ŚwiatWojna w Syrii oczami chrześcijanina z Aleppo

Wojna w Syrii oczami chrześcijanina z Aleppo

Każdego dnia było niebezpiecznie. Wychodziło się do pracy albo kupić coś na targ, spadały rakiety. Ginęli niewinni, nieuzbrojeni ludzie, dzieci, starsze osoby, kobiety. Pracowałem w szpitalu, widziałem ofiary, rannych. Przez trzy lata nie mogłem opuścić miasta - jestem chrześcijaninem, ryzyko było dla mnie zbyt duże. Wyjechałem kilka miesięcy temu. Co pomyślałem, gdy mój samolot wylądował w Europie? Nareszcie jestem bezpieczny. Opowiem, jak wyglądała sytuacja w Syrii. Zamiast mojego imienia napisz tylko H. Nadal mam tam bliskich.

Wojna w Syrii oczami chrześcijanina z Aleppo
Źródło zdjęć: © AFP | George Ourfalian
Małgorzata Gorol

07.09.2015 | aktual.: 07.09.2015 17:35

Wojna w Syrii zaczęła się w 2011 r., ale dla mieszkańców Aleppo to był lipiec 2012 r. I nadal trwa. Podczas ostatnich dni, jakie spędziłem w Aleppo, wystrzeliwano dużo rakiet. Zbrojne grupy twierdziły, że chcą zniszczyć syryjską armię, ale atakowali niewinnych ludzi. Pracowałem wtedy w szpitalu. Dzieci, starsze osoby, kobiety ginęły każdego dnia. Nie będę mówił "rebelianci", bo problem w Syrii jest taki, że walczy tam 30 tys. zagranicznych bojowników i ciągle napływają nowi, którzy chcą "obalić reżimem niewierzący w Boga". Będę więc mówił "grupy zbrojne".

Aleppo jest podzielone na trzy części: zachodnią - rządową, wschodnią - pod kontrolą zbrojnych grup, a pomiędzy jest ziemia niczyja. Walki trwają cały czas, jedna strona chce przejąć terytoria drugiej i odwrotnie. Jestem chrześcijaninem, mieszkałem po stronie rządowej. Przez trzy lata nie mogłem opuścić swojego miasta. Uzbrojeni islamiści sprawdzali dowody w różnych punktach Aleppo, gdyby zobaczyli moje imię, wiedzieliby od razu, że jestem chrześcijaninem. Nie chciałem ryzykować.

Mój dzień zaczynał się tak, że budziły mnie wystrzały i wybuchy. O 3 nad ranem, o 5, godzina nie miała znaczenia. Ale i tak miałem szczęście, bo część Aleppo, gdzie jest nasz dom, nie była tak zagrożona, jak inne rejony miasta, choć też nie była w 100 proc. bezpieczna. Nawet trasa do szpitala była groźna. Szedłem do pracy, a po dwóch godzinach dowiadywałem się, że gdzieś na tej drodze spadła rakieta.

Pod koniec 2012 r. sytuacja była bardzo trudna. Nie mieliśmy prądu, wody, brakowało żywności, a w szpitalu leków. Teraz też są problemy z elektrycznością i wodą. Czasem była raz w tygodniu, czasem raz na dwa tygodnie. W domu do mycia używaliśmy wody ze studni, do picia - kupowaliśmy. Od wybuchu wojny litr wody zdrożał około czterokrotnie. Natomiast prąd dostarcza rząd, ale jest przez godzinę, dwie dziennie. W Wielkanoc zeszłego roku nie było prądu przez miesiąc, wody przez trzy tygodnie. Jak lekarze operowali? Tylko gdy musieli ratować życie. Mieliśmy generatory prądu, które też wyłączały się co kilka godzin.

Nie można było również przeprowadzać specjalistycznych zabiegów, bo znający się na takich operacjach lekarze wyjechali z Syrii, w szpitalu byli tylko rezydenci. Specjaliści uciekli, bo zdarzało się, że byli porywani dla okupu albo ich dzieci, żony. Sytuacja bezpieczeństwa była zła, a uliczne gangi uważały, że rodziny lekarzy są zamożne.

Pamiętam taką sytuację ze szpitala, kiedy przyszedł uzbrojony członek lokalnej grupy samoobrony - rząd płacił im za obronę danych rejonów - z postrzelonym bratem. Zagroził personelowi, że jeśli jego krewny umrze, to oni też umrą. Tylko że jego brat już nie żył. Moi koledzy próbowali go reanimować, a potem wzięli na sale operacyjną - to dało im czas, by uciec, a tej osobie, by się uspokoić, przyjąć do wiadomości, że człowiek, którego przyniósł, nie żyje.

Tak, słyszałem doniesienia o ataku chemicznym w okolicy Aleppo (doszło do niego w marcu 2013 r. – przyp.). Chodzi o Chan al-Assal. Dwa dni później byłem w szpitalu, rozmawiałem z chłopcem i jego matką z regionu, gdzie użyto broni chemicznej. W tej wiosce trwały walki, część mieszkańców poparła rząd, część nie. Ten chłopiec i jego matka usłyszeli kilka dni przed atakiem od swojego wuja, który był przeciwnikiem rządu, by wyjechali, bo coś się wydarzy. Ale tego nie zrobili i potem ucierpieli.

W moim przekonaniu to nie rząd użył tej broni, tylko jakieś grupy zbrojne, kto dokładnie, nie wiem. Tam panuje chaos, a takich grup jest wiele. Ale armia przejmowała wtedy kontrolę, po co mieliby to robić? Poza tym najbardziej ucierpieli ci ludzie, którzy popierali władze. Osoby pod wpływem tej toksycznej substancji nie mogły dobrze oddychać, mówić, skoncentrować się, miały zwężone źrenice, niektórzy umarli. Lekarze też ucierpieli, bo ta substancja była na ubraniach pacjentów. Nie jestem w stanie powiedzieć, co to było.

Mówi się, że syryjska armia jest bardzo zła. Nie twierdzę, że wszyscy, którzy do niej należą, są dobrzy, ale dla nas, jako chrześcijan, bycie po stronie rządowej to najlepsze wyjście. Chrześcijanie to "straty uboczne" wojny w Syrii, nikt nam nie pomaga. Dwa czy trzy tygodnie temu grupa chrześcijan została porwana w okolicach Homs. Nie wiadomo, co się z nimi dzieje. Rok temu porwano zakonnice z okolic Damaszku. Ludzie pytają nas: dlaczego nie walczycie z rządem, dlaczego nie stajecie przeciwko władzy, która zabija niewinnych ludzi? Ale chrześcijanie maja tylko dwie złe opcje, przy czym jedna jest gorsza od drugiej. Pierwsza to dyktatura militarna, czyli Baszar al-Asad pozostanie u władzy, my przeżyjemy i będziemy traktowani tak samo, wcale nie lepiej, niż inni mieszkańcy Syrii. Druga to dyktatura religijna, jeśli sunnicy ekstremiści opanują Syrię, a my będziemy musieli uciekać.

Gdy zaczynała się wojna ludzie mówili, że chcą wolności, demokracji. Ale czym była dla nich wolność? Kiedy o to pytałem, odpowiadali, że jest nią wprowadzenie szariatu, muzułmańskiego prawa. To nie jest wolność dla mnie.

Nie mówię też, że Asad jest najlepszym prezydentem, ale jest najlepszym wyborem dla nas. Jesteśmy łatwym celem, wiadomo, gdzie są nasze kościoły, gdzie pracujemy, mieszkamy. Staramy się być neutralni, po prostu chcemy pokoju, a nie wojny.

Ważne jest, by odpowiedź na pytanie, dlaczego mamy w Syrii wojnę? Czytałem i myślałem o tym sporo, mnie najbardziej przekonuje wersja o gazie. Wiesz o co chodzi? Kilka lat temu Katar chciał zbudować gazociąg przez Arabię Saudyjską, Syrię, do Turcji i dalej do Europy. Dużo zyskałaby na tym Turcja, która kontrolowałaby dostawy i mogła stawiać Europie swoje warunki. Straciłaby Rosja, a nasz rząd ma silne powiązania z Moskwą i też Iranem. Nasz prezydent więc się nie zgodził. Co więcej, nad naszym wybrzeżem też odkryto złoża gazu, które chcieliśmy zbadać - one mogłyby zagrozić Katarowi i nie tylko. Myślę, że to jeden z powodów wybuchu tej wojny.

Teraz Turcja wspiera wiele grup zbrojnych i wysyła przez granicę bojowników, głównie do Aleppo. Czy wiesz, że w mieście okradziono wiele fabryk? Mieliśmy 3500 mniejszych przedsiębiorstw, byliśmy podstawą syryjskiej ekonomii. Teraz te fabryki są zniszczone albo ich sprzęt rozmontowano i wywieziono do Turcji, a tam sprzedano. Skąd to wiem? Widziałem zdjęcia i filmy w internecie, na YouTubie. W lokalnej syryjskiej telewizji by tego nie powiedzieli. W niej nie mówi się o cierpieniach, przez które przechodziliśmy każdego dnia. Gdyby podali, że w Aleppo nie ma wody i prądu, rząd musiałby coś z tym zrobić, więc to ukrywają.

Tymczasem Turcja i Katar chcą, by ludzie uwierzyli, że to islamska wojna, kolejna odsłona konfliktu między sunnitami i szyitami. Chodzi o ekonomię, o pieniądze, ale sprawia się, że ludzie zabijają się w imię religijnych idei. Ja tak to widzę.

Jak oceniam to, jak Europa radzi sobie z kryzysem imigrantów? Europa ma własne problemy ekonomiczna, a teraz napływa tak wielu ludzi. Pytani brzmi, jak ich sytuacja będzie wyglądać za 2-3 lata? Nie wiem, czy to właściwe postępowanie, ale według mnie Europa powinna różnicować przyjeżdżające osoby. Należę do mniejszości chrześcijańskiej, chcemy żyć, a jesteśmy bardziej zagrożeni niż inne grupy, nie tylko w Aleppo. Niedawno byłem na spotkaniu w kościele, tu w Europie, ksiądz chciał pokazać, że jesteśmy dobrze wykształceni, uczymy się języków, jesteśmy tu by pracować, a nie tylko czekać na pieniądze od rządu.

Ale tak naprawdę rozwiązanie problemu znajduje się w naszym kraju. Należy ustabilizować sytuację w Syrii i poradzić sobie z Turcją, która przyczynią się do naszych kłopotów. Jeśli Turcja przestanie wysyłać bojowników i sytuacja się poprawi, wiele osób, które nie mogły w Europie znaleźć pracy, wróci do Syrii, by odbudować kraj. Choć nawet jeśli zapanuje pokój, Syria nie będzie już taka sama.

Wcale też nie uważam, że USA chcą obecnie, by Baszar al-Asad ustąpił. Raczej chcą, by został, choć miał słabszą pozycję. Jego odejście oznaczałoby wiele problemów dla całego regionu. Powstałby jeszcze większy chaos. Już teraz w Syrii jest wiele islamskich, dobrze wytrenowanych, grup , które kontrolują pola naftowe i sprzedają ropę, są samowystarczalne.

Myślę, że utworzenie strefy zakazu lotów przy granicy Turcji i Syrii to też nie jest dobry plan. Zbrojne grupy, które są trenowane w Turcji, po prostu przeniosą się do takiej strefy bezpieczeństwa. To będzie pierwszy krok do podziału Syrii może na dwa, trzy, cztery małe państewka, dla sunnitów, alawitów, Kurdów, a dla chrześcijan nie będzie miejsca. Będą musieli uciekać.

Kiedy nadarzyła się dobra okazja, wyjechałem z Aleppo. Zaryzykowałem, bo nie chciałem tam dłużej żyć. Główna droga z miasta do Hamy jest zamknięta od kilku lat i poza kontrolą armii. Nie mogłem więc nią pojechać. Wybrałem drogę na wschód. Choć jechaliśmy trasą pod kontrolą armii, w każdym momencie mogło się coś wydarzyć. Na początku, kiedy wojsko otworzyło tę drogę, zbrojne grupy atakowały nawet autobusy z cywilami, bo twierdzili, że wojsko ukrywa w nich broń. Do szpitala trafiali ranni ludzie właśnie z tej trasy. Wiele osób zginęło, było dramatycznie. Teraz też ta droga jest co jakiś zamykana, ale potem znów się ją otwiera. Przejeżdżaliśmy przez kolejne punkty kontrolne armii, jeden z nich był przy całkowicie zniszczonej wiosce, miasteczku duchów. Ale i obrzeża Aleppo, które są teraz pod kontrolą rządu, są bardzo zniszczone. Choć niektórzy mieszkańcy wrócili i tam właśnie żyją, nie mieli innego wyboru.

Gdy już wyjechałem z Aleppo, pojechałem do Damaszku, stamtąd do Libanu. Normalnie taka droga zajęłaby mi 18 godzin, teraz podróż trwała 28 godzin. Co pomyślałem, gdy wylądowałem w Europie? Nareszcie jestem bezpieczny. Będę mógł wyjść z domu i wiem, że do niego wrócę. W Syrii ludzie wychodzą rano z domu i nie wiedzą, czy wrócą.

Wysłuchała Małgorzata Gorol, WP

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (224)