Wojna nerwów w Kaszmirze
Patrol indyjski na granicy z Pakistanem (PAP/EPA)
Wojska Indii i Pakistanu piąty dzień
z rzędu ostrzeliwały się we wtorek w Kaszmirze, podsycając obawy,
że Azji Południowej grozi nowa wojna. Jednak analitycy mówią, że
zręczna dyplomacja może jeszcze zapobiec najgorszemu.
Jednym z czynników utrudniających swobodę działania Indii może okazać się obecność kilku tysięcy żołnierzy amerykańskich w Pakistanie.
Rząd indyjski jest pod rosnącym naciskiem opinii publicznej, która domaga się odwetu na Pakistanie za ostatnią masakrę w koszarach koło Dżammu w Kaszmirze, gdzie terroryści, wspierani według Delhi przez pakistańskie służby specjalne, zabili 34 osoby, w większości kobiety i dzieci z rodzin żołnierzy.
Obecna konfrontacja indyjsko-pakistańska trwa od 13 grudnia, kiedy terroryści, według Indii nasłani przez Pakistan, zaatakowali parlament indyjski w Delhi. Zginęło wtedy 14 osób.
Premier Indii Atal Behari Vajpayee szykował się we wtorek rano do trzydniowej podróży inspekcyjnej po terenach przygranicznych w Kaszmirze. Niektórzy traktują ten wyjazd jako zapowiedź zbrojnych uderzeń w to, co Indie nazywają obozami terrorystów w pakistańskiej części Kaszmiru.
Takich uderzeń obawiają się również bojowcy z tych obozów, bo, jak podał wtorkowy brytyjski Financial Times, od kilku dni nie ma tam nikogo. Dziennik przytacza słowa anonimowego przywódcy grupy bojowej w pakistańskim Azad ("wolnym") Kaszmirze: wielu ludzi opuściło obozy szkoleniowe.
Mimo to Indie postępują tak, jak gdyby przygotowywały jakiś atak. W weekend władze indyjskie podporządkowały dowództwu sił zbrojnych służby ochrony pogranicza i wybrzeża oraz marynarkę handlową.
Pełną kontrolę daje się armii wtedy, gdy się planuje zbrojne uderzenia przez granicę - powiedział indyjski komentator wojskowy Ashok Mehta. Czy to znaczy, że Indie dokonają takiego ataku, to pytanie za 64 miliony rupii.
Analitycy oczekują, że przed podjęciem jakieś akcji zbrojnej Delhi wypróbuje wszystkie możliwości dyplomatyczne.
Zanim dojdzie do użycia siły, Indie i społeczność międzynarodowa poczynią serię starań, aby wywrzeć presję na Pakistan - powiedział Sujit Dutta z Instytutu Studiów Obronnych i strategicznych w Delhi.
Doradczyni prezydenta Busha do spraw bezpieczeństwa narodowego, Condoleezza Rice, powiedziała w poniedziałek, że prezydent Pakistanu Pervez Musharraf powinien dotrzymać obietnicy, iż poskromi ekstremistów.
Bardzo poważnie traktujemy zapewnienia i zobowiązania poczynione przez prezydenta Musharrafa, że Pakistan rozprawi się z infrastrukturę terroryzmu - oświadczyła Rice.
W poniedziałek Delhi odrzuciło kolejny pakistański apel o podjęcie rozmów pokojowych oraz pakistańską propozycję rozmieszczenia obserwatorów międzynarodowych wzdłuż linii kontroli w Kaszmirze, dzielącej to sporne terytorium, o które Indie i Pakistan stoczyły już dwie wojny (w końcu lat 40. i w 1965 roku).
Kaszmirscy separatyści muzułmańscy pragną niepodległości dla tego terytorium, albo przyłączenia go do Pakistanu. Większość ludności Kaszmiru stanowią wyznawcy islamu.
Delhi mówi, że przez linię kontroli przenikają z Pakistanu do Indii grupy terrorystyczne i rozmowy pokojowe będą miały sens dopiero, gdy Islamabad położy kres tej infiltracji. Delhi nie chce też obserwatorów międzynarodowych, bo uważa spór o Kaszmir za sprawę dwustronną.
We wtorek Indie ogłosiły, że przesuwają nad granicę pakistańską oddziały wojska, które w marcu rozmieszczono w stanie Gudżarat, gdzie wybuchły krwawe zamieszki religijne.
Oddziały te liczą ogółem 1300 żołnierzy, czyli tylko w niewielkiej mierze mogą wzmocnić kilkusettysięczne zgrupowanie, które już od kilku miesięcy trwa w stanie pogotowia wzdłuż liczącej 2900 km granicy z Pakistanem (łącznie po obu stronach granicy stacjonuje tam około miliona żołnierzy). Komunikat o odwołaniu wojsk z Gudżaratu ma zapewne pokazać, jak poważnie Delhi traktuje sytuację.
Indie wzmogły też ostrzał pozycji wojsk pakistańskich po drugiej stronie linii kontroli. We wtorkowej wymianie ognia zginęło pięć osób - trzech cywilów i żołnierz po stronie indyjskiej i 10-letni chłopiec po stronie pakistańskiej. Od piątku według Islamabadu strzelanina pochłonęła w Pakistanie co najmniej 21 ofiar śmiertelnych, a dziesiątki osób odniosły rany.
Przedstawiciele władz indyjskich, jak się zdaje, celowo wypowiadają się niejasno o możliwości ataku przez granicę, po części w nadziei, że obawa przed wojną między dwoma państwami atomowymi skłoni USA do zwiększenia nacisków na Pakistan, by ukrócił "terroryzm transgraniczny", czyli działalność ekstremistów muzułmańskich w Kaszmirze.
Stany Zjednoczone obawiają się, że nawet ograniczona zbrojna akcja indyjska przeciwko Pakistanowi może przerodzić się w wojnę i storpedować kierowaną przez USA operację antyterrorystyczną.
W ostatnich tygodniach Waszyngton bezskutecznie nakłaniał Islamabad do podjęcia operacji zbrojnej przeciwko afgańskim talibom i terrorystom z al-Qaedy ukrywającym się na terytoriach wolnych plemion pasztuńskich w północnym Pakistanie. Islamabad odpowiadał, że nie może tego zrobić między innymi dlatego, iż wskutek konfliktu z Delhi musi utrzymywać 80% swoich sił zbrojnych wzdłuż granicy z Indiami.
W zeszłym tygodniu Christina Rocca, dyrektor Departamentu Stanu USA do spraw Azji Południowej, powiedziała przywódcom indyjskim, że nawet "symboliczny" atak na obozy terrorystów w Pakistanie byłby bardzo ryzykowny, bo mógłby przerodzić się w wielką wojnę.
Rocca nie zdołała doprowadzić do podjęcia rozmów między Delhi i Islamabadem. Waszyngton wysyła teraz do Indii i Pakistanu z misją mediacyjną zastępcę sekretarza stanu, Richarda Armitage`a.
Jak pisze wtorkowy Financial Times, indyjskich planistów wojskowych krępuje okoliczność, że w Pakistanie znajduje się około 3 tysięcy wojskowych amerykańskich, uczestniczących w tropieniu niedobitków al-Qaedy i talibów.
Chociaż większość tych wojskowych przebywa, jak się sądzi, na terenach graniczących z Afganistanem, Indie nie mogą mieć pewności, czy jakiś personel i sprzęt wojskowy USA nie znajduje się w pakistańskich bazach lotniczych w pobliżu Indii.
Gdyby komandosi indyjscy zaatakowali obozy terrorystów po drugiej stronie linii kontroli, Pakistan, aby zaostrzyć sytuację, mógłby zaatakować indyjskie bazy lotnicze - powiedział pewien emerytowany oficer cytowany przez "Financial Times". W ten sposób Indie zostałyby zamatowane, bo szaleństwem byłby kolejny atak odwetowy, w którym Delhi ugodziłoby w bazy pakistańskie, ryzykując zniszczenie jakichś zasobów wojskowych USA.
Dziennik brytyjski zwraca uwagę, że w poniedziałek indyjski minister spraw wewnętrznych L.K. Advani dał do zrozumienia, iż Delhi rozważa pewne posunięcia przeciwko Pakistanowi nie tak drastyczne jak otwarte uderzenia zbrojne.
Advani powiedział posłom do parlamentu, że Indie powinny zastosować metody z roku 1971, kiedy Delhi wspierało w ówczesnym Pakistanie Wschodnim partyzantów walczących o niepodległość dla tego terytorium. Walki te zakończyły się secesją Pakistanu Wschodniego i powstaniem niepodległego państwa - Bangladeszu.
Oświadczenie Advaniego uznano za groźbę, że Indie mogą wesprzeć w Pakistanie ruchy separatystyczne w prowincjach graniczących z Afganistanem, zamieszkanych przez ludność plemienną (Pasztunów i Beludżów).
Groźba wojny indyjsko-pakistańskiej zachwiała rynkami finansowymi w obu krajach. We wtorek akcje na giełdzie indyjskiej w Bombaju spadły do najniższego poziomu od grudnia zeszłego roku. Wskaźnik giełdy pakistańskiej w Karaczi obniżył się dzień wcześniej o 7,4%, co było drugim największym spadkiem w jej historii. (and)