WP z Budapesztu: "Niesprawiedliwe" albo nawet "oszukane" wybory Orbána. Rekordowa liczba obserwatorów na Węgrzech
Naukowcy z CEU Democracy Institute w Budapeszcie w najnowszym raporcie przekonują, że wybory na Węgrzech wprost powinny być określane jako "zmanipulowane" albo "oszukane". Podkreślają, że chodzi nie tylko o ewentualne nieprawidłowości przy urnach, ale system wyborczy, który nie daje równych szans. Do pilnowania niedzielnego głosowania zgłosiły się tysiące obserwatorów. Rząd w tym czasie wykorzystał covidową bazę danych obywateli do wysyłania partyjnej propagandy.
02.04.2022 13:01
Korespondencja wysłannika Wirtualnej Polski do Budapesztu Patryka Michalskiego.
Poprzednie wybory parlamentarne na Węgrzech w 2018 r. zostały określone przez niezależnych obserwatorów jako "wolne, ale nie do końca sprawiedliwe". Partie opozycyjne mogły przedstawić swoich kandydatów, a wyborcy oddać głos zgodnie ze swoją wolą, jednak wszystko, co działo się wokół głosowania, spowodowało, że trudno było uznać, że wszyscy mieli równe szanse, by dotrzeć do elektoratu. Chodzi m.in. o przejęcie 80 proc. mediów oraz łączenie wydatków kampanijnych i partyjnych przez Fidesz. Linia pomiędzy tym, co partyjne, a państwowe niemal całkowicie się zatarła.
Raport CEU Democracy Institute wydany tuż przed niedzielnym głosowaniem "Węgry 2022: Manipulacja wyborami. Próby oszustwa wyborczego", którego autorami są Bálint Magyar i Bálint Madlovics, przekonuje, że "do oszustwa wyborczego może dojść nie tylko w dniu wyborów". Jego twórcy stwierdzają, że "w nowoczesnych autokracjach istnieją dużo bardziej wyrafinowane narzędzia manipulacji niż w klasycznych dyktaturach".
"Szereg zaawansowanych narzędzi"
Według autorów zbliżających się wyborów parlamentarnych nie można już nazwać "wolnymi, ale niesprawiedliwymi", bo to określenie koncentruje się wyłącznie na kampanii i samym dniu głosowania. Zwraca uwagę na to, że wyborcy mogą swobodnie oddać głos oraz na to, że partia rządząca i opozycja nie może korzystać z identycznych zasobów w kampanii. Według opracowania nie jest to pełen obraz węgierskiej rzeczywistości.
Naukowcy tłumaczą, że według nich określenie "zmanipulowane" lub "oszukane" wybory jest uprawnione ze względu na to, że niezależnie od wyniku wyborów nowy parlament nie będzie mógł swobodnie sprawować władzy. Fidesz znacząco utrudnił możliwość zmian ponad stu kluczowych ustaw, bo do ich nowelizacji potrzebna jest większość 2/3 głosów. To oznacza, że po ewentualnej wygranej opozycji, nowa większość miałaby związane ręce.
Eksperci dodają, że władza państwowa przejęła zdecydowaną większość mediów i instytucji publicznych, które zostały zaprzęgnięte do kampanii wyborczej partii Orbána. Uważają też, że w takich warunkach rośnie ryzyko klasycznego fałszerstwa wyborczego.
"Manipulacje wyborcze na Węgrzech nie osiągnęły jeszcze takiego poziomu jak w Rosji: działalność partii politycznych nie jest zakazana, a ich tworzenie nie jest biurokratycznie utrudnione, kandydaci nie są eliminowani (czasem dosłownie). Mimo to widać jednak systematyczne dążenie władzy do sfałszowania wyborów przy użyciu szeregu zaawansowanych narzędzi" – podsumowują autorzy raportu.
Baza danych covidowych wykorzystana w kampanii
Najnowsze działania Fideszu pokazują, że obawy ekspertów nie są oderwane od rzeczywistości. Liczne organizacje pozarządowe nagłośniły sprawę wykorzystywania przez Fidesz bazy mailowej obywateli, która powstała na potrzeby programu szczepień przeciw COVID-19. Przed wyborami obywatele otrzymywali przede wszystkim informacje na temat epidemii, najnowszych przepisów oraz szczepień. - Tuż przed wyborami na ich skrzynki zaczęła trafiać partyjna propaganda. Chodzi m.in. o ulotki, które ostrzegały, że jeśli wygra opozycja, wyśle Ukrainie broń – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską András Léderer z Węgierskiego Komitetu Helsińskiego.
Organizacja zwróciła się do Państwowej Komisji Wyborczej, aby stwierdziła naruszenie, zakazała rządowi takiego działania oraz nałożyła grzywnę. Aktywiści obawiają się jednak, że rozstrzygnięcie w tej sprawie poznają dopiero po zakończeniu wyborów. András zwraca również uwagę, że połączenie wyborów parlamentarnych z referendum wymierzonym w społeczność LGBTQ nie jest przypadkowe.
– Mamy do czynienia z różnymi zasadami finansowania kampanii politycznej i referendalnej. Ta druga nie ma żadnych limitów. Rząd nie przejmuje się, łączy kampanię wyborczą z referendalną, dzięki czemu ma właściwie nieograniczone środki publiczne na finansowanie swojej propagandy – dodaje.
Bezprecedensowe zainteresowanie pilnowaniem wyborów
Kiedy pytam Andrása, czy wierzy, że wybory na Węgrzech są wciąż wolne, najpierw odpowiada głośnym spontanicznym śmiechem. – Zobaczymy, co się wydarzy w niedzielę. Nie chcę formułować wniosków już teraz. Widzimy, że wciąż nie ma równych szans, szczególnie, jeśli chodzi o finansowanie kampanii. Widzimy jednocześnie, że zainteresowanie pilnowaniem wyborów jest bezprecedensowe. Zgłasza się wiele organizacji z różnych krajów. Z tego, co wiem, do obserwowania głosowania zgłosiło się już nieco ponad 20 tysięcy osób, co oznacza, że kontrolerzy mają być prawie w całym kraju - tłumaczy.
Przypomnijmy, niedzielne referendum Fideszu jest przeprowadzane pod pozorem "ochrony rodziny". Tendencyjne i sugestywne pytania uderzają w społeczność LGBTQ. Dotyczą m.in. możliwości prowadzenia zajęć w szkołach na temat orientacji seksualnej, możliwości prezentowania publicznie treści dotyczących możliwości zmiany płci.