Wojewoda tłumaczy, dlaczego nie wprowadzono stanu klęski żywiołowej. "To nakłada pewne obowiązki i ograniczenia..."
Na stronie pomorskiego urzędu wojewódzkiego pojawiło się obszerne wyjaśnienie, w którym Dariusz Drelich tłumaczy, dlaczego nie chciał wprowadzenia stanu klęski żywiołowej na podległym sobie terenie. Argumenty, które się w nim pojawiają, są zdecydowanie inne niż niechlubna wypowiedź o "zamiataniu liści" i "zbieraniu gałęzi", którą wojewoda chciał podważyć sens przysyłania wojsk do pomocy w miejscach, które ucierpiały po nawałnicy najdotkliwiej.
- Do zbierania gałęzi, do zamiatania liści nie będziemy wzywać wojska - stwierdził w rozmowie z reporterem TVN wojewoda pomorski Dariusz Drelich. Swoją decyzję argumentował tym, że do usuwania szkód po wichurach wystarczą straż pożarna, leśnicy i pomoc okolicznych mieszkańców. Dodał również, że wojsko jest wzywane tylko w przypadku wystąpienia bezpośredniego zagrożenia życia, np. podczas powodzi. Sytuację w Rytlu relacjonował wysłannik WP.
Premier i minister obrony we wsi Rytel
Jego wypowiedż zbulwersowała wiele osób, ale Drelich swojego zdania nie zmienił. - Nie wystąpiłem z wnioskiem o wprowadzenie stanu klęski żywiołowej dlatego, że nie widziałem i nie widzę ku temu przesłanek - wyjaśnia w oświadczeniu. I dodaje, że należy "brać pod uwagę, że jest to pewien stan wyjątkowy, który nakłada pewne obowiązki i ograniczenia dla mieszkańców, albo osób, które przebywają na tym terenie"
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Idzie w zaparte
O jakie obowiązki i ograniczenia chodzi? W rozmowie z polskatimes.pl Drelich precyzuje, że w przypadku wprowadzenia stanu klęski mieszkańców można bez pytania o zgodę "ewakuować, korzystać z ich mienia bez pytania, zobowiązać do wykonywania prac, za których niewykonanie grozić będą grzywny lub areszty". "Z kolei wynikające z klęski żywiołowej zagrożenie zdrowia i życia oznaczać może zamknięcie obszaru - ewakuację turystów, ale też zamknięcie dla osób z zewnątrz jak choćby wolontariuszy" - twierdzi i pyta" czy to potrzebne".
To, że można, nie oznacza jednak, że trzeba. A w czasie, gdy stan klęski jest wprowadzony, to właśnie wojewoda kieruje działaniami, które mają usuwać jej skutki i od niego zależy ich zakres. Ale zarówno w rozmowie, jak i w oświadczeniu, wojewoda pomorski skupia się na przestrzeganiu przed tym, jak mogłoby wyglądać życie mieszkańców objętego takim stanem rejonu.
"Co ważne - w stanie klęski żywiołowej w sposób nadzwyczajny funkcjonują organy władzy publicznej oraz mogą zostać ograniczone wolności praw człowieka i obywatela, w sposób taki jak np. zawieszenie działalności niektórych przedsiębiorców, nakaz lub zakaz prowadzenia działalności gospodarczej określonego rodzaju [...]" - czytamy w oświadczeniu.
MON miał związane ręce
Również problem zbyt późnej interwencji żołnierzy w regionie nie jest zdaniem wojewody jego winą. Ministerstwo Obrony Narodowej dostało odpowiedni wniosek dopiero w poniedziałek i jeszcze tego samego dnia na miejscu pojawili się wojskowi, chociaż sołtys najbardziej zniszczonej miejscowości - Rytla - prosił o ich pomoc już w piątek. Drelich potwierdza, że wniosek wyszedł w poniedziałek, i dodaje: "ale nie obudziliśmy się nagle". - Przed wysłaniem wniosek był z wojskiem uzgadniany - twierdzi.
"Jasne, że dziś można powiedzieć, że sprzęt powinien stać w Rytlu w gotowości w piątek, ale nie mogliśmy tego wiedzieć, bazując na treści komunikatów meteorologicznych" - powiedział w rozmowie z portalek wojewoda pomorski. Podważa to jednak treść komunikatu Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej, który zapewnia, że "we wszystkich prognozach, udzielanych wywiadach, z co najmniej dobowym wyprzedzeniem Instytut informował i ostrzegał przed bardzo gwałtownymi burzami".
"Służby odpowiedzialne za zarządzanie kryzysowe otrzymywały niezbędne informacje zgodnie z ustalonymi zasadami współpracy" - zapewniono w komunikacie.
Niespotykany rozmiar katastrofy
Przez Pomorze przetoczyły się niszczycielskie nawałnice, które zdewastowały gigantyczne połacie lasu i zniszczyły domy. W wyniku wichur zginęły też dwie przebywające na obozie harcerki.
Eksperci twierdzą, że takiej katastrofy nie widziano w Polsce od stu lat. Mimo tak alarmującej sytuacji wojewoda pomorski nie podjął decyzji o ogłoszeniu klęski żywiołowej.
Źródło: WP, polskatimes.pl, PAP