Kiedyś kochany przez Waszyngton, później zabity przez CIA
Jeszcze przed wkroczeniem do Wietnamu, Amerykanie wspierali rządy na Południu, które były postrzegane jako w pełni zależne od Waszyngtonu. Rządzący Południem Ngo Dinh Diem skupiał w ręku władzę wykonawczą, a jego bracia przewodzili armii, policji oraz kościołowi katolickiemu.
Fałszowano wybory, dyskryminowano opozycję, aresztowano dziesiątki tysięcy ludzi, a prasa podlegała cenzurze. Jako usprawiedliwienie podawano walkę z komunizmem, ale w rzeczywistości represje spotykały nie tylko komunistów.
Wszystko działo się przy pełnym wsparciu USA, które w latach 1955-1961 przeznaczyły 800 milionów dolarów na armię Południa. W 1957 roku burmistrz Nowego Jorku Robert F. Wagner nazwał Diema "człowiekiem, którego historia oceni jako jedną z największych postaci XX wieku", a sześć lat później prezydent został zabity w zasadzce, którą zainicjowała... CIA. Wtedy był już przedstawiany jako satrapa z zarzutami korupcji i nepotyzmu.
W tym czasie na Południu w najlepsze trwało powstanie wzniecone przez Wietkong. Niezadowolona większość, przy cichym wsparciu komunistów z Północy, buntowała się przeciwko autorytarnym rządom w Sajgonie.
Amerykanie mieli trafić do kraju, w którym nie tylko byli niepożądani przez miejscową ludność, ale w dodatku wspierali armię i rządy, które nie były popularne wśród większości obywateli.
Na zdjęciu: wypoczynek strudzonych walkami żołnierzy Wietnamu Południowego.