RegionalneWrocławWrocław. Wojna polsko - jaruzelska. Niebieskie koguty, czołgi i nocne wizyty

Wrocław. Wojna polsko - jaruzelska. Niebieskie koguty, czołgi i nocne wizyty

Sobotni wieczór 12 grudnia 1981 roku nie zapowiadał żadnej katastrofy. Miasto żyło leniwie. W kinie w Piwnicy Świdnickiej wyświetlali "Dreszcze", Wojciecha Marczewskiego, film o grozie polskiego komunizmu. W Rynku smętnie zalegały szare kopki zgarniętego z ulic śniegu. Zmarznięci przechodnie w pośpiechu uciekali do domów. A potem ta najdziwniejsza polska noc.

Wrocław. Pacyfikacja przez ZOMO Fadromy. Uzbrojeni mundurowi przeciwko robotnikom, sprzeciwiającym się wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego
Wrocław. Pacyfikacja przez ZOMO Fadromy. Uzbrojeni mundurowi przeciwko robotnikom, sprzeciwiającym się wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego
Źródło zdjęć: © polska-org.pl

13.12.2020 | aktual.: 02.03.2022 20:28

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Jeszcze przed północą do miasta zbliżały się kolumny dziwna 11. Drezdeńskiej Dywizji Pancernej z Żagania. A w mieście, właśnie o północy, zaczęły się dziwne ruchy. Nerwowe eskapady milicyjnych suk, w wzmocnione patrole wbiegające do niektórych kamienic lub bloków. Milicja miała obszerne listy działaczy, których trzeba było równocześnie przymknąć.

Ale i tak nikt nie zdążyłby nikogo ostrzec. Równo o północy wszystkie telefoniczne centrale w całej Polsce zamknęły wszelkie łącza. Aparaty były głuche. Ale ludzie nie byli ślepi. Wielu widziało z okien ten dziwny tumult, słyszało łomotanie do drzwi sąsiada, o którym wiadomo było, że działa w "Solidarności" w Pafawagu czy Fadromie i nietrudno było domyślić się, co się święci.

Co ciekawe, czołowi działacze "S", w tym Władysław Frasyniuk, wracali 12 grudnia wieczorem z Gdańska - w tym dniu zakończyły się tam obrady Komisji Krajowej związku. Kolejarze rozpoznali go i pomogli uciec z pociągu przed obstawionym wojskiem i milicją Dworcem Głównym.

Tak zaczął się stan wojenny. Wprowadzony przez człowieka w dziwnych okularach na "całym obszarze Polski"

A potem ten poranek, który wiele osób zapamiętało jako ten bez "Teleranka". Wtedy nie było już wątpliwości - w telewizorze "zakładkę" puszczano jedynie wystąpienie generała Jaruzelskiego, a wieczorem pojawili się na ekranie prezenterzy telewizyjni w mundurach wojskowych. Helikoptery krążące nad Wrocławiem dodawały tym godzinom wojennej grozy, przypominając wszystkie wojenne filmy, którymi tak hojnie wówczas szpikowano społeczeństwo 35 lat po II wojnie światowej.

Stan wojenny trzeba było próbować pojąć; co znaczy zakaz działania organizacji, zakaz zgromadzeń, strajków, ograniczenie prawa do przemieszczania się. Na ulicach, nawet na osiedlach Wrocławia, pojawiły się koksowniki, przy których grzali mundurowi, których zadaniem było legitymowanie przechodniów i pilnowanie, by godziny milicyjnej nikt nie łamał. Po 22 godzinie wolno było pozostawać poza domem tylko wtedy, gdy miało się dokumenty uprawniające do przemieszczania się po mieście.

Mimo przerażenia, jakie ogarnęło Polaków, już 14 grudnia w wydawanym przez lokalną "Solidarność" piśmie "Z dnia na dzień" wezwano do powszechnego strajku okupacyjnego. Podjęto go w kilkudziesięciu zakładach i instytucjach, między innymi w Pafawagu, Elwro, Archimedesie, Mostostalu, w MPK, Stoczni Rzecznej, Cuprum i ZNTK. Do protestów w okupacyjnej formie dołączyli studenci, którzy zabarykadowali się w gmachu głównym Uniwersytetu Wrocławskiego, na Akademii Rolniczej i Politechnice.

Wojna polsko - jaruzelska. I strasznie, i śmiesznie

W kolejnych dniach dochodziło do pacyfikacji tych strajków. Szły w ruch zomowskie pałki. Informacje podawane sobie z ust do ust budziły grozę. Ale też nie zmniejszały ducha. Najtragiczniejsze jednak wieści dotarły z kopalni Wujek. Zginęli ludzie. Nikt już nie miał wątpliwości: to wojna polsko - jaruzelska.

Od 13 grudnia, w każdą miesięcznicę wprowadzenia stanu wojennego, na Grabiszyńskiej pod zajezdnią MPK - dziś Zajezdnią, miejscem muzealnych wystaw, pamięci, ale i rekreacji wrocławian - składano kwiaty. To jednak nie były chwile zadumy, lecz wojny, z której uczestnicy wracali z zapuchniętymi oczami i rękoma brudnymi od odrzucania wystrzeliwanych w ich kierunku kartonowych pojemników z gazem łzawiącym. Do dziś niektórzy pamiętają: plac Pereca był "Gaz-Platzem", a Grabiszyńska "ZOMO-strasse".

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Zobacz także
Komentarze (0)