BOR potwierdza informacje WP, że rząd nie mówił prawdy o kierowcy Szydło
Biuro prasowe BOR potwierdza informacje Wirtualnej Polski, że kierowca Beaty Szydło - inaczej, niż mówił Mariusz Błaszczak - nie zaczął pracy o godz. 18 w Krakowie, ale o 7.29 rano w Warszawie. Biuro nie zaprzecza, że kierowcy dwóch samochodów ochronnych z kolumny premier mają małe doświadczenie, a jeden z pojazdów BOR tego dnia "złapał gumę".
15.02.2017 | aktual.: 16.02.2017 01:31
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Wirtualna Polska od wtorku próbowała uzyskać komentarz MSWiA do tych informacji, jednak zarówno szef resortu Mariusz Błaszczak, jak i jego zastępca Jarosław Zieliński byli nieuchwytni, a biuro prasowe resortu do tej pory nie odpowiedziało na nasze pytania.
W środę wieczorem odpowiedź na część pytań skierowanych do MSWiA dostaliśmy z Zespołu Komunikacji Medialnej i Społecznej BOR.
W mailu zatytułowanym "sprostowanie" - wbrew tytułowi - uzyskaliśmy potwierdzenie najważniejszych informacji opublikowanych w tekście.
Do wypadku kolumny szefowej rządu doszło w piątek ok. 18.30 w Oświęcimiu. Premier przyleciała samolotem do Krakowa, skąd w dalszą drogę wyruszyła w kolumnie trzech samochodów.
Mariusz Błaszczak powiedział na konferencji prasowej, że kierowca szefowej rządu zaczął służbę o godz. 18 na lotnisku w Krakowie.
W dzisiejszym tekście Wirtualna Polska ujawniła, że wbrew słowom ministra kierowca premier Szydło zaczął pracę w piątek w siedzibie BOR w Warszawie, gdzie stawił się o 7 rano i skąd jako pasażer wyjechał do stolicy Małopolski.
Gen. Roman Polko powiedział WP, że wypowiedź szefa MSWiA z konferencji prasowej wskazuje na jego brak szacunku dla oficerów BOR-u. - Politycy widzą ich pracę tylko, kiedy są bezpośrednio ochraniani, a nie widzą ogromu przedsięwzięć logistycznych, które wiążą się z tym, by samochód było podstawiony, a ochrona doszła do skutku - ocenił Polko.
- Czas pracy i poziom zaangażowania funkcjonariuszy powinien być kontrolowany, by nie doprowadzać do sytuacji, gdy ktoś po tylu godzinach ma jeszcze jechać z premier i zachować czujność - dodał były dowódca GROM.
W mailu wysłanym przez zespół prasowy BOR podkreślono, że w piątek "funkcjonariusz rozpoczął kierowanie" samochodem premier "około godziny 18", a za kierownicą siedział "około 1 godziny".
"Wcześniej funkcjonariusz był przewożony do miejsca wykonywania obowiązków kierowcy (lotnisko Kraków - Balice). Wyjazd z garażu BOR nastąpił o godz. 7.29 co zostało potwierdzone stosownym meldunkiem do oficera operacyjnego BOR" - zaznaczono.
W odpowiedzi na nasze szczegółowe pytania dotyczące doświadczenia funkcjonariuszy, którzy prowadzili dwa samochody ochronne w kolumnie szefowej rządu, z BOR uzyskaliśmy ogólnikową odpowiedź, że wszyscy kierowcy z grupy chroniącej premier "posiadają uprawnienia do kierowania pojazdami uprzywilejowanymi, wymagane prawem kwalifikacje oraz stosowne szkolenia".
W dzisiejszym tekście Wirtualna Polska ujawniła też, że zgodnie z procedurami BOR kierowca nie może siedzieć za kółkiem więcej niż 12 godzin. - Jest to sprytne obejście prawa, bo jeśli pracuje wykonując inne czynności, to mu ich się nie zalicza do czasu pracy - mówił nam jeden z funkcjonariuszy.
Czas pracy kierowcy to niejedyna nieścisłość, jaką można zarzucić szefowi MSWiA. W wydanym w poniedziałek komunikacie resortu dementowano też podaną przez media informację, że feralnego dnia trzech kierowców premier miało wolne. Ponowne dementi znalazło się w dzisiejszym mailu z biura prasowego BOR, choć takiej informacji nie było w naszym tekście.
Rozmówcy z BOR potwierdzali w nim informację, którą Wirtualna Polska podała w sobotę - jeden z trzech głównych kierowców Szydło miał wolne, drugi był na zwolnieniu lekarskim, a trzeci pracował w Warszawie i zawiózł szefową rządu na lotnisko.
Jak tłumaczył jeden z nich, problem grupy ochronnej szefowej rządu polega na tym, że poza trzema funkcjonariuszami prowadzącymi z reguły limuzynę premier na trzech zmianach, nie ma czwartego o zbliżonym doświadczeniu do nich, który w sytuacji awaryjnej mógłby pełnić rolę zmiennika.
- Dlatego musiał jechać kolega, który zachował się potem jak niedzielny kierowca i wjechał w drzewo. Szkoda naszego człowieka, ale to, co się stało, uderza w wizerunek naszej firmy i całego państwa. Wszystkim jest nam wstyd - mówił borowiec.
Według biura prasowego BOR sytuacja wygląda inaczej. "W każdej zmianie kierowców znajduje się dwóch - trzech kierowców o porównywalnym doświadczeniu" - podkreślono w mailu.
Nasi informatorzy zauważyli, że jeszcze mniejsze doświadczenie mieli funkcjonariusze, którzy prowadzili dwa pozostałe samochody w kolumnie. - Obaj są zupełnie zieloni. Mają mizerne doświadczenie i mały staż. W grupie premier byli od kilku miesięcy - przyznał rozmówca WP.
Tej informacji buro prasowe BOR nie zdementowało. Nie odpowiedziało też na pytanie, kiedy ci funkcjonariusze dołączyli do grupy chroniącej Beatę Szydło.
Bez odpowiedzi pozostało też pytanie o okoliczności, w jakich jeden z samochodów ochronnych BOR "złapał gumę" w Krakowie.
- Koledzy mieli niezły problem, bo te samochody nie mają kół zapasowych. Na ich szczęście wyjątkowo w Krakowie był czwarty samochód, który podmienili. Takie mamy tanie państwo. Zamiast zapasowego koła mamy zapasowy samochód - mówił nam jeden z informatorów.
W mailu z biura prasowego BOR zaznaczono, że "okoliczności zdarzenia w Oświęcimiu zostały objęte śledztwem Prokuratury Okręgowej w Krakowie". "W związku z powyższym Biuro Ochrony Rządu nie udziela szczegółowych informacji i nie komentuje szerzej zagadnień będących przedmiotem czynności organów ścigania oraz wymiaru sprawiedliwości - podkreślono.