W gnieździe wroga - polskie ataki na III Rzeszę
We wrześniu 1939 roku doszło do ostrzału artyleryjskiego niemieckiego miasteczka Fraustadt. W lutym 1943 roku w Berlinie eksplodowała bomba, zabijając 36 osób. Pół roku później grupa partyzantów wykonała zbrojny rajd po niemieckich miejscowościach w Prusach Wschodnich. Co łączyło wymienione akcje? Zostały przeprowadzone na terytorium III Rzeszy, wykonawcami byli Polacy, wszystkie trzy wywołały popłoch wśród Niemców - pisze Wojciech Königsberg w artykule dla WP.
27.05.2015 18:23
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Dość dobrze znane są akcje zbrojne z ulic Warszawy, Krakowa czy innych terenów okupowanej Polski. Niemniej brawurowe były jednak uderzenia dywersyjne wykonane na terytorium III Rzeszy. Co warte podkreślenia, zaczęły się już podczas wojny obronnej 1939 roku. Mimo, że wrzesień kojarzy się raczej z niemieckim atakiem na nasz kraj, to Polacy także mieli kilka epizodów związanych z akcjami na terytorium wroga. Jednym z pierwszych był atak na miejscowość Fraustadt (dzisiejsza Wschowa).
Za liniami wroga
2 września 1939 roku Dowódca Wielkopolskiej Brygady Kawalerii gen. Roman Abraham, wydał swym pododdziałom rozkaz przeprowadzenia wypadu przez granicę w kierunku Fraustadt. Uderzenie miało na celu odrzucenie nieprzyjaciela, rozpoznanie terenu oraz ostrzał artyleryjski miejscowości w odwecie za niemiecki atak na Leszno. Akcja rozpoczęła się od opanowania strażnicy granicznej położonej koło miejscowości Geyersdorf (Dębowa Łęka). Po krótkiej walce z Grenzschutzem, strażnica została zdobyta, a znaleziona na miejscu broń wywieziona do Leszna. Następnie artyleria ustawiona po polskiej stronie granicy ostrzelała Geyersdorf, wywołując spore zamieszanie wśród Niemców. Wieś została zdobyta przez piechotę przy wsparciu wozów bojowych.
W dalszej kolejności grupa wypadowa ruszyła w kierunku Fraustadt. Część żołnierzy dotarła na rogatki miasteczka. Jednocześnie artyleria rozpoczęła ostrzał miejscowości. Niemcy byli zszokowani sytuacją. Władze miejskie planowały ewakuację mieszkańców. Jednak po zapadnięciu zmroku gen. Abraham wydał rozkaz wycofania w stronę Leszna. Do zaskakującego wydarzenia doszło po przekroczeniu granicy. W miejscowości Święciechowa część polskiej kolumny została entuzjastycznie powitana przez niemieckich mieszkańców z transparentami i flagami hitlerowskimi. Byli przekonani że to jednostka Wehrmachtu wkracza do Polski. Kilka pierwszych kul szybko wyprowadziło ich z błędu.
Atak na Berlin
Zupełnie inny charakter miały wydarzenia do jakich doszło w pierwszych miesiącach 1943 roku w Berlinie. Miały one swój początek w maju 1942 roku, kiedy w ramach Armii Krajowej powstał oddział "Osa" (Organizacja Specjalnych Akcji Bojowych). Został stworzony w celu prowadzenia akcji odwetowych przeciw konfidentom, agentom Gestapo oraz funkcjonariuszom innych struktur okupacyjnych. Początkowo podlegał bezpośrednio dowódcy AK gen. Stefanowi Roweckiemu "Grotowi", który wykorzystywał go jako oddział dyspozycyjny do zadań specjalnych. Na początku 1943 roku oddział "Osa" został wcielony do "Kedywu", zmieniając nazwę na "Kosa 30".
Kilka miesięcy wcześniej, w grudniu 1942 roku, w ramach "Osy" powołano oddział o kryptonimie "Zagra-Lin". Miał on prowadzić dywersję na terenach III Rzeszy oraz polskich ziemiach wcielonych do Niemiec. Dowódcą nowej struktury został por. Bernard Drzyzga "Bogusław-Jarosław", uciekinier z Oflagu II C Woldenberg (Dobiegniew). Swym zastępcą mianował Józefa Lewandowskiego "Jura", który stworzył w Bydgoszczy komórkę dywersyjną z kierunkiem działania na Niemcy.
Grupa niezwykle szybko przeszła z fazy organizacyjnej do działania. Już w lutym 1943 roku rozpoczęła akcje bombowe w Berlinie. Do największej doszło 24 lutego na stacji kolejki S-Bahnhof Friedrichstrasse. Miejsce zostało wybrane nieprzypadkowo. Stacja była jedną z najbardziej ruchliwych w mieście, a do tego duży procent pasażerów stanowili funkcjonariusze Gestapo, SS oraz żołnierze niemieccy. Akcję przygotował "Jur" wraz z trzema podkomendnymi. Bomba była specjalnie spreparowana w celu wzmocnienia siły rażenia. Wskutek gwałtownej eksplozji zginęło 36 osób, a 78 odniosło rany. Można sobie tylko wyobrazić reakcję Adolfa Hitlera, gdy dowiedział się, że tuż pod jego bokiem ktoś odważył się dokonać tak zuchwałego zamachu na tysiącletnią Rzeszę. Pozostawało jedynie pytanie: kto?
W celu szybkiego znalezienia sprawców śledztwo osobiście nadzorował szef Gestapo SS-Gruppenführer Heinrich Müller. Pewne ślady wskazywały, że może to być robota polskiego podziemia, ale na domysłach sprawa się skończyła. Jednak nie dla AK. Półtora miesiąca później z Warszawy wyruszyła kolejna ekipa dywersyjna pod dowództwem por. Drzyzgi. 10 kwietnia ładunek podłożony na głównym dworcu przy Friedrichstrasse zabił czternaście osób, a sześćdziesiąt ciężko ranił. Gestapo szalało aresztując na oślep podejrzane osoby oraz oferując wysoką nagrodę za wskazanie zamachowców. Hitler wściekł się i rozkazał aby sprawę przejął Reichsführer-SS Heinrich Himmler. Jednak wciąż było to jak szukanie igły w stogu siana.
Podczas gdy w Berlinie trwało śledztwo, ekipa Drzyzgi 23 kwietnia zdetonowała kolejny ładunek, tym razem na dworcu głównym w Breslau (Wrocławiu). Wybuch nastąpił tuż pod nadjeżdżającym pociągiem wojskowym. Zginęły cztery osoby, a kilkanaście zostało rannych. Mimo blokady policyjnej, żołnierze "Zagra-Lina" w komplecie powrócili do Warszawy.
Odwet partyzantów
Omawiając polską dywersję na terytorium III Rzeszy należy także pamiętać o działalności oddziałów partyzanckich. Najsłynniejszą akcję przeprowadził w nocy z 14 na 15 sierpnia 1943 roku oddział Konfederacji Narodu, a ścisłej mówiąc blisko trzydziestoosobowa grupa z VIII Uderzeniowego Batalionu Kadrowego, wspierana przez patrol Narodowych Sił Zbrojnych. Celem uderzenia była miejscowość Turoscheln, określana też jako Mittenheide (Turośl), położona w Prusach Wschodnich, dwadzieścia pięć kilometrów od Johannisburga (Pisza). Akcją, która stanowiła odwet za niemieckie zbrodnie w Warszawie i na Podlasiu, dowodził ppor. Stanisław Karolkiewicz "Szczęsny".
Przed atakiem na wioskę oddział udał się do jednego z pobliskich leśnictw, gdzie zastrzelony został leśniczy SA-Standartenführer Herbert Opitz, znany z okrucieństw wobec Polaków. Zupełnie niepotrzebnymi ofiarami byli natomiast żona i dwoje dzieci leśniczego, którzy najprawdopodobniej zginęli z ręki robotników przymusowych pracujących w gospodarstwie.
Następnie partyzanci wykonali uderzenie na Turoscheln, gdzie doszło do ostrej wymiany ognia z żandarmerią. Strzały padały także z części domostw. Grupa uderzeniowa za pomocą wiązek granatów o dużej sile wybuchu zniszczyła około czterdziestu budynków. W literaturze przedmiotu występuje duża rozbieżność jeżeli chodzi o straty ludzkie wskutek rajdu UBK. Wahają się one od trzynastu do osiemdziesięciu zabitych Niemców. Partyzanci mieli jedynie kilku rannych. Żeby nie było wątpliwości, że akcja jest odwetem za niemiecką politykę okupacyjną, Karolkiewicz poinformował o tym jedną z mieszkanek wioski.
Mimo że polskie podziemie było podzielone w ocenie akcji w Prusach Wschodnich, to należy przyznać, że uderzenie osiągnęło zamierzony skutek. Dało do zrozumienia Niemcom, że nie mogą czuć się bezpiecznie nawet w swych domach.
Osobom zainteresowanym rozwinięciem tematu polecam książkę Bernarda Drzyzgi pt. "Zagra-Lin: oddział sabotażowo-dywersyjny Organizacji Specjalnych Akcji ("Osa", "Kosa") utworzony do realizacji zamachów na terenie Niemiec" oraz pracę Kazimierza Krajewskiego pt. "Uderzeniowe Bataliony Kadrowe 1942-1944".
Wojciech Königsberg dla Wirtualnej Polski