WP ujawnia jak BOR łamało procedury przy ochronie przywódców na szczycie NATO
Kilkanaście godzin za kierownicą, po nich trzygodzinna drzemka też w samochodzie i od razu kolejny dzień służby - Wirtualna Polska ujawnia jak pracowali funkcjonariusze BOR, którzy ochraniali zagranicznych przywódców podczas szczytu NATO w Warszawie. Według naszych informatorów z powodu braków kadrowych w BOR doszło do łamania procedur, a uprawnienia do kierowania pojazdami ochronnymi musieli wyrabiać nawet mechanicy.
"Blisko 120 osób ochranianych, zabezpieczenie miejsc czasowego pobytu oraz miejsc zakwaterowania, zapewnienie bezpieczeństwa transportu (...) to tylko część zakresu odpowiedzialności Biura Ochrony Rządu, bez którego Szczyt Paktu Północnoatlantyckiego nie mógłby się odbyć" - chwali się na swojej stronie internetowej BOR.
- Można ocenić, że zadania zostały zrealizowane przez nas celująco - ocenił po lipcowym szczycie wiceszef BOR Jacek Lipski. Również szef MSWiA Mariusz Błaszczak nie unikał słowa "sukces".
Bezpieczny tylko Obama
BOR stanęło wówczas przed nie lada zadaniem - odpowiadało za bezpieczeństwo wszystkich zagranicznych przywódców goszczących w Polsce. Wśród 16 prezydentów i 20 premierów byli m.in. prezydent Francji Francois Hollande, ówczesny premier Wielkiej Brytanii David Cameron, kanclerz Niemiec Angela Merkel i prezydent USA Barack Obama. O swoje bezpieczeństwo do końca mógł być spokojny tylko ten ostatni.
Amerykański przywódca, podobnie jak jego poprzednicy, jest wierny zasadzie, że nawet za granicą jeździ własną opancerzoną limuzyną. Za kierownicą Cadillaca nazywanego "Bestią" siedzą zawsze agenci Secret Service. Pozostałych przywódców wozili funkcjonariusze BOR.
Do wyboru - drzemka w samochodzie albo na karimacie
8 lipca, piątek, Warszawa. Pierwszy dzień szczytu NATO dobiegł końca. Większość przywódców lądowała na Okęciu od rana. Jako ostatni przybył Barack Obama.
Godz. 1 w nocy, hotel Mariott. Kolumna samochodów amerykańskiego prezydenta wjeżdża na podziemny parking. Air Force One wylądował kilkadziesiąt minut wcześniej. Agenci Secret Service kończą dzień pracy i mogą odpocząć w 5-gwiazdkowym hotelu.
Godz. 2 w nocy, "Pentagon". Pod szlabanem siedziby BOR (nazywanej w slangu borowców "Pentagonem") przejeżdża kolejna limuzyna po odwiezieniu chronionego przywódcy państwa do hotelu. Funkcjonariusze BOR, którzy jeździli z europejskimi przywódcami są po kilkunastu godzinach pracy, ale nie kończą służby. Mają do wyboru drzemkę w samochodzie albo na karimacie obok niego. Miejsc noclegowych nikt funkcjonariuszom nie zapewnił. Podobnie jak czasu na odpoczynek. Za trzy godziny mają być w gotowości.
Funkcjonariusz BOR: - Większość spała w samochodach. Ale co to za spanie. Wyczekiwaliśmy bardziej. W "Pentagonie" mogliśmy się umyć, zmienić koszulę. O 5 rano trzeba było być na nogach, bo dowództwo wymyśliło, że mamy być w gotowości dwie godziny przed operacją, a nie godzinę, jak zawsze.
Spanie pod stadionem
Borowiec przyznaje w rozmowie z Wirtualną Polską, że kierowcy, którzy jeździli z przywódcami państw mieli szczęście, bo mogli pojechać na noc do siedziby BOR. Gorzej mieli funkcjonariusze, którzy prowadzili pojazdy z ochroną i musieli nocować na parkingu pod Stadionem Narodowym. - O tych, którzy zostali na stadionie nikt nie pamiętał. Zostali tam do następnego dnia w tym samym garniturze i samej koszuli - mówi nam funkcjonariusz.
- Potem jechaliśmy pod hotel po VIP-a, zawodziliśmy go na Stadion Narodowy i czekaliśmy aż skończy. Niektórzy w tym czasie odsypiali zarwaną noc - przyznaje.
Naginanie procedur w zamian za 180 zł podwyżki
Według naszych informatorów z dokumentów BOR wynika, że większość samochodów przez dwa dni szczytu NATO była cały czas w ruchu, a ich powrót do siedziby biura nie został odnotowany przez dyspozytora.
- Większość kierowców samochodów głównych nie zdawała samochodów u dyspozytora, bo kończyliśmy o 2 w nocy, a o 5 rano trzeba było wyjechać. Nie opłacało się wjechać do garażu. Świadomie naginaliśmy procedury - mówi borowiec. - Każdy to brał na siebie, bo za te nadgodziny była obiecana premia - dodaje.
- Przynajmniej można było dorobić, była motywacja do pracy - mówi Wirtualnej Polsce drugi funkcjonariusz.
Według naszych informatorów chodziło o 180 zł podwyżki. - Najlepsi kierowcy zarabiali wcześniej 3500 zł. Po szczycie NATO - 3 680 zł. Przy ogromnej liczbie godzin, które co do zasady nie są opłacane, w naszej firmie pracuje się głównie dla idei - przyznaje borowiec.
"To niedopuszczalne. Prosimy się o nieszczęście"
Były szef BOR Mirosław Gawor ocenia w rozmowie z WP, że tak długie godziny pracy mogą doprowadzić do tragedii. - Ludzie muszą mieć czas na odpoczynek. Nadmierne eksploatowanie jest niedopuszczalne. Prosimy się o nieszczęście - zaznacza Gawor.
Inaczej oceniają to służby prasowe Biura. Kpt. Grzegorz Bilski z zespołu komunikacji medialnej w odpowiedzi na pytania WP wyjaśnia, że czas służby funkcjonariuszy BOR pracujących przy szczycie NATO "podlegał szczególnej (odrębnej) regulacji prawnej". Wyjaśnia, że ustawa o szczególnych rozwiązaniach związanych z organizacją szczytu przewiduje możliwość "przedłużenia czasu służby w określonych warunkach". - W zamian za przedłużony czas służby funkcjonariuszom przysługiwał zryczałtowany ekwiwalent pieniężny - precyzuje Bilski.
Pospolite ruszenie, czyli mechanicy za kierownicą
Według informatorów Wirtualnej Polski kierownictwo BOR wiele tygodni przed szczytem zaczęło na gwałt szukać kandydatów na kierowców, których w Biurze brakuje. - Pod uwagę był brany każdy, kto był żywy i miał prawo jazdy. Nawet mechanicy. Masowo przechodzili badania i podchodzili do egzaminu z jazdy. Założenie było takie, że mają zdać. Na szczęście ci nowicjusze nie siadali potem za fajerą (za kierownicą - red.) w samochodach głównych, ale w ochronnych - relacjonuje WP jeden z borowców.
- Miasto było puste, ulice pozamykane, nie było w co przywalić - ironizuje inny. Zdaniem byłego szefa BOR również masowe dopuszczanie do kierowania samochodami BOR przez funkcjonariuszy to niedobry zwyczaj. - Metoda pospolitego ruszenia nie powinna mieć zastosowania, bo jest nieodpowiedzialna - podkreśla Gawor. Zauważa, że w BOR nigdy wcześniej nie dochodziło do takich sytuacji, nawet w czasie pielgrzymek papieskich, które trwały tydzień.
"Amerykanie mieli z nas ubaw"
Były szef BOR wyjaśnia, że inne standardy panują w Secret Service, gdzie agenci pełniący służbę w ochronie amerykańskiego prezydenta zmieniają się nawet co trzy godziny, by zachować najwyższą czujność.
Na to samo zwraca uwagę jeden z oficerów BOR. - Podczas szczytu NATO były zaangażowane różne służby. Staliśmy obok siebie. Policjanci zmieniali się co 12 godzin, żandarmeria też, nawet kierowcy firmy, która wypożyczyła busy do wożenia mniej ważnych gości także się zmieniali. Tylko borowcy musieli pracować bez przerwy, jak jakieś cyborgi - opowiada funkcjonariusz. - Amerykanie, którzy to obserwowali, mieli z nas niezły ubaw. Mówili, że tylko Polacy tak potrafią - przyznaje borowiec.
Publikacje WP "otworzyły oczy kierownictwu BOR"
Według niego szefostwo BOR zaczyna jednak wprowadzać pozytywne zmiany również po publikacjach Wirtualnej Polski.
WP ujawniła, że w BOR łamane są procedury, a kierowca, który prowadził samochód Beaty Szydło, gdy doszło do wypadku w Oświęcimiu przez przekroczenie limitu godzin pracy nie miał prawa usiąść za kierownicą.
- Kierownictwu to otworzyło oczy. Zaczęli się przejmować i liczyć godziny pracy. Częściej wprowadzają drugą zmianę, gdy pierwsza pracuje za długo. Nawet u marszałka Kuchcińskiego, z czym był zawsze problem (). Przed wyjazdem premier Szydło do Krakowa jedna grupa jedzie tam dzień wcześniej, co się wcześniej nie zdarzało - przyznaje funkcjonariusz.
I dodaje: Ale i tak niektóre procedury są łamane. Nie da się wszystkich przestrzegać. Mamy za mało ludzi.