WP ujawnia: kierowca Szydło nie miał prawa prowadzić samochodu
Kierowca Beaty Szydło zgodnie z przepisami nie powinien prowadzić samochodu, gdy doszło do wypadku w Oświęcimiu - ustaliła Wirtualna Polska. Według naszych informacji funkcjonariusz zaczął służbę nie o godz. 7.29 - jak twierdzi BOR - ale około 6 rano. To oznacza, że był zobowiązany skończyć pracę około 18, kilkadziesiąt minut przed zdarzeniem.
Góra Kalwaria, 10 lutego, 4 rano. Do wschodu słońca pozostały 3 godziny. Paweł zaczyna kolejny dzień pracy. Ma do przejechania 30 kilometrów do Warszawy. Szczęście w nieszczęściu, że o tej porze nie ma korków. Pokonanie trasy zajmuje 30-40 minut. Nie może się spóźnić, bo po godz. 6 musi być na miejscu - na ulicy Podchorążych, w garażach Biura Ochrony Rządu.
Paweł jest funkcjonariuszem BOR w grupie ochronnej Beaty Szydło (dlatego nie podajemy jego nazwiska). Zwykle kieruje jednym z dwóch samochodów osłaniających pojazd premier. Tym razem miał pojechać z szefową rządu, zastępując bardziej doświadczonego kolegę, który w ostatniej chwili dostarczył zwolnienie lekarskie.
Pancerne Audi przed 7 wyjeżdża z garażu
Ok. 6 rano po przybyciu do siedziby BOR funkcjonariusz zapoznaje się z planowaną trasą przejazdu i pobiera broń. Jeszcze przed godz. 7 wyprowadza pancerne Audi A8 z garażu. Musi dopilnować, by zostało załadowane na lawetę, na której dotrze do Krakowa. O 7.29 kolumna 4 samochodów z pancerną limuzyną na lawecie opuszcza siedzibę BOR.
Na godz. 15 jest zaplanowany wylot szefowej rządu z Warszawy do Balic. Opóźnia się o dwie godziny. Premier ląduje pod Krakowem ok. 18 i wsiada do pancernej limuzyny. Pół godziny później w Oświęcimiu dochodzi do wypadku. Kierowca premier, próbując ominąć Seicento, uderza w drzewo. Zgodnie z prawem nie powinien być już wtedy w pracy.
Mariusz Błaszczak sugeruje potem na konferencji prasowej dotyczącej wypadku, że kierowca premier był wypoczęty, podkreślając, że rozpoczął służbę o godz. 18 na podkrakowskim lotnisku.
Wirtualna Polska ustaliła wcześniej, że kolumna samochodów wyjechała z siedziby BOR w Warszawie ok. 7 rano, co potwierdziły służby prasowe biura informując, że "wyjazd z garażu BOR nastąpił o godz. 7.29 co zostało potwierdzone stosownym meldunkiem do oficera operacyjnego".
Zapomniane rozporządzenie szef MSWiA
Według najnowszych informacji WP kierowca Szydło zaczął pracę jeszcze wcześniej - stawił się w siedzibie Biura na ul. Podchorążych po godz. 6 rano.
Ta informacja ma kluczowe znaczenie, bo zgodnie z rozporządzeniem ministra spraw wewnętrznych i administracji z 2004 roku dot. czasu służby funkcjonariuszy BOR kierowca premier Szydło nie miał prawa usiąść za kierownicą jej samochodu po godz. 18. Powinien zakończyć służbę po 12 godzinach.
Według rozporządzenia szefa MSWiA "funkcjonariusze, do których obowiązków służbowych należy kierowanie pojazdem samochodowym, mogą pełnić służbę do 12 godzin na dobę, w tym kierować pojazdem nie więcej niż 10 godzin na dobę".
"Kierowca premier powinien zostać zmieniony"
Krzysztof Janik, który jako szef MSWiA w rządzie Leszka Millera wydał obowiązujące do tej pory rozporządzenie, wyjaśnia w rozmowie z Wirtualną Polską, że czas służby kierowcy premier zaczął się z chwilą, gdy pojawił się on w siedzibie BOR, więc po 12 godzinach powinien zostać zmieniony. - W przypadku wyjazdu premier do Krakowa część funkcjonariuszy z jej grupy ochronnej powinna dotrzeć tam dzień wcześniej i przespać noc, by kolejnego dnia mogli wypoczęci zacząć pracę - tłumaczy były szef MSWiA.
Zdaniem naszych rozmówców między bajki można też włożyć twierdzenia, że kierowca premier był feralnego dnia wypoczęty. Funkcjonariusz nie mieszka w Warszawie, tylko w Górze Kalwarii, oddalonej od stolicy o 30 kilometrów. By mieć pewność, że zdąży dojechać na godz. 6 do siedziby BOR, musiał wyjść z domu około 5 rano.
- To nie jest tak, że kierowca sobie przychodzi do garażu i od razu wyjeżdża. Musiał wstać o 4 rano, przyjechać 30 km do Warszawy, pobrać broń, sprawdzić samochód, zapakować go na lawetę - tłumaczy nam jeden byłych kierowców BOR.
Prokuratura: "Przekroczenie czasu pracy mogło mieć wpływ na wypadek"
Wątek przekroczenia czasu pracy przez funkcjonariuszy bada krakowska prokuratura, która prowadzi śledztwo w sprawie wypadku premier.
- Przekroczenie czasu pracy mogło spowodować, że funkcjonariusz był niewystarczająco wypoczęty, skupiony, co mogło się przyczynić do tego, że wydarzenia się splotły tak, a nie inaczej - ocenia w rozmowie z WP rzecznik krakowskiej prokuratury regionalnej Włodzimierz Krzywicki.
Zdaniem naszych informatorów kierownictwo BOR zaczyna wyciągać wnioski z popełnianych wcześniej błędów, o których pisaliśmy tu. Oceniają jednak, że zmiany nie idą w dobrym kierunku. - Zaczęli wymagać, by kierowcy w dokumentach wypisywali "pracę rzeczywistą", czyli godziny, gdy jechali samochodem. Czas, gdy siedzą i czekają na ochranianych, nie jest w to wliczany. To taka praca nierzeczywista - śmieje się jeden z naszych rozmówców.
"W BOR na gwałt zaczęto szkolić kierowców"
Po wypadku w Oświęcimiu w BOR zaczęto przeprowadzać częstsze niż wcześniej szkolenia, a także egzaminy sprawdzające sprawność fizyczną kierowców.
- Do tej pory więcej szkoleń miała "piechota" (borowcy pracujący w ochronie bezpośredniej polityków - red.). Teraz na gwałt zaczęli szkolić wszystkich kierowców - mówi oficer BOR. - Wcześniej było przyjęte, że kierowcy podlegają nieco innym kryteriom niż ochrona bezpośrednia, a teraz są poddawani egzaminom ze sprawności fizycznej na podobnych zasadach. To absurd - mówi inny.
Oblany egzamin kierowców szefa MSWiA
Na pierwszy ogień poszli trzej kierowcy z grupy ochronnej szefa MSWiA. Efekt? Dwóch z nich nie zaliczyło egzaminu sprawnościowego i Mariuszowi Błaszczakowi na trzech zmianach pozostał tylko jeden kierowca.
Biuro prasowe resortu odmówiło odpowiedzi na wysłane we wtorek pytania WP, odsyłając nas do służb prasowych BOR. Tam z kolei usłyszeliśmy, że odpowiedź przyjdzie "w terminie ustawowym" (czyli do dwóch tygodni - red.).