Świat"Wprost": Sierpniowa klątwa Rosji

"Wprost": Sierpniowa klątwa Rosji

Rosja wytoczyła swoje najcięższe, ostateczne działa - blef totalny. Zachowuje się tak, jakby w każdej chwili miała wybuchnąć wojna. Wojna, której nie ma zamiaru toczyć. Liczy na to, że Zachód jeszcze bardziej nie chce jej toczyć i zgodzi się w ramach ustępstw znieść sankcje gospodarcze. A co, jeżeli się przeliczy? - pisze Jakub Mielnik w nowym numerze "Wprost".

"Wprost": Sierpniowa klątwa Rosji
Źródło zdjęć: © mil.ru

W najnowszej historii Rosji sierpień to przeklęty miesiąc. Pucz Janajewa z 1991 r., który doprowadził do upadku ZSRR, kryzys finansowy roku 1998, wybuch drugiej wojny czeczeńskiej, z której jako nowy władca Rosji wyłonił się pułkownik Putin, zatonięcie Kurska w 2000 r., inwazja na Gruzję w 2008 r., katastrofalne pożary w 2010 r. i powodzie rok później - to wydarzyło się w sierpniu.

Na temat tego zjawiska napisano w Rosji już wiele, analizując czynniki ponadnaturalne, teorie spiskowe i zwyczajową w tym wakacyjnym okresie inercję władzy, sprzyjającą eskalacji dramatów. Tegoroczny sierpień także nie zawiódł zwolenników teorii o klątwie. Najpierw, korzystając z wakacyjnego rozprężenia, Władimir Putin dokonał czystki w swoim najbliższym otoczeniu. Zwolnił doświadczonego oficera KGB Siergieja Iwanowa ze stanowiska szefa prezydenckiej administracji. Zastąpił go Antonem Wajno, bezbarwnym i potulnym aparatczykiem. Podobną strategię prezydent Rosji zastosował już wcześniej, obsadzając posłusznymi mu ludźmi inne ważne stanowiska. Gubernatorem naszpikowanego wojskiem obwodu kaliningradzkiego, którego położenie na tyłach Polski i Litwy ma strategiczne znaczenie dla konfrontacji Rosji z NATO, mianował jednego ze swoich ochroniarzy, doświadczonego oficera Federalnej Służby Ochrony Jewgienija Ziniczewa. Zastąpił on popularnego w Kaliningradzie cywilnego gubernatora Cukanowa, budującego swoją pozycję
na gospodarczym otwieraniu enklawy na kontakty z Polską.

Elementem sierpniowych porządków na kremlowskiej szachownicy mógł być także zamach bombowy, którego ofiarą padł Igor Płotnicki, premier rządu samozwańczej Ługańskiej Republiki Ludowej. Rosyjskie media oskarżyły o zamach na donieckiego watażkę ukraiński wywiad. Nie da się jednak wykluczyć, że była to próba wysadzenia z siodła znanego z niezależności Płotnickiego, który jest uważany za jednego z akuszerów porozumień mińskich, mających zakończyć wojnę w Donbasie. Wyeliminowanie go tuż przed prowokacją na Krymie, mającą dostarczyć Putinowi pretekstu do wycofania się z kolejnej rundy mińskich rozmów, byłoby bardzo wygodne dla Moskwy. Gdyby trzymać ofensysię legendy o sierpniowej klątwie rządzącej rosyjską polityką, można by założyć, że Putin w kilku ruchach wymienił samodzielnych i zdolnych do dyskusji z nim polityków na posłusznych wykonawców rozkazów. Bo tylko tacy potrzebni są w Rosji w sierpniu.

Kleszcze Putina

Wśród niewymienionych wcześniej sierpniowych klątw jest także ta dla Rosji najboleśniejsza. 25 lat temu – 24 sierpnia 1991 r. – najważniejsza z sowieckich kolonii, Ukraina, ogłosiła niepodległość, spychając Rosję daleko w głąb Eurazji, z czym na Kremlu do dziś nie mogą się pogodzić. Data ta bardzo irytuje Putina, szczególnie od czasu, gdy po obaleniu swojego kijowskiego namiestnika Wiktora Janukowycza stracił wpływ na wiele wydarzeń w tym kraju. W 2014 r., tuż przed rocznicą świętowaną przez Ukrainę, wysłał tam tzw. biały konwój, który pod przykrywką dostarczania pomocy humanitarnej był faktycznie odsieczą dla przegrywających wojnę rosyjskich rebeliantów w Donbasie.

W tym roku z okazji ćwierćwiecza ukraińskiej niepodległości Moskwa przygotowała odpowiednio okazałe fajerwerki, mobilizując wielotysięczne siły wokół całej granicy z Ukrainą – od Klińców, położnych zaledwie 350 km od Kijowa, przez Waliuki w sąsiedztwie Charkowa po Rostów nad Donem, stanowiący dogodny punkt do ofensywy na Donbas i Mariupol. Wszędzie tam rozmieszczono zmotoryzowane brygady uderzeniowe. Na Krymie, obsadzonym przez wielotysięczne siły rosyjskie, wyposażone w okręty wojenne, lotnictwo, jednostki rakietowe i powietrznodesantowe, rosyjski wywiad urządził także zręczną prowokację, oskarżając Kijów o próbę wzniecenia kampanii terroru na okupowanym półwyspie. Stosowne dowody przedstawił w rosyjskiej telewizji pobity mężczyzna, przedstawiający się jako oficer ukraińskiego wywiadu. Zabici rzekomo w potyczce z ukraińskimi dywersantami rosyjscy żołnierze zostali pochowani z honorami. Jednocześnie dla zabezpieczenia tyłów Moskwa uaktywniła jednostki pancerne w Naddniestrzu, gdzie znajduje się kolejny punkt
na północy, po Klińcach, dogodny do uderzenia na Kijów.

Zgodnie z wszelkimi prawidłami strategii wojennej pułkownik Putin zadbał także o zaszachowanie najbliższych sojuszników Ukrainy. W obwodzie kaliningradzkim urządzono manewry zaczepne pod wszystkomówiącym kryptonimem „Kleszcze”, podczas których rosyjskie lotnictwo, flota i wojska lądowe ćwiczą desanty i ataki rakietowe, także z użyciem ostrej amunicji. Już nie tylko Kijów może się poczuć dopieszczony z okazji dnia niepodległości Ukrainy.

Kreowanie podżegacza

Na kilka dni świat zamarł, spodziewając się nowej odsłony wojny na wschodzie Europy. Wyobraźnię rozbudził też powrót do Donbasu rosyjskich wyrzutni przeciwlotniczych Buk, z których w 2014 r. donieccy Rosjanie zestrzelili pasażerskiego boeinga malezyjskich linii lotniczych.

Sytuacja zawisła na włosku, napinanym dodatkowo przez samego rosyjskiego przywódcę, który grzmiał o zdradzie Ukraińców i ogłosił zerwanie rozmów pokojowych w sprawie sytuacji w Donbasie. Baczni obserwatorzy Rosji zwrócili jednak uwagę na akcenty propagandowej kampanii, uruchomionej przy tej okazji przez posłuszne wobec Kremla media. Próżno było tam szukać reportaży o niedoli Rosjan, cierpiących pod butem ukraińskich faszystów. A to właśnie tego typu narracje, odwołujące się do narodowej solidarności Rosjan, stanowiły dotąd propagandową podkładkę dla agresji wojsk Federacji w Gruzji i na Ukrainie. Tym razem jednak media rosyjskie skupiły się na obsobaczaniu ukraińskiego prezydenta Petro Poroszenki i przedstawianiu go jako niewiarygodnego podżegacza wojennego, planującego podstępne akcje przeciwko Rosjanom na Krymie.

Amerykański instytut Stratfor w najnowszej analizie dotyczącej sytuacji na wschodzie Europy twierdzi, że mimo mobilizacji dużych sił rosyjskich przy granicy z Ukrainą Putin raczej nie zaryzykuje otwartej wojny. Armia ukraińska okrzepła już na tyle, że Moskwa nie może liczyć na szybkie zwycięstwo. A wikłanie się w kolejną po Donbasie wyczerpującą wojnę pozycyjną może być dla rządu w Moskwie bardzo ryzykowne.

Stratfor podaje, że bardziej prawdopodobne są prowokacje na mniejszą skalę. Pozwolą one Putinowi podgrzać gasnący ostatnio patriotyczny zapał Rosjan i pokazać Zachodowi Ukrainę jako mało wiarygodnego partnera, niezdolnego do kontrolowania sytuacji na spornych granicach z Rosją. Podobnego zdania są także ukraińscy analitycy.

- Fakt, że z okazji 25. rocznicy odzyskania niepodległości do Kijowa przyjedzie wielu światowych liderów, bardzo złości Moskwę. Nawet jeśli nie odważy się powtórzyć ofensywy sierpnia 2014 r., to będzie tworzyć wrażenie poważnej eskalacji, żeby zniechęcić zagranicznych gości do przyjazdu do Kijowa. To jest plan obliczony na zrujnowanie uroczystości niepodległościowych w Kijowie - napisał na Facebooku Jewhen Marczuk. Jego zdanie podzielają zwykli obywatele. Widać to w Odessie, która jest jednym z celów ewentualnego rosyjskiego ataku, mającego stworzyć sprzymierzoną z Moskwą Noworosję – rosyjskojęzyczne państewko, rozciągające się od Doniecka aż do Odessy i Naddniestrza. Kilka dni temu Ukraińcy w Odessie ubrali w wyszywankę, czyli tradycyjną ukraińską koszulę, stojący w centrum pomnik księcia Richelieu, arystokraty, który uciekł w czasie rewolucji francuskiej do Rosji, gdzie został mianowany zarządcą Odessy, zmieniając miasto w największy port Morza Czarnego.

Jak się rozgrywa Europę

Oczywiście byłoby błędem zakładać, że Władimir Putin organizuje wielką mobilizację armii tylko po to, żeby zepsuć Ukraińcom obchody święta narodowego. Kreml realizuje przy tej okazji znacznie szersze cele. Gra toczy się o wyplątanie Rosji z sankcji nałożonych po zestrzeleniu przez rosyjskich rebeliantów malezyjskiego samolotu pasażerskiego nad Ukrainą w 2014 r. Stąd kampania dyskredytująca tamtejszy rząd i gromadzenie na granicy wojsk mających przestraszyć Europę. Tu jednak czuć coraz większe zmęczenie konfliktem na Ukrainie. W Unii Europejskiej nie brakuje zwolenników szybkiego porozumienia z Rosją – od węgierskiego premiera Viktora Orbána zaczynając, poprzez Włochów, a na Francji kończąc.

Rosną też podziały w rządzie Niemiec, gdzie zdecydowanej na ostrą grę z Putinem Angeli Merkel przeciwstawia się socjalistyczny szef dyplomacji Frank-Walter Steinmeyer. Jego słowa o konieczności dogadania się z Rosją, wypowiedziane podczas wizyty w Jekaterynburgu, nieprzypadkowo chyba zbiegły się w czasie z dywersyjną szopką, urządzoną przez Rosjan na Krymie.

To, że Putin ogłosił zerwanie rozmów pokojowych na temat Donbasu, sugeruje, że Rosjanie chcą upiec na Ukrainie także drugą pieczeń. Chodzi o przeforsowanie wygodnej dla Kremla interpretacji mińskich porozumień, wedle której warunkiem wstępnym zawarcia pokoju byłaby zgoda Kijowa na przeprowadzenie i uznanie wyborów w Donbasie przed zakończeniem wojny. Oznaczałoby to zgodę na aneksję bogatego zagłębia przemysłowego przez Rosję. O Krymie nie ma ani słowa. Nie tylko kandydujący do Białego Domu Donald Trump zdaje sobie sprawę, że rosyjskość Krymu nie podlega żadnej dyskusji.

Głowice w Rumunii

Rosjanie mają w rękach globalne atuty do realizacji swoich planów na Ukrainie. Kilka dni temu zaskoczyli świat uruchomieniem bazy lotniczej w Iranie, wykorzystywanej do nalotów na Syrię. Zachód zdobył się jedynie na mizerną reakcję w postaci wypowiedzi rzecznika Departamentu Stanu USA, który bąknął coś o naruszaniu przez Rosję embarga na dostawy broni do Iranu. Szef MSZ Rosji Siergiej Ławrow zbył te zarzuty wzruszeniem ramion i stwierdzeniem, że Rosjanie nie dostarczają broni Iranowi, tylko korzystają z irańskiego lotniska do walki z terrorystami. Po interwencji w Syrii, którą obecnie wspierają także manewry morskie na Morzu Śródziemnym (skoordynowane zresztą z tymi w obwodzie kaliningradzkim), to kolejny krok umacniający rosyjską pozycję na Bliskim Wschodzie. Już wcześniej Putinowi udało się wciągnąć w orbitę wpływów Turcję, której lider Tayyip Recep Erdoğan pokłócił się z Europą i dotychczasowymi sojusznikami z NATO.

O poziomie zacietrzewienia najlepiej świadczą pogłoski o planowanym wywiezieniu z natowskiej bazy lotniczej Incirlik w Turcji amerykańskich głowic jądrowych. Wedle przecieków podawanych przez portal EurActiv Amerykanie mieli stracić zaufanie do Turków po nieudanym puczu, w wyniku którego Erdoğan usunął z armii wielu szkolonych przez NATO oficerów, i rozważają relokację głowic do Deveselu w Rumunii. Władze rumuńskie zaprzeczają tym doniesieniom, co sugeruje, że całość może być rosyjską prowokacją, obliczoną na zaognienie napięcia na wschodniej fl ance NATO.

Wszystko to pokazuje, że Putin znakomicie kreuje okoliczności sprzyjające realizacji swoich celów. Sierpień może okazać się przeklętym miesiącem, ale nie dla Rosji, tylko dla słabnącego w zastraszającym tempie Zachodu. Europa jest zbyt zajęta leczeniem kaca po Brexicie, a Amerykanie zbyt pochłonięci kampanią wyborczą, żeby zdobyć się na zdecydowane działania. Wygląda na to, że zwykłe prężenie muskułów i potrząsanie szabelką w zupełności Putinowi wystarczą. I to nie tylko do tego, żeby popsuć Ukraińcom narodowe święto.

Przeczytaj również: Albo mąż, albo dyplom

Źródło artykułu:Wprost
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)