Wotum nieufności wobec Episkopatu [OPINIA]
Połowa Polaków nie ufa Kościołowi, a zaufaniem obdarza go zaledwie 34 proc. To potężne wotum nieufności nie tyle wobec instytucji, ile wobec tych, którzy nią zarządzają. I gdyby rzecz nie dotyczyła Kościoła, to byłby to sygnał, by zmienić nie tylko model działania, ale i kierownictwo - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz Terlikowski.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Kościół nie jest instytucją demokratyczną ani nawet transparentną, jeśli chodzi o zarządzanie. Nie ma w nim żadnych mechanizmów zwyczajnej kontroli działania biskupów. Watykan, a to on jest jedyną władzą, która może cokolwiek zrobić, jest daleko, a jeśli biskupom uda się dogadać z nuncjuszem (tak jest obecnie w Polsce), to papież nie musi dowiadywać się o niczym, co niewygodne dla lokalnego personelu zarządzającego instytucją.
Wierni, ale także zwyczajni duchowni (a mówimy o Kościele katolickim, w którym jedność i hierarchiczność są istotną wartością) niewiele lub zgoła nic w takiej sytuacji nie mogą.
Jedynym, co im zostaje, to albo poluzowanie więzów z Kościołem (niekoniecznie tożsame z odejściem), powolne wygasanie związków z nim, albo… narzekanie w mediach (i to raczej świeckich, bo przecież w katolickich musi trwać nieustanna propaganda sukcesu, a jeśli nie trwa, to zawsze można odwołać szefa lub uznać, że agencją informacyjną zarządzać ma rzecznik prasowy KAI).
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Syreny zawyły w Chełmie. Jak reagowali mieszkańcy? "Przestraszyłam się"
Po nich choćby potop
Ani jedno, ani drugie nie ma dla biskupów większego znaczenia, bo i tak się wyżywią (biorąc pod uwagę majątek diecezji, a także możliwości wyciskania opłat od proboszczów), a medialne informacje czy narzekania zawsze mogą przedstawić jako element "ataku na Kościół", "medialnej nagonki" czy wręcz "prześladowań". To z kolei buduje mechanizm "oblężonej twierdzy", rodzi "moralną histerię" i sprawia, że choć wiernych jest coraz mniej, to ci, którzy zostają, nie tylko są o wiele bardziej podatni na ten model działania, posłuszni, ale i rzucają więcej na tacę. Efekt? Więcej spokoju, a i kasa się zgadza.
W takiej sytuacji jedynym wskaźnikiem, który może zachwiać dobrym samopoczuciem hierarchów, są sondaże takie, jak ten przygotowany dla Polskiej Agencji Prasowej przez IBRiS i porównanie ich z poprzednimi.
Według najnowszego badania łączny odsetek osób, które deklarują zaufanie ("zdecydowanie" lub "raczej") do Kościoła katolickiego, spadł z 58 proc. we wrześniu 2016 r. do 35,1 proc. we wrześniu 2025 r. Dla odmiany poziom nieufności wzrósł w tym samym okresie prawie dwukrotnie - z 24,2 proc. do 47,1 proc.
To najgorsze wyniki w historii badań. I to właśnie one jasno pokazują, co wierni (a to oni stanowią większość badanych, bo nadal prawie trzy czwarte Polaków deklaruje się jako katolicy) sądzą o linii polskiego Episkopatu. Jeśli coś jest wotum nieufności, to właśnie to badanie.
Bez kontroli, bez odpowiedzialności
I gdyby Kościół był normalnie zarządzaną instytucją, w której rozlicza się szefostwo z wyników (a tym jest właśnie zaufanie lub jego brak, znaczenie w debacie lub jego brak), to oczywiście te dane byłyby wskazaniem do tego, by zarząd (w tym przypadku prezydium Konferencji Episkopatu Polski, a przede wszystkim przewodniczący, wiceprzewodniczący i sekretarz generalny KEP) podał się do dymisji, a biskupi nie tylko wybrali nowy, ale i zastanowili się nad nowym kierunkiem.
Nic takiego oczywiście się nie stanie, bo biskupi nie odpowiadają przed wiernymi, a Watykan - szczególnie (nie)doinformowany przez obecnego nuncjusza - nie będzie oceniał skuteczności ich działania. Nie ma też w zwyczaju odwoływania biskupa czy biskupów z funkcji tylko dlatego, że kompletnie się on nie sprawdza. Zazwyczaj w Kościele pozwala mu się - o ile nie popełnił naprawdę poważnych przestępstw - doczekać do emerytury, ewentualnie dokonuje się kopa w górę, by słaby biskup szedł wyżej, bo tam mniej zaszkodzi wiernym.
A jeśli do tego dodać ogromną umiejętność zrzucania odpowiedzialności za swoje decyzje na media, to obraz stanie się pełny. Za moment usłyszymy, że dane nie są skutkiem działania biskupów, ale... "zmasowanego ataku" i "antyreligijnej propagandy", a także - a jakże - walki tego rządu z wiarą. I dzięki temu nic nie będzie się musiało zmienić, a biskupi nadal będą mogli udawać, że dramatyczny spadek zaufania nie ma nic wspólnego z ich działaniami.
Droga ku samozaoraniu
Kłopot polega tylko na tym, że to nie jest prawda. Takie, a nie inne wyniki sondażowe, to akurat wyłączna odpowiedzialność biskupów, bo gdy Polaków pytać o zaufanie do Kościoła, to nie mówią oni ani o wspólnocie wiernych, do której często należą, ani nawet o własnym proboszczu (tu oczywiście bywa różnie, ale… często jest lepiej, niż jeśli chodzi o relacje - czy konkretniej ich brak - z biskupem), ale właśnie o hierarchii. Najniższy w historii wynik, jeśli chodzi o zaufanie wobec Kościoła, to ocena działania właśnie biskupów.
Skąd się ona bierze? Rozmowy z ludźmi (a spotykam ich masę), listy, jakie dostaję od wiernych i duchownych, analiza opublikowanych przez rozmaite diecezje ankiet synodalnych, a także rozmaite badania, pokazują jednoznacznie, że powodem jest absolutna niezdolność biskupów (są wyjątki, ale mówimy o pewnej normie) do zwyczajnej komunikacji z wiernymi i duchownymi, słuchania tego, co mają do powiedzenia, i zamknięcie w rozmaitego rodzaju metalowych "puszkach" w otoczeniu klakierów.
Konferencja Episkopatu Polski jest także niezdolna do rozliczenia się ze skandalami obyczajowymi, ze skandalami finansowymi, a ostatnio jest na etapie stopniowego niszczenia nawet tego, co się w tej dziedzinie udało.
Rozwiązanie prymasowskiego zespołu ekspertów KEP, przygotowujących powołanie komisji ds. pedofilii, i powstanie w jego miejsce anonimowego (bo eksperci wstydzą się przyznać do przyłączenia do niego) zespołu biskupa Sławomira Odera jest tego znakomitym przykładem. Jednak nie mniej symboliczne jest odejście (także pod wpływem nacisków kościelnych) Marty Titaniec z Fundacji św. Józefa, który zajmowała się pomocą osobom skrzywdzonym w Kościele. Destrukcja czy zwijanie nawet tego, co się udało, pod tym kierownictwem KEP postępuje.
Brakuje też odwagi, by zająć się kwestiami, które - nawet jeśli budzą społeczne kontrowersje i są sprzeczne z przekazami dnia populistycznych polityków różnych maści, to należą do istoty nauczania społecznego Kościoła.
Konia z rzędem temu, kto poza wypowiedziami kardynała Grzegorza Rysia i kardynała Konrada Krajewskiego, a także biskupa Krzysztofa Zadarko (ale to nie oni przewodzą polskiemu Kościołowi) znajdzie wypowiedź przewodniczącego KEP lub sekretarza na temat migracji i praw migrantów.
Nic, zero, bo przecież nie wolno narażać się politykom. Tyle że Kościół, który boi się głosić własną doktrynę, jest zbędny… Jest jak sól, która straciła smak.
Nieistotny Kościół
To wszystko sprawia, że ludzi już zwyczajnie nie interesuje, co do powiedzenia mają biskupi. Ich opinia się nie liczy, bo brakuje jej intelektualnego zacięcia, odwagi, a nawet zwyczajnej uczciwości. Biskupi tyle razy złamali dane słowo, wycofali się - i to publicznie - z danych obietnic, że trudno też poważnie traktować ich obietnice. To przyczyna, dla której dane dotyczące zaufania są takie, jakie są.
I jeśli ktoś ma nadzieję, że coś się w krótkim czasie zmieni, nic bardziej błędnego. Oczywiście opinia publiczna, w tym młodsze pokolenie, przesuwa się w prawo (co nie musi być, wbrew pozorom, zjawiskiem trwałym, ale na tym etapie jest obserwowalne), ale to wcale nie przekłada się na kwestie wiary. A nie przekłada się, bo zanik autorytetu Kościoła, brak odwagi jego liderów, kompletną niezdolność do komunikacji oraz zawieszenie się na politykach, widać także z prawej strony. Laicyzacja - i to też jest widoczne gołym okiem - dotyka także młodych Polaków o prawicowych poglądach.
Politycy zaś, i to nawet prawicowi, nawet jeśli teraz zapewniają o poparciu, zawsze kierują się własnym interesem, a to oznacza, że gdy wspieranie Kościoła przestanie się im opłacać, to zostawią go samemu sobie. Wielkiej nadziei ze zmianami politycznymi nie ma więc co wiązać. Kościół, na własne życzenie, staje się coraz mniej istotny, a obecne jego kierownictwo nie jest w stanie odwrócić tego trendu.
I jeśli biskupi chcą to zmienić, to, zamiast budować "histerię moralną", zamiast chować się w okopach mentalnych, powinni - jak zrobił to biskup Artur Ważny - uderzyć się we własne piersi, rozważyć głęboką zmianę i naprawdę zacząć rozmawiać z księżmi, ze świeckimi, zejść na dół, by tam spotkać się z życiem. Tym prawdziwym, a nie tym, które sobie wyobrażają.
Dla Wirtualnej Polski Tomasz Terlikowski
Tomasz P. Terlikowski, doktor filozofii, publicysta RMF FM, felietonista "Plusa Minusa", autor podcastu "Wciąż tak myślę". Autor kilkudziesięciu książek, w tym "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", "To ja Judasz. Biografia Apostoła", "Arcybiskup. Kim jest Marek Jędraszewski".