Ribbentropem w Warszawie w 1939 r. Od lewej: Ry

30.08.2015 18:24

Profesor Jerzy Łojek jest legendą! Jego książki, a zwłaszcza "Szanse powstania listopadowego" (1966), "Upadek Konstytucji 3 maja" (1976), "Wokół sporów i polemik" (1979), "Kalendarz historyczny" (1986), "Dzieje sprawy Katynia" (1980) i "Agresja 17 września 1939" (1980), wciąż są bardzo popularne.

Do jego autorytetu, pisarstwa i spuścizny odwołuje się wielu Polaków. Na znajomość z Łojkiem i znaczenie jego pracy dla Polski powołują się chętnie i zgodnie Bronisław Komorowski, Antoni Macierewicz, Waldemar Łysiak, Jan Olszewski, Romuald Szeremietiew. Historycy i badacze - Marek Tarczyński, Jan Żaryn, Grzegorz Nowik i Piotr Gontarczyk - ścigają się w wyznaniach na temat tego, ile to zawdzięczają Łojkowi i kim byliby dzisiaj, gdyby nie jego książki.

Odświeżając sobie jednak ostatnio dorobek autora "Agresji 17 września 1939" przy okazji wydania pierwszego tomu jego pism wybranych przez krakowski Universitas, doszedłem do przekonania, że zdecydowana większość egzaltowanych wyznań nie znajduje potwierdzenia w poglądach i pracach historycznych tych rzekomych admiratorów talentu Łojka. Okazuje się, że można wychwalać Łojka i poczuwać się do bycia jego uczniem, odrzucając jednocześnie jego poglądy i interpretacje historyczne.

Kłopotliwy autorytet

W podobnie niemałym kłopocie znalazł się autor wyboru, opracowania i wstępu pism zebranych Jerzego Łojka - Marek Kornat, który w ostatnich sporach o politykę polską lat 1938-1939 tracił nerwy, histerycznie broniąc samobójczych wyborów Józefa Becka. Tym bardziej, nie wiedzieć dlaczego, zabrał się do opracowania pism Łojka. Przyznał jednak, że jesienią 1938 r. Beckowa "polityka równowagi" ostatecznie "wyczerpała swoje możliwości", choć wciąż nie chce przyznać Łojkowi i jego uczniom racji, kiedy pisali o zawarciu taktycznego sojuszu z III Rzeszą, by uchronić Polskę od wojny na dwa fronty.

Kornat wprawdzie przyznaje, że Łojek się nie mylił, gdy w "Agresji 17 września 1939" pisał o kompletnym nierozpoznaniu zagrożenia sowieckiego przez ekipę sanacyjną w końcu lat 30., ale karygodne błędy Mościckiego, Becka i Śmigłego-Rydza tłumaczy "względami psychologicznymi", które miały kształtować fałszywe nastroje, przekonania i kalkulacje. Tak naiwną interpretację niedojrzałości politycznej przedwojennej elity władzy połączył Kornat z rodzajem stygmatyzacji samego Łojka zdekonspirowanego (na podstawie odnalezionej korespondencji z Jerzym Giedroyciem) jako entuzjasty pisarstwa Stanisława Mackiewicza, którego "Historię Polski.."., "Lata nadziei..." i "Politykę Becka" uznał "w miarę upływu lat" za książki "coraz większej rangi". Mimo tego Kornat uznał ostatecznie, że naukowa wartość "Agresji 17 września 1939" jest "poważna". Uf!

Dziejowa głupota

Najlepiej pominąć ów pokrętny wstęp i od razu zabrać się do lektury pism Jerzego Łojka. W obszernym tomie zwraca uwagę blok tekstów, esejów i wywiadów rozproszonych w różnych pismach pierwszego i drugiego obiegu. Wystarczy jedynie przybliżyć jeden z najciekawszych tekstów w całym zbiorze - "17 września 1939 r.", który jest rozprawą autora z głupotą polityczną przedwojennej ekipy rządowej, by zrozumieć współczesny kłopot z recepcją Łojka. Była ona w latach 1935-1939 - jak pisze o ekipie rządowej z zażenowaniem Łojek - "jak najdalsza od zrozumienia, iż wspólnota celów geopolitycznych między ZSRS a Rzeszą Niemiecką usuwa w cień wszelkie dotychczasowe spory ideologiczne. Do świadomości prezydenta Mościckiego, marszałka Śmigłego-Rydza, ministra Becka, premiera Składkowskiego i innych nie docierała w ogóle perspektywa możliwości porozumienia antypolskiego między Hitlerem a Stalinem".

To niezrozumienie geopolityki doprowadziło z kolei do sytuacji, w której niemiecko-sowiecki pakt o nieagresji z 23 sierpnia 1939 r. został w Warszawie w istocie zignorowany.

"Już tylko 'pakt o nieagresji', zawarty między dwoma państwami nieposiadającymi wspólnej granicy - pisze Łojek - a mogącymi ją uzyskać tylko na podstawie rozbioru Rzeczypospolitej Polskiej, powinien był zaalarmować polskie MSZ. Rzecz szczególna: fakt ten nie poruszył w Warszawie nikogo spośród osób decydujących ówcześnie o polityce obronnej Rzeczypospolitej".

Łojek bezlitośnie krytykuje nie tylko przebieg kampanii 1939 r., ale także plany mobilizacyjne i obronne przygotowane przez Sztab Główny WP. Aż do 17 września w ogóle nie uwzględniały one możliwości sowieckiej agresji, mimo że nawet "The Daily Telegraph" opisywał skalę mobilizacji Armii Czerwonej wzdłuż granicy z Rzecząpospolitą. Krytykuje przygotowany już w pierwszym tygodniu wojny plan ewakuacji władz polskich do Rumunii (czyli zanim jeszcze nastąpiła agresja sowiecka 17 września).

"Przykro w tym miejscu stwierdzić - podkreśla historyk - iż pomysł taki wynikał z kompletnego zamroczenia politycznego całej tej grupy. Ludzie ci nie zdawali sobie zupełnie sprawy, że klęska kampanii wrześniowej (nie mówiąc już o dodatkowej sprawie braku oporu wobec agresji ZSRR) przesądziła ostatecznie o całkowitym załamaniu się systemu rządów 'sanacyjnych' w Polsce. Pomysły nawiązujące do precedensów Belgii czy Serbii z okresu I wojny światowej - przeniesienie rządu na emigrację - były bez sensu z wielu powodów". Łojek kreśli alternatywny scenariusz - prezydent Mościcki abdykuje, pozostając na terytorium Polski, i wyznacza swoim następcą polityka znajdującego się poza granicami (Władysława Raczkiewicza), natomiast marszałek Śmigły-Rydz "oddaje stanowisko wodza naczelnego do dyspozycji przyszłego prezydenta", sam zaś "walczy do końca" (aż zginie, zostanie wzięty do niewoli lub podpisze kapitulację) na czele "największego zgrupowania" Wojska Polskiego z Niemcami lub Sowietami.

Przeciwko narodowi

Kiedy Sowiety zaatakowały Polskę 17 września 1939 r., władze RP w ogóle nie zadeklarowały stanu wojny z ZSRS, pomimo że w nocy z 16 na 17 września Moskwa oznajmiła oficjalnie, iż "rząd Polski rozpadł się i nie przejawia oznak życia", a "państwo polskie i jego rząd faktycznie przestały istnieć". Słusznie pisze Łojek, że "samo to sformułowanie powinno było zaalarmować Rząd RP i skłonić go do podjęcia działań dowodzących, iż Państwo Polskie nadal istnieje". "Dlatego też podstawowym obowiązkiem Rządu RP - podkreśla Łojek - było ogłoszenie deklaracji, stwierdzającej, iż wskutek niesprowokowanej agresji Armii Radzieckiej, współdziałającej z wojskami niemieckimi, Rzeczpospolita Polska znalazła się w stanie wojny z ZSRR. Nie wydając takiej deklaracji, Rząd RP, zapędzony z własnej inicjatywy w zapadły kąt Rzeczypospolitej, dopuścił się najcięższej zbrodni przeciwko Narodowi i interesom Rzeczypospolitej. Wskutek braku takiego oświadczenia:

a) wprowadzono w błąd i pomieszanie pojęć przynajmniej połowę społeczeństwa polskiego; b) uniemożliwiono Polskim Siłom Zbrojnym stawienie demonstracyjnego - dla celów jedynie politycznych - oporu zbrojnego Armii Czerwonej; c) skłoniono tysiące polskich oficerów do udania się z zaufaniem pod 'opiekę' władz radzieckich, w następstwie tego do Kozielska, Starobielska i Ostaszkowa, ostatecznie zaś do Katynia oraz (prawdopodobnie) podobnych miejsc mordów w Dergaczach i Bołogoje. [...] Podstawowym celem naczelnego dowództwa i rządu RP było ówcześnie wydostanie się za wszelką cenę do Francji - dla utrzymania w rękach dotychczasowej ekipy monopolu władzy. Brak poczucia realizmu politycznego wpędził ówczesną ekipę rządową w działania, które spowodowały ostateczną jej kompromitację historyczną".

Fatalna dyrektywa

Jakby tego było mało, na wieść o agresji sowieckiej na Polskę szef Sztabu Głównego gen. Wacław Stachiewicz z rozkazu Naczelnego Wodza wydał absurdalną w treści "dyrektywę ogólną", w której rozkazał "wycofanie oddziałów i sprzętu na Rumunię", a z Sowietami walczyć "tylko w tym wypadku, o ile oni będą nacierali, czego do tej pory nie ma". Oddajmy głos Łojkowi:

"Cała ta 'dyrektywa ogólna' zawiera tyle nonsensów, że dzisiejszego historyka zdumiewa podobne zamroczenie ludzi, którzy podejmowali wtedy decyzje najwyższej wagi dla losów Narodu. Stwierdzenie, że wojska radzieckie 'dotąd nas nie atakują', było jakimś kompletnym pomieszaniem pojęć. Atakiem było wprowadzenie na ziemie Rzeczypospolitej kilkunastu dywizji i wielu setek czołgów - nie mówiąc o bombardowaniach lotniczych, z których relacje gen. Stachiewicz miał w rękach. W interesie Armii Czerwonej było oczywiście opanowanie kraju bez otwierania ognia. Ogień otwiera do agresora zawsze napadnięty, nigdy napadający. Gdyby 1 września wojska polskie nie otworzyły ognia do wkraczających do Polski hitlerowskich oddziałów, niemieckie dywizje pancerne dotarłyby bez walki do Warszawy i poza Warszawę, po prostu rozbrajając niestawiające oporu polskie siły zbrojne. Wycofywanie wojsk i sprzętu bojowego do Rumunii i na Węgry nie miało żadnego w ogóle sensu. Wiadomo było, że uzbrojonych oddziałów nikt przez kraje neutralne nie
przepuści i nadzieje na translokację tych formacji do Francji dowodzą naiwności decydentów, której poważni politycy nie powinni byli okazać. Lepiej już było po prostu zniszczyć wszelki sprzęt na terytorium polskim, jeżeli nie brało się pod uwagę użycia go do kilkudniowej walki przeciwko drugiemu z agresorów. Cała ta operacja ewakuacyjna doprowadziła jedynie do dozbrojenia Węgrów i Rumunów. Było to z góry do przewidzenia".

Łojek ukazuje dalej związek pomiędzy głupotą polityków a narodową tragedią: "Cała 'dyrektywa ogólna' z jednego jeszcze powodu była nonsensowna: nie zawierała bowiem wskazania, co mają czynić oddziały, które zostaną otoczone przez wojska radzieckie, uniemożliwiające im wycofywanie się na Węgry lub do Rumunii, żądające natomiast złożenia broni. Czy w sytuacji takiej wolno wojskom polskim przebić się siłą, otworzyć sobie drogę ewakuacji z bronią w ręku? W następnych dniach sytuacja taka powtórzyła się na ziemiach wschodnich Rzeczypospolitej co najmniej kilkadziesiąt razy. Najbardziej znane są dzisiaj losy grupy z Brzeżan, opisane przez Bronisława Młynarskiego w pamiętniku 'W niewoli sowieckiej'. Ugrupowanie liczące około 10 tysięcy żołnierzy oficerów, złożone z wielu batalionów piechoty, kilku szwadronów kawalerii oraz kilku dywizjonów artylerii polowej, w czasie wycofywania się w stronę granicy węgierskiej zostało dnia 19 września 1939 zaskoczone przez oddziały radzieckie we wsi Dolna Kałuska w pobliżu Stryja.
Kompletna dezorientacja polityczna oficerów tej grupy, zwłaszcza zaś haniebna postawa płk. Jakubowskiego, który jeszcze przed otrzymaniem 'dyrektywy ogólnej' wprowadził w Dubnie świadomie w błąd swoich podkomendnych, sugerując im, jakoby ZSRR przystąpił do działań w porozumieniu z Rządem RP, doprowadziły do bezmyślnej kapitulacji grupy, mającej wszelkie szanse przebicia się siłą ku granicy państwa neutralnego. Niemal wszyscy oficerowie tej formacji znaleźli potem śmierć w miejscu masowej kaźni jeńców ze Starobielska".

Patron rozsądku

Jerzy Łojek należał do najwybitniejszych polskich historyków. Był nim może przede wszystkim dlatego, że potrafił stanąć przeciwko historycznej propagandzie nawet wówczas, gdy przebierała się ona w kostium antykomunizmu. Odrzucenie komunizmu nie oznaczało u niego apologii ośmieszanych przez propagandę PRL Mościckiego, Becka i Śmigłego-Rydza. Wręcz przeciwnie! Wybrał postawę może najbardziej niewdzięczną, starając się ukazać ścisłą zależność pomiędzy błędnymi decyzjami politycznej elity a tragedią rządzonego przez nią narodu.

Był przy tym konsekwentny. Rozliczał nie tylko ekipę rządową z 1939 r., ale także ekipy Sikorskiego i Mikołajczyka, a nawet całą koncepcję walki podziemnej z lat 1939-1945, podzielając w tym względzie poglądy Józefa Mackiewicza. Swoim adwersarzom natomiast powtarzał zawsze jedno: "Na zakończenie chcę stwierdzić, iż przeświadczenie moich polemistów, jakoby w okresie września 1939 i w ogóle w czasie II wojny światowej podjęte zostały ze strony polskiej decyzje optymalne, najwłaściwsze i jedynie możliwe, jest nie tylko fałszywe historycznie. Jest nade wszystko szkodliwe politycznie. Nieodparcie wynika stąd bowiem wniosek, że koniecznością historyczną i jedynym wyjściem dla Narodu Polskiego w czasie wojny było utworzenie... PRL. Jeżeli własnym wysiłkiem nie mogliśmy nic lepszego wywalczyć lub wynegocjować, tylko koncepcja dzisiejszej Polski Ludowej ma historyczne i polityczne uzasadnienie. Nie zgadzam się z tą tezą. Mniemam, że moi polemiści także nie. Skąd więc fatalizm ich poglądów?".

Święte słowa i jakże na czasie.

Sławomir Cenckiewicz, Historia do Rzeczy

Źródło artykułu:Historia Do Rzeczy
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)