"Wracaj do swojego kraju". Mężczyzna skazany za atak na Polkę
"Wracaj do swojego kraju" - powiedział Douglas Borland Polce, która wystawiła mu mandat. Do ksenofobicznego incydentu doszło na parkingu w Stanwix w Carlisle. 56-letni Brytyjczyk został postawiony przed sądem i ukarany grzywną.
11.04.2023 08:27
Do zdarzenia doszło 15 kwietnia ubiegłego roku o godzinie 12:30. Pracująca jako strażniczka parkingowa obywatelka Polski zauważyła biały samochód należący do Douglasa Borlanda. Nie znalazła biletu parkingowego ani informacji o zezwoleniu na parkowanie w tym rejonie, w związku z czym wystawiła mandat. Dalej sprawy potoczyły się szybko.
Siedzący w pojeździe Brytyjczyk błyskawicznie opuścił swoje auto, zabrał włożony za wycieraczkę mandat i skonfrontował się z Polką. Klepnął ją w ramię i krzyknął w jej stronę: "Powinnaś pojechać do Specsavers (popularna na Wyspach sieć zakładów okulistycznych - przyp. red.) i z powrotem do swojego kraju".
Sprawa trafiła do sądu i po niespełna roku krewki kierowca doczekał się wyroku. Mężczyzna przyznał się do zarzutu napaści na tle rasowym.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- Nie widać było biletu ani plakietki parkingowej, więc ofiara wystawiła temu pojazdowi mandat. Następnie została skonfrontowana z panem Borlandem, który zdjął mandat z przedniej szyby - powiedział oskarżyciel w sądzie miejskim Rickergate George Shelley. - Z mandatem w ręce uderzył ofiarę w ramię, a następnie zaczął ją agresywnie przesłuchiwać i kłócić się o wystawienie mandatu. Zapytał ją też, skąd pochodzi, a kiedy usłyszał, że z Polski, powiedział: "Tak myślałem. Powinnaś pojechać do Specsavers i z powrotem do swojego kraju".
Polka poinformowała o dużym stresie, jaki przeżyła. Doszło nawet do tego, że trzęsły jej się ręce. Po zdarzeniu poprosiła koleżankę, z którą była na miejscu zdarzenia, aby jak najszybciej opuściły parking.
- Chciałam czuć się bezpiecznie - powiedziała. Dodała, że obecnie czuje stres, wykonując swoją pracę na tym parkingu. Słowny atak sprawił, że czuje się nieufnie na innych parkingach. Dodała, że gdyby zobaczyła oskarżonego lub jego pojazd poza godzinami pracy, nie zbliżałaby się do niego, aby mieć pewność, że uniknie podobnego incydentu.
Kurator sądowy powiedział, że oskarżony wykazał prawdziwą skruchę. - To sytuacja, a nie wzorzec zachowania czy nagromadzenia zdarzeń, wywołały nietypową reakcję - powiedział. Obrońca Andrew Gurney przyznał, że oskarżony był w swoim pojeździe, kiedy dostał mandat. Miał wskazać, że posiada ważny bilet parkingowy.
- Próbował wyjaśnić, że miał bilet i nie zrobił nic złego, ale miał trudności w rozmowie - powiedział Gurney. Oskarżony przyznał, że to, co zrobił, było "całkowicie nie do przyjęcia". Borland wyraził skruchę na temat swojego komentarza pod adresem Polki. Przyznał, że w tym czasie przechodził przez proces rozwodowy z żoną, z którą spędził 20 lat, a kilka miesięcy wcześniej doznał zawału serca, przez co musiał przejść na wcześniejszą emeryturę.
Po wysłuchaniu sędziowie przyjęli raport służby probacyjnej, w którym stwierdzono, że nie było żadnego wzorca zachowania, a zdarzenie było "jednorazowym incydentem".
Mandat nałożony na Douglasa Borlanda został anulowany, ale mężczyzna doczekał się kary finansowej. Brytyjczyk musi zapłacić 85 funtów kosztów procesu, 122 funtów opłaty victim surcharge, a swojej ofierze wypłacić 120 funtów odszkodowania. Otrzymujący dwa tysiące funtów miesięcznie emerytury mężczyzna ma 28 dni na opłacenie kosztów.