Wojna w Ukrainie. Putin szykuje "trzeci rzut żołnierzy"?
W czternastym dniu rosyjskiej agresji na Ukrainę eksperci podkreślają, że mniejsza skala ataków wojsk Putina to nic innego jak cisza przed burzą, która może w najbliższych godzinach skutkować kolejnymi, nasilonymi uderzeniami. - To tzw. pauza strategiczna, która pozwala na przegrupowanie się i zapewnia ciągłość działań operacyjnych na różnych kierunkach - mówią w rozmowie z Wirtualną Polską. Ich zdaniem Rosja może szykować kolejny rzut żołnierzy na wojnę w Ukrainie, ale o zajęciu jej całego terytorium nie ma mowy.
Według ostatnich danych wywiadowczych USA, Rosjanie ściągają kolejne siły z terytorium Rosji, jednak nie ma informacji, na którym kierunku zostaną one rozmieszczone.
Nieoficjalnie mówi się o użyciu we wschodniej Ukrainie czterech brygad rosyjskich rezerwistów z terenu wokół Homla na Białorusi. Z kolei strona ukraińska informuje o możliwym przerzucie kolejnych oddziałów z Czeczenii, jak i najemników w ramach prywatnych armii (m.in. Wagnerowców). Ukraińcy ostrzegają również przed mobilizacją kolejnych jednostek armii rosyjskiej.
Jak informował w środę po południu Ihor Terechow, mer Charkowa na wschodzie Ukrainy, znajdujące się w pobliżu miasta wojska rosyjskie zaczęły się przegrupowywać.
Ławrow grozi pomagającym Ukrainie państwom. "On jest zmęczony sobą i swoim cynizmem"
- Mamy do czynienia z tzw. ciszą przed burzą, czyli pauzą strategiczną - mówi WP dr Jacek Raubo, specjalista w zakresie bezpieczeństwa i obronności oraz ekspert portalu Defence24.pl
- Rosjanie używali jej na mniejszą skalę w Donbasie. Służy zachowaniu ciągłości działań operacyjnych na różnych kierunkach i potwierdza, że Putin nie będzie skłonny do odpuszczenia presji wojskowej. Możemy się spodziewać w najbliższym czasie co najmniej jednego, zmasowanego uderzenia w strategiczne miejsca w Ukrainie. Rosjanie będą chcieli sobie tym zapewnić lepszą pozycję negocjacyjną w rozmowach z przedstawicielami ukraińskiego rządu, a u siebie w kraju przedstawić jako kolejny sukces - mówi nam Jacek Raubo.
Jego zdaniem, obecnym celem rosyjskich wojsk osiągnięcie pewnych kierunków uderzenia, tak, aby w Rosji móc powiedzieć, że operacja wojskowa idzie zgodnie z planem.
- Ale przede wszystkim naznaczyć Ukrainę zniszczeniami. Nie łudźmy się - żaden rosyjski generał nie zamierza kontrolować obecnie połowy terytorium albo całej Ukrainy, bo zdaje sobie sprawę, że zakończyłoby się to olbrzymimi stratami. Walka i zajmowanie poszczególnych miejscowości jest dzisiaj dla Putina ogromnym problemem. A w przyszłości może być znacznie, znacznie większym. O tym, jak to może wyglądać, mówi nam przykład amerykańskiej armii, która w 2003 r. sprawnie pokonała Saddama Husajna, by ponieść później bardzo duże straty w działaniach antypartyzanckich. Przy tym nasyceniu obrony Ukraińców i liczebności lokalnych Wojsk Obrony Terytorialnej, Rosjanie nie wprowadzą i nie rozstawią na terytorium Ukrainy nawet 500-700 tysięcy żołnierzy. Byłaby to gigantyczna, ryzykowna operacja i w praktyce niemożliwa - ocenia ekspert portalu Defence24.pl
Rosja nie ściągnie pozostałych wojsk lądowych
W podobnym tonie wypowiada się gen. rezerwy pilot Jan Rajchel, były rektor Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie i b. zastępca Szefa Wojsk Lotniczych Dowództwa Sił Powietrznych.
- Rosji nie starczy sił, żeby zająć całe terytorium Ukrainy. Być może wykonają w najbliższym czasie uderzenia pozorujące, odciągające uwagę wojsk ukraińskich, od głównego kierunku rosyjskiej agresji, jakim nadal jest Kijów. Według oficjalnych szacunków, wojska lądowe w Rosji liczą ok. 250 tys. żołnierzy (bez rezerwistów). Do tego trzeba doliczyć dawne wojska zabezpieczenia (wewnętrzne), które są liczniejsze od lądowych, ale których Putin nie użyje - mówi WP gen. Jan Rajchel.
- Jeżeli obecne zaangażowanie 120-130 tysięcy żołnierzy wojsk lądowych nie przynosi spodziewanych dla Rosji rezultatów, to wątpię, żeby wysłała ona resztę wojsk. Putin widzi, że Zachód się zjednoczył i odpowiada mu pokazem siły, a większość wojsk Zachodu jest w podwyższonej gotowości bojowej. W takiej sytuacji Rosja nie może wykluczyć odpowiedzi ze strony NATO. Gdyby do takiej odpowiedzi doszło, to co Putin zrobi, jeśli wyśle całość wojsk lądowych na Ukrainę? - ocenia w rozmowie z nami ekspert lotniczy.
Jego zdaniem - podobnie jak twierdzi dr Jacek Raubo - zaangażowanie ok. 500 tysięcznej armii rosyjskiej w konflikt z Ukrainą, to "za mało na kraj, który ma od wschodu do zachodu ok. 9 tys. kilometrów, a z północy na południe ok. 4 tys. km".
Obaj eksperci widzą zagrożenie dla Ukrainy w dozbrajaniu rosyjskiej armii i możliwości włączenia się kolejnych formacji wojskowych w konflikt. Z braku faktycznych danych - pojawiają się jednak przy tym wątpliwości.
- Nie przeceniałbym rosyjskich prywatnych firm wojskowych, które niespecjalnie wykazywały się w konfliktach o dużej symetrii. W trakcie walk w Syrii, kiedy doszło do bitwy Amerykanów z tzw. Wagnerowcami, skończyło się dla tych drugich katastrofalnie. To są formacje lekkie, a nie jednostki pierwszorzutowe. Co do oddziału czeczeńskich "kadyrowców", to możliwości ich wykorzystania również są ograniczone. Są oni bowiem elementem stabilizującym rosyjskie wpływy w Czeczenii. Ich wykorzystanie przez Rosjan i poniesione przez nich straty, mogłyby być wykorzystane przez wrogów Kadyrowa. Zapewne dlatego Putin stara się zachowywać balans w użyciu tych jednostek - mówi WP dr Jacek Raubo.
Trzeci rzut rosyjskich wojsk coraz bliżej
I jak ujawnia, Rosjanie planują uruchomić tzw. trzeci rzut wojsk.
- Pierwszy miał zapewnić zwycięstwo, drugi miał uzupełnić straty, a trzeci... No właśnie. Jeśli to jest zbieranina z tego, co zostało, to pytanie jaka będzie ich wartość bojowa. Trzeci rzut otwiera na pewno drogę do nacisków politycznych na Ukrainę i Zachód. Ale z perspektywy wojskowej może być jedną z największych pułapek, bo wówczas Rosjanie włączą się w działania długookresowe, które mogą im przynieść znacznie większe straty aniżeli dotychczas. Dzisiaj jeszcze konflikt nie przeszedł do działań dywersyjno-sabotażowych na masową skalę. Ukraińskie wojska prowadzą co prawda rajdy na tyły wroga, ale to jeszcze nie jest pełnoskalowa wojna partyzancka. A co by się działo wówczas z niedoświadczonymi, niewyszkolonymi i przestraszonymi formacjami rosyjskimi? Albo poszłyby w pełen brutalizm polegający na całkowitym i celowym wyniszczeniu ludności ukraińskiej, albo w ogromne straty wśród Rosjan - ocenia ekspert portalu Defence24.pl
Zdaniem gen. Jana Rajchela, wojska rosyjskie są w stanie przegrupować się w ciągu kilku dni, uzupełnienia zaopatrzenia, paliwa i dostarczenia broni.
- Nie przekreślałbym możliwości rosyjskiej armii, bo jej zdolności bojowe są na pewno większe, aniżeli zaprezentowano to na początku konfliktu. Putin, wierząc w szybki sukces i realizację planu wojny błyskawicznej oraz zakładając mniejsze straty, wysłał w pierwszej kolejności sprzęt starszej generacji. Patrząc na działania rosyjskiego lotnictwa na Ukrainie, pod względem rozwiązań taktycznych i sposobu atakowania celów, to widzę poziom drugiej połowy XX wieku i Układu Warszawskiego. Dodatkowo mamy skuteczne ataki bezzałogowców z powietrza na rosyjskie kolumny wojskowe czy sprzęt. Rosjanie już dawno odgrażali się, że stworzą skuteczne systemy obrony przeciw dronom. Najwyraźniej na deklaracjach się skończyło - mówi były zastępca szefa Wojsk Lotniczych Dowództwa Sił Powietrznych.
W jego ocenie, Putin nie cofnie się w najbliższych dniach ani o krok.
- Będzie prowadził działania wojenne dopóki nie zajmie Kijowa i nie obsadzi marionetkowego rządu. Trudno sobie wyobrazić, że nagle zmieni plan i na przyszłą stolicę wyznaczy np. Charków. Warto zwrócić uwagę, że tzw. jądro stolicy Ukrainy, jej ścisłe centrum nie jest mocno atakowane. Prawdopodobnie po to, by próbować obsadzać podporządkowane Putinowi władze w niezniszczonym Kijowie. Ta wojna może potrwać jeszcze bardzo długo - kończy wojskowy.
WP Wiadomości na:
Wyłączono komentarze
Jako redakcja Wirtualnej Polski doceniamy zaangażowanie naszych czytelników w komentarzach. Jednak niektóre tematy wywołują komentarze wykraczające poza granice kulturalnej dyskusji. Dbając o jej jakość, zdecydowaliśmy się wyłączyć sekcję komentarzy pod tym artykułem.
Redakcja Wirtualnej Polski