ŚwiatWP.PL z Krymu: poruszająca historia ojca Iwana. Duchowny musiał uciekać

WP.PL z Krymu: poruszająca historia ojca Iwana. Duchowny musiał uciekać

Gdy Rosjanie wkroczyli na Krym, za jeden z pierwszych celów obrali sobie bazę wojskową w Perewalnem. Po niespełna trzech tygodniach blokady przypuścili szturm. Kilka godzin później było już po wszystkim. Nad bazą zawisła rosyjska flaga, żołnierze ukraińscy musieli się wynosić. Została tylko przytulona do muru maleńka cerkiew, w której przez lata pełnił posługę ojciec Iwan. Teraz jest pusta, bo oskarżany o ekstremizm duchowny musiał uciekać.

WP.PL z Krymu: poruszająca historia ojca Iwana. Duchowny musiał uciekać
Źródło zdjęć: © WP.PL | Konrad Żelazowski
Aneta Wawrzyńczak

27.03.2014 | aktual.: 02.04.2014 10:00

Czytaj także inne relacje reporterów WP.PL z Krymu

Wioska Perewalne przykucnęła u stóp masywu górskiego Czatyr-Dah, o którym Mickiewicz pisał, że to "maszt krymskiego statku". Jeszcze niedawno mieszkało w niej trzy i pół tysiąca dusz: w bazie ukraińskiej brygady obrony wybrzeża żołnierze, w sąsiednich blokach - głównie ich żony i dzieci. Teraz powoli pustoszeje, bo żołnierze dostali już prikaz z Kijowa: wracajcie na Ukrainę.

Ojciec "Tituszka"

Było jeszcze ciemno, gdy 2 marca do Perewalnem zajechała kawalkada pojazdów bojowych na rosyjskich tablicach. Około setka zamaskowanych i uzbrojonych mężczyzn w uniformach wojskowych, ale bez jakichkolwiek naszywek, otoczyła bazę. Świtało już, gdy nadciągnęły pierwsze posiłki. Zmierzchało, gdy przybyły kolejne. Rozpoczęła się "blokada". W cudzysłowie, bo uzbrojeni przybysze uspokajali Ukraińców: "My tylko chcemy ochronić was przed prowokacjami".

Ojciec Iwan, 58-letni duchowny, który 17 lat wcześniej przyjechał na Krym z Kijowa, też chciał ochronić żołnierzy. W złoto-bordowym felonionie, codziennie przez ponad dwa tygodnie wychodził z małej cerkwi, stawał pomiędzy Rosjanami a Ukraińcami, błogosławił jednym i drugim.

Teraz już go nie ma. W cerkwi pusto, drzwi zamknięte na głucho. Rosyjscy żołnierze kręcą głowami; nie wiedzą, gdzie jest ojciec Iwan, tyle tylko, że wyjechał. Ale jeden z nich na uboczu dyktuje półgłosem jego numer telefonu.

- Modliłem się za wszystkich, żeby trwali w pokoju - wyjaśnia ojciec Iwan w rozmowie telefonicznej. Ponad tydzień temu wrócił do Kijowa, bo - jak wyjaśnia - zrobiło się zbyt niebezpiecznie. W czasie blokady odprawiał nabożeństwa, pomagał żołnierzom, prał im mundury, przywoził jedzenie, dodawał otuchy.

Niektórzy przychodzili do cerkwi jak dawniej, większość nie wychylała nosa z bazy. Przestały też zaglądać ich żony i dzieci. Bały się, bo ojciec Iwan z rosyjskimi żołnierzami kłócił się niemal codziennie. Grozili mu: "Wiemy, gdzie mieszkasz, dorwiemy cię". - Mówili, że jestem ekstremistą, popychali mnie, ale żadnej krzywdy nie zrobili. Tylko wołali za mną: "Tituszka!" - opowiada.

17 lat w walizce

Czas mijał powoli, wszyscy czekali. Ojciec Iwan - na referendum (mówi: - Miałem nadzieję, że się wszystko wtedy uspokoi), żołnierze - aż wszyscy się podpiszą pod petycją, o oskarżenie go o ekstremizm. Wtedy duchowny wystraszył się nie na żarty, bo na początku lutego Władimir Putin podpisał dekret o zaostrzeniu kar z tego paragrafu (do czterech lat więzienia i 300 tysięcy rubli grzywny), a w drugiej połowie marca Krym wszedł w skład Federacji Rosyjskiej. - Bałem się, że zaraz wszyscy uwierzą, że jestem ekstremistą - mówi ojciec Iwan.

Dwa dni po referendum, które przypieczętowało rosyjską aneksję półwyspu, ojciec Iwan spakował 17 lat swojego życia na Krymie i wyjechał do Kijowa. Uspokaja, że już jest bezpieczny.

Tydzień po nim Ukraińcy wyprowadzają sprzęt z Perewalnem. Co lepsze czołgi i broń wywożą kamazami w kierunku granicy z Ukrainą. Póki co, zostały tylko pojedyncze pojazdy porozstawiane na trawniku za murem. Ponad nimi łopocze na wietrze teraz biało-niebiesko-czerwona flaga.

Aneta Wawrzyńczak, Konrad Żelazowski z Krymu dla WP.PL

Zobacz także
Komentarze (0)