Padrino polskiego Kościoła. Jego śmierć to ostateczny kres pewnej epoki [OPINIA]

Arcybiskup Józef Kowalczyk był realnym "ojcem chrzestnym" polskiego Kościoła w wolnej Polsce. Jego śmierć - po wieloletnim wycofaniu się z publicznego życia - jest symbolicznym końcem pewnej epoki (z jej blaskami i cieniami) w życiu polskiego katolicyzmu - pisze w felietonie dla WP Tomasz P. Terlikowski.

Jzef KowalczykAbp Józef Kowalczyk nie żyje
Źródło zdjęć: © PAP | Tomasz Waszczuk
Tomasz P. Terlikowski

Polskie określenie "ojciec chrzestny", którego użyłem na określenie zmarłego właśnie arcybiskupa Józefa Kowalczyka, który był najdłużej urzędującym nuncjuszem apostolskim w Polsce, ale i chyba najkrócej urzędującym Prymasem naszego kraju, nie oddaje specyficznej roli, jaką odrywał on w naszej historii. Lepiej i bardziej adekwatnie byłoby określić go włoskim mianem "padrino", które określa nie tylko ojca chrzestnego, ale i ojca chrzestnego w mafii.

I taką właśnie rolę w polskim Kościele - zarówno ojca chrzestnego, w pewnym sensie realnego twórcy jego miejsca i roli, jak i zwornika i gwaranta systemu omerty, który pozwalał funkcjonować przez lata ludziom, którzy popełniali przestępstwa lub nadużycia władzy - pełnił przez lata arcybiskup Kowalczyk. I w obu stworzył system - do pewnego momentu - doskonały.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Duchowny ma cztery zasady dla Kościoła. "Coś, co niszczy religię"

Twórca relacji państwo-Kościół w III RP

Zacznijmy od realnych zasług, bo te przecież były. Arcybiskup Józef Kowalczyk był tym, którego Jan Paweł II wyznaczył do zbudowania relacji dyplomatycznych z III RP. I to się udało. Nuncjusz apostolski (najdłużej w Polsce, bo 21 lat, urzędujący) najpierw powołał do istnienia samą nuncjaturę, a potem zbudował relacje polityczne Kościoła (nie tylko Watykanu). Był jednym z tych, który sprawił, że politycy - i to jeszcze po jego odejściu - pielgrzymowali do biskupów po poparcie, ale też ostatecznie doprowadził (nie tylko on miał w tym zasługi, ale i o nim zapominać nie należy) do ratyfikacji konkordatu. On także stoi (tu już dyskusyjne jest czy to zasługa, czy wina) za reformą układu administracyjnego diecezji w Polsce.

Nie ma też wątpliwości, że to arcybiskup Kowalczyk był tym, który - najpierw jako szef sekcji polskiej, a potem jako nuncjusz - ukształtował skład personalny Kościoła w Polsce. To przez niego przechodziły wszystkie nominacje biskupie, bez jego decyzji i woli, nie dało się zostać biskupem w naszym kraju.

Każdy zatem z hierarchów w Polsce miał mu coś do zawdzięczenia, każdy był z nim w jakichś relacjach, ale też każdy miał do niego jakieś interesy (choćby takie, żeby iść wyżej w strukturze, albo by wypromować swoich nominatów). To wszystko, w połączeniu z faktem, że to on był głównym, oficjalnym uchem papieża w Polsce, dawało mu ogromną władzę, której nie wahał się wykorzystywać do swoich (nie zawsze długoterminowo zgodnych z interesami Kościoła) i swoich przyjaciół, celów.

Jak arcybiskup doprowadził do dwóch największych skandali

I tu dochodzimy do drugiego, już nie tylko budzącego wątpliwości, ale niewątpliwie negatywnego, elementu posługi zmarłego arcybiskupa. To on i jego decyzje stoją za największymi skandalami w polskim Kościele w pierwszym dziesięcioleciu XXI wieku. Arcybiskup Kowalczyk był tym, który blokował dopływ do Jana Pawła II informacji na temat wykorzystania seksualnego młodych księży i kleryków oraz nadużywania władzy przez arcybiskupa Juliusza Paetza.

Księża, którzy informowali o sprawie nuncjaturę, szybko orientowali się, że zamiast do papieża informacje o niej trafiają do arcybiskupa Paetza. A biskup Marek Jędraszewski, który na początkowym etapie tej sprawy zachował się, jak trzeba, potem został złamany właśnie przez arcybiskupa Kowalczyka. Z tej sprawy, z własnych zaniedbań, z umożliwiania działalności drapieżnika seksualnego arcybiskup Kowalczyk nigdy się nie rozliczył, nigdy nie wyjaśnił swoich decyzji, nigdy nie uznał, że popełnił jakiś błąd, choć konkretni ludzie zostali przez jego działania skrzywdzeni.

Analogicznie, nigdy nie było rozliczenia z decyzjami w sprawie arcybiskupa Stanisława Wielgusa. To nuncjatura i sam nuncjusz odpowiadają za to, że nie sprawdzono (choć wiedziano, że w IPN są dokumenty na ten temat) materiałów na temat współpracy hierarchy z bezpieką, przed jego mianowaniem go na stanowisko metropolity warszawskiego. To on pozwolił, by ta sprawa nabrzmiała, nie sprawdził tego, co trzeba, chronił zmieniającego zdanie i własne opowieści o współpracy z bezpieką biskupa. I to na nim spoczywa osobista odpowiedzialność za to, że ostatecznie Kościół w Polsce tak mocno się w tej sprawie skompromitował.

System arcybiskupa Kowalczyka

Skąd brała się taka postawa arcybiskupa? Odpowiedzi trzeba szukać w pierwszych zdaniach tego tekstu. Arcybiskup Kowalczyk - wszystko na to wskazuje - myślał o Kościele w Polsce nie tylko jako o korporacji, związku zawodowym biskupów, którym nikt nie powinien się w nic wtrącać, nie tylko jako o korporacyjnym biznesie, ale także jako o do pewnego stopnia stworzonym przez siebie układzie personalnym (gdyby nie ryzykowność tego porównania powiedziałbym do pewnego stopnia mafijnym), który trzeba chronić.

Hierarchia katolicka w Polsce składała się ze znajomych, przyjaciół, albo przynajmniej osób od niego zależnych, a jeśli na kogoś były jakieś haki, to nawet lepiej, bo można nim było lepiej zarządzać. Za duża wiedza papieska mogła realnie zaszkodzić temu systemowi i jego (oczywiście nie jedynemu) twórcy. Cenę za funkcjonowanie tego "układu" (wcześniejszego od samego arcybiskupa, bo i on - o czym za chwilę - był jego dzieckiem) zapłacił zaś Kościół w Polsce.

Zacznijmy od historii samego arcybiskupa. On sam pochodzili z diecezji tarnowskiej, ale do seminarium poszedł do Olsztyna. Dlaczego? Może dlatego, że w tarnowskiej zawsze była masa kleryków, a w Olsztynie jakby mniej, co oznaczało, że łatwiej było prześlizgnąć się przez rozmaite sita. To w Olsztynie spotkał swojego wychowawcę i mentora późniejszego kardynała Henryka Gulbinowicza (skazanego przez Watykan za rozmaite przestępstwa i nadużycia seksualne), który już wtedy roztoczył nad nim swój parasol. Ten parasol sprawił, że nieszczególnie zdolny kleryk (z trudem pokonujący kolejne elementy edukacji) krótko po święceniach wyjechał do Rzymu, gdzie - szczególnie po wyborze Karola Wojtyły na papieża - jego kariera nabrała tempa.

Wdzięczność wobec Gulbinowicza przekładała się później na konkretne działania księdza, biskupa i wreszcie arcybiskupa Kowalczyka. Ludzie Gulbinowicza (choćby jego osobisty kierowca Sławoj Leszek Głódź, Edward Janiak, czy Jan Tyrawa, na których Watykan nałożył w związku z tuszowaniem pedofilii kary) byli promowani właśnie przez niego. I te (ale nie tylko, bo także te związane z arcybiskupem Juliuszem Paetzem) określiły rzeczywistość personalną polskiego Kościoła.

Dobre strony padrino

Ten bardzo krytyczny (mimo niewątpliwych zasług) opis historii arcybiskupa Kowalczyka nie powinien przesłaniać tego, że jego bliscy współpracownicy wspominają go wcale nie najgorzej. To był jeden z tych hierarchów, o którym tylko dobrze mówią siostry zakonne, które z nim współpracowały (a to wcale nie jest tak częste, bo biskupi bardzo różnie traktowali siostry zakonne), a nawet dziennikarze, którym dane się było z nim spotkać. Arcybiskup lubił dziennikarzy, a mnie samemu dane się było o tym przekonać.

Doskonale pamiętam czas po aferze z arcybiskupem Wielgusem, w której mój tekst poświęcony jego przeszłości miał spore znaczenie. Ostro krytykowałem wówczas nuncjusza i nuncjaturę (w tej sprawie nie zmieniłem zdania). Odpowiedzią arcybiskupa nie była zaś (co obecnie często się zdarza w Kościele) próba zbanowania, ale... zaproszenie na kawę do nuncjatury.

Nie bardzo miałem na to ochotę, ale ostatecznie arcybiskup osiągnął swój cel. Zapamiętałem go jako uroczego rozmówcę, żartującego, umiejącego przyznać rację nawet swoim krytykom, dyplomatę, który potrafi wpływać na ludzi. I trudno było zapomnieć znakomitej kawy, którą mnie wówczas ugościł. To także był element obrazu arcybiskupa, który warto zapamiętać.

Tomasz P. Terlikowski dla Wirtualnej Polski

Tomasz P. Terlikowski, doktor filozofii, publicysta RMF FM, felietonista "Plusa Minusa", autor podcastu "Wciąż tak myślę". Autor kilkudziesięciu książek, w tym "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", "To ja Judasz. Biografia Apostoła", "Arcybiskup. Kim jest Marek Jędraszewski".

Wybrane dla Ciebie

Pakistan zamyka granicę z Afganistanem. Nocna wymiana ognia przy granicy
Pakistan zamyka granicę z Afganistanem. Nocna wymiana ognia przy granicy
"Nie będzie się pan już odzywał". Gorąca atmosfera w studio
"Nie będzie się pan już odzywał". Gorąca atmosfera w studio
Nocne rosyjskie ataki. Są ofiary śmiertelne w Doniecku i Chersoniu
Nocne rosyjskie ataki. Są ofiary śmiertelne w Doniecku i Chersoniu
"Pośmiejemy się razem". Tusk proponuje PiS kolejne marsze
"Pośmiejemy się razem". Tusk proponuje PiS kolejne marsze
Xi Jinping pisze list. Zapowiada wzmocnienie więzi z Koreą Północną
Xi Jinping pisze list. Zapowiada wzmocnienie więzi z Koreą Północną
"Ekstremalny niepokój". Kreml znów o Tomahawkach
"Ekstremalny niepokój". Kreml znów o Tomahawkach
Dym w kabinie samolotu. Pasażerowie ewakuowani
Dym w kabinie samolotu. Pasażerowie ewakuowani
OKO.press i "Wyborcza" idą do prokuratury. Poszło zawiadomienie o naruszeniu prawa
OKO.press i "Wyborcza" idą do prokuratury. Poszło zawiadomienie o naruszeniu prawa
Kolejne referendum ws. migrantów? PiS chce powtórki sprzed dwóch lat
Kolejne referendum ws. migrantów? PiS chce powtórki sprzed dwóch lat
Wsparcie z USA dla Ukrainy. "FT": Amerykanie pomagają w atakach na rosyjskie rafinerie
Wsparcie z USA dla Ukrainy. "FT": Amerykanie pomagają w atakach na rosyjskie rafinerie
"Kłamie pan w sposób bezczelny". Ostre spięcie w studiu telewizyjnym
"Kłamie pan w sposób bezczelny". Ostre spięcie w studiu telewizyjnym
Obsceniczny incydent w bazylice Św. Piotra.  Zatrzymano mężczyznę
Obsceniczny incydent w bazylice Św. Piotra. Zatrzymano mężczyznę