Wojna z wyboru, żołnierze z przypadku
Źle wyszkoleni, głodni, zastraszeni, bez jakiejkolwiek inicjatywy, z podupadłym morale - tak wygląda trzon rosyjskiej armii. Ale jednocześnie kto siłę Rosji lekceważy, jest w błędzie.
Rosyjska armia ma trzy oblicza. Pierwsze znane głównie z filmów, gdzie Rosjanie są zawsze bardzo trudnym przeciwnikiem. Zapalczywość, przygotowanie do bitwy - światowy poziom.
Takie podejście ze świata popkultury wzmacniają różnego typu rankingi, w których Rosjanie wypadają rewelacyjnie. Ot, choćby w popularnym "Global Firepower" są uznani za drugie militarne mocarstwo świata (eksperci od dawna krytykują metodologię tego opracowania).
Sprawnie działający także na polu informacyjnym Ukraińcy przekazują światu, jak bardzo nieudolni są Rosjanie. Hitem stała się historia (jej prawdziwość jest przez niektórych podważana), gdy dwóch żołnierzy postanowiło przyjść na ukraiński posterunek policji prosić o paliwo. Zostali zatrzymani.
Eksperci jednak twierdzą, że prawda w tym wypadku naprawdę leży pośrodku. Trzon rosyjskiej armii rzeczywiście stanowią ludzie nienadający się do walki, ale Rosjanom nie brakuje też świetnie wyszkolonych oddziałów, a w ogromnej masie kiepskich żołnierzy też trzeba widzieć potencjał.
- Przestrzegam przed generalizowaniem, które już jest widoczne, że rosyjscy żołnierze są słabi. To nie tak. Są przede wszystkim różni. Nie brakuje jednostek desantowych, sił specjalnych, elity wyszkolonej na najwyższym poziomie. Ci najlepsi po prostu nikną w masie żołnierzy nieprofesjonalnych i słabo wyposażonych - mówi w rozmowie z WP płk rez. Maciej Matysiak, ekspert fundacji Stratpoints, były zastępca szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego.
Nie myśleć
Rosyjska armia nie jest armią w pełni zawodową. Znaczna część żołnierzy, którzy operują w Ukrainie, to poborowi. W praktyce młodzi ludzie trafili na wojnę przez przypadek - gdyby służyli w wojsku dwa lata temu, zapewne dziś nadal siedzieliby w swoich domach.
- Dla ludzi, którzy dopiero zetknęli się z armią, zostali wysłani gdzieś na ćwiczenia i wydano im polecenie inwazji, to bez wątpienia szok. Ludzie ci są nieprzygotowani pod każdym względem - zarówno umiejętności, jak i mentalnie - zaznacza płk Maciej Matysiak.
Niewiele lepiej jest z szeregowymi zawodowcami.
Generał Roman Polko, były szef elitarnej formacji GROM, zaznacza, że w większości pochodzą oni z niewielkich miasteczek lub małych wiosek. Wstąpienie do wojska było dla nich sposobem na wyrwanie się z biedy, znalezienie stabilnej pracy.
Większość z nich nie ma potencjału, którego dziś wymaga się w dobrze funkcjonującym wojsku.
- W 1992 r. w Jugosławii miałem pod sobą takich żołnierzy, którzy nawet majtki zmieniali na rozkaz. Wielu dzisiejszych żołnierzy rosyjskich właśnie tak funkcjonuje - zaznacza Polko.
I dodaje, że nie jest to wielki kłopot, gdy się jest u siebie w kraju, ćwiczy. Na wojnie jednak brak jakiejkolwiek inicjatywy stwarza ogromne kłopoty.
- Nagle ci ludzie znaleźli się w nowej dla siebie sytuacji. Tracą głowę, nikt im nie mówi, co mają zrobić. Sami zaś nie umieją podejmować decyzji. W efekcie giną - twierdzi generał.
Kłopot bierze się w istotnej mierze ze sposobu dowodzenia armią w Rosji. Jest on w zasadzie feudalny. Ze szczebla na szczebel niżej padają rozkazy i z nimi się nie dyskutuje, a po prostu wykonuje. Wojskowi są oduczani myślenia, które w warunkach bojowych jest niezbędne. Każde nieposłuszeństwo jest karane. Tak jak generałowie boją się Putina, tak szeregowi - oficerów. Kluczem jest strach, a nie wiara w czyjeś doświadczenie. Nie ma też żadnej realnej nauki zachowania się na polu bitwy.
- Tak było też w dawnym polskim wojsku z epoki Układu Warszawskiego. U nas to się zmieniło po misjach w Iraku, Afganistanie czy Kosowie. W Rosji się nie zmieniło - zaznacza Roman Polko.
Wtłoczona propaganda
Wielu rosyjskich żołnierzy wjeżdżało do Ukrainy z przekonaniem, że Ukraińcy będą witać ich z kwiatami i oklaskami.
Jak to możliwe?
- Szkodliwa, w istotnej mierze dla samych żołnierzy rosyjskich, okazała się wtłaczana im dzień w dzień, miesiąc w miesiąc, rok w rok propaganda. Ci ludzie naprawdę myśleli, że w Ukrainie wszyscy ich kochają, a oni jadą wyzwalać Ukraińców z rąk puczystów i faszystów, którzy dokonali przewrotu - wyjaśnia Roman Polko.
W efekcie Rosjanie potrafią wjeżdżać do ukraińskich miasteczek nieprzygotowani do starcia. Są przypadki, gdy pukają do drzwi zwykłych domostw i proszą o żywność. Stąd też powszechnie udostępniany przez samych Ukraińców przypadek, gdy rosyjscy żołnierze przyszli na pobliski komisariat.
Roman Polko uważa, że między innymi to zderzenie Rosjan z rzeczywistością odpowiada za pogarszające się morale w rosyjskiej armii.
- Jedyną motywacją dla wielu jest dziś nie narazić się dowódcom, bo to może skutkować śmiercią. Nijak nie da się jednak porównać tego do motywacji Ukraińców, którzy walczą o swoje rodziny, domy, bezpieczeństwo i niepodległość - podkreśla były szef GROM.
Sprawdza się też bardzo umiejętna polityka informacyjna Ukrainy. Docieranie ze swoim przekazem do rodzin rosyjskich żołnierzy oraz pokazywanie potęgi militarnej Ukrainy, co jest okraszone zdjęciami i filmami zniszczonych rosyjskich czołgów oraz ludzi wziętych w niewolę, jeszcze mocniej osłabia nadwątlone morale. Rosjanie walczący w Ukrainie zaczęli bowiem dostrzegać, że śmierć grozi im nie tylko ze strony swoich przywódców, lecz także - a być może przede wszystkim - przeciwników.
Nie pomaga też obserwacja tego, jak źle zorganizowana jest kampania wymierzona w Ukrainę. Żołnierze dostrzegają, że są zostawieni samym sobie.
- Problemy Rosjan wynikają głównie z bardzo kiepskiej logistyki. W armii rosyjskiej panuje duży bałagan i bezwład organizacyjny. Śmiało można powiedzieć, że to poziom daleko gorszy niż w wojskach amerykańskich czy polskich - uważa płk Maciej Matysiak.
Brakuje jedzenia, poborowi i niedoświadczeni szeregowi często obsługują przestarzały sprzęt, który się psuje i nie ma ani ludzi, ani ekwipunku do napraw. Z kolei za oddziałami, które stanowi główną siłę uderzeniową, nie podążają kolejne.
"Rosyjskie czołówki prą do przodu, osiągają jakieś zadane punkty na mapie, ale sił, które powinny iść za nimi... nie ma. To wygląda jak odcięta głowa węża, która kąsa, pełznie do przodu, no ale nic z tego [nie wynika - red.]" - oceniał już kilka dni temu w jednej ze specjalistycznych grup dyskusyjnych na Facebooku Jarosław Wolski, uznany analityk obronny.
Radziecki mit
Roman Polko mówi wprost: mit o niezwyciężonej armii radzieckiej jest wiecznie żywy, wręcz przez niektórych podkręcany, ale teraz upada na naszych oczach. Nie jest bowiem tak, że Rosja zdecydowała się w pierwszym rzucie posłać najgorzej wyszkolone kadry, by potem wysłać doborowe oddziały. Tak po prostu - zdaniem Polki - wygląda dziś rosyjska armia. Czyli nadal każdy musi się z nią liczyć, ale też nie należy jej demonizować.
- Siła Rosji nie polega w ogóle na supernowocześnie wyposażonych elitarnych oddziałach. Przerażająca jest ta masa. Jak zginą jedni, do boju zostaną rzuceni kolejni. To jest i siła, i przekleństwo. Putin bowiem w ogóle nie liczy się z życiem własnych żołnierzy - uważa Roman Polko.
Na radość, że Rosja dostaje łupnia jednak za wcześnie.
- Rosja ma przewagę, zajmuje tereny, zdobywa miasta. Porusza się wolno, ale idzie naprzód. Kluczowe jest to, czy koszt tych zdobyczy będzie dla Putina akceptowalny - konkluduje Maciej Matysiak.
Napisz do autora: Patryk.Slowik@grupawp.pl