Wszyscy kolesie prezydenta
Prezydent George W. Bush nagradza politycznych kumpli i darczyńców państwowymi posadami - nawet jeśli się do tego zupełnie nie nadają.
06.10.2005 | aktual.: 06.10.2005 10:12
Po "Katrinie" i "Ricie" prawdziwy huragan polityczny dotarł do Waszyngtonu. W ubiegłą środę ze stanowiska ustąpił amerykański odpowiednik naszego marszałka Sejmu, czyli lider Republikanów w Izbie Reprezentantów. Tom DeLay jest podejrzany o zbyt bliskie kontakty z lobbystami i oskarżony o zbieranie nielegalnych datków na cele partyjne. Ale to nie koniec kłopotów Partii Republikańskiej. Dwa dni wcześniej specjalna komisja Kongresu przesłuchała Michaela Browna - byłego szefa agencji zwalczania klęsk żywiołowych FEMA. Kongres próbuje ustalić, kto jest winny chaosu akcji ratunkowej w Nowym Orleanie. Brown twierdzi, że jest niewinny, choć po uderzeniu "Katriny" błądził jak dziecko we mgle - nie wysłał do akcji Gwardii Narodowej, nie zapewnił mieszkańcom miasta środków transportu ani dostaw wody pitnej.
Panu Brownowi trudno jednak cokolwiek zarzucić, bo nie zna się na klęskach żywiołowych, tylko na koniach. Były radca prawny amerykańskiej Federacji Koni Arabskich to jeden ze znajomych królika - lojalnych działaczy Partii Republikańskiej, których George W. Bush poupychał po federalnych urzędach w Waszyngtonie.
Republika kolesiów
Przypadek Browna zwrócił uwagę mediów na klucz doboru urzędników na odpowiedzialne stanowiska państwowe w administracji federalnej. - Korupcja, kumoterstwo i niekompetencja. Konieczna jest zmiana - grzmiała Nancy Pelosi, lider Demokratów w Izbie Reprezentantów, która popiera projekt nowej ustawy przeciwko kumoterstwu. Nawet republikanin Newt Gingrich zarzuca administracji Busha, że choruje na: brak kompetencji urzędników państwowych, kumoterstwo i skrajny konserwatyzm. Bo ludzi takich jak Brown jest więcej.
W Senacie utknęła właśnie nominacja nowego szefa agencji do spraw imigracji i ceł. Biały Dom forsuje na to stanowisko 36-letnią Julie Myers, choć nie ma ona podstawowych kompetencji do pełnienia tej funkcji, jak choćby przepisanego prawem stażu pracy w instytucjach federalnych. Jest za to siostrzenicą szefa połączonych sztabów generała Richarda Myersa i właśnie została żoną dyrektora personalnego Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, któremu ma podlegać.
W agencji leków i żywności 33-letni komisarz polityczny Busha Scott Gottlieb po cichu naciska na ekspertów, by nie przesadzali z analizą bezpieczeństwa nowych leków, bo wielkie koncerny farmaceutyczne zainwestowały w kampanię prezydencką 746 tysięcy dolarów i czekają teraz na rewanż. Dwa tygodnie temu ze stanowiska ustąpił 38-letni David Safavian, naczelny urzędnik Białego Domu odpowiedzialny za zakupy rządowe i budżet w wysokości 300 miliardów dolarów. Dzień później Safavian został aresztowany pod zarzutem składania fałszywych zeznań w śledztwie dotyczącym nielegalnego lobbingu.
Według tygodnika "Time" prezydent USA ma do dyspozycji 3000 stanowisk, które może obsadzić według uznania, a nie kwalifikacji. Stołki rozdawał szerokim gestem także Bill Clinton, ale George W. Bush jest pierwszym, który powierzył odpowiedzialne stanowiska osobom niemającym niezbędnych kwalifikacji. I płaci za to spadkiem notowań po klęsce akcji ratunkowej w Nowym Orleanie.
Ambasador za 250 000
Znajomi królika wiją gniazda w amerykańskiej służbie dyplomatycznej. To z pozoru nic nowego. - Jeśli ktoś chce zostać ambasadorem, musi zapłacić co najmniej 250 tysięcy dolarów - klarował bez ogródek szefowi swojego sztabu wyborczego prezydent Richard Nixon. Tradycyjnie Biały Dom nominuje połowę szefów placówek dyplomatycznych spoza grona zawodowych dyplomatów. Ale pod względem oryginalności kandydatów Bush bije wszelkie rekordy.
Ambasadorem w Ottawie mianował Davida Wilkinsa, głęboko wierzącego republikanina z Karoliny Południowej, który ufa, że swój awans zawdzięcza woli Bożej. Przyczyna jest jednak inna - Wilkins podarował sztabowi wyborczemu prezydenta 200 tysięcy dolarów. Jego znajomość Kanady ogranicza się do jednej wycieczki nad wodospady Niagara. 34 lata temu.
Do Berlina przyjechał właśnie William Robert Timken - producent łożysk tocznych oraz części do samolotów wojskowych z Ohio (obroty firmy 4,5 miliarda dolarów), który zasilił kampanię Busha 300 tysiącami dolarów. Jego kwalifikacje do urzędu sprowadzają się na razie do posiadania niemieckich przodków. Wilkins może mimo to dokonać postępu w stosunku do swojego poprzednika - Daniel Coats, ambasador w Berlinie do lutego tego roku, przez całą kadencję zdołał się nauczyć zaledwie paru zdań po niemiecku.
Diler za hodowcę
Do Rzymu Biały Dom wysyła doradcę inwestycyjnego Ronalda Spogliego. Craig Stapleton (dotacja 200 tysięcy dolarów), mąż kuzynki prezydenta, załapał się na Paryż, a w amerykańskiej ambasadzie w Londynie odbywa się honorowa zmiana warty: hodowcę koni ambasadora Williama Farisha zmienia diler samochodowy Robert Tuttle. Po sporach wokół Iraku stosunki z Europą to przecież priorytet dla amerykańskiej dyplomacji.