PolskaWoda nabita w butelkę

Woda nabita w butelkę

Jeszcze kilkanaście lat temu dziwiliśmy się, że można kupować zwykłą wodę w butelce. Dziś kupujemy miliony litrów opakowanej wody. Tylko po co to robimy? I czy naprawdę nie jesteśmy w stanie się bez niej obyć?

Woda nabita w butelkę
Źródło zdjęć: © Office World

28.04.2008 | aktual.: 28.04.2008 11:55

Plastikowe butelki z wodą towarzyszą nam na każdym kroku. Nadwerężając kręgosłupy, znosimy je do domów całymi zgrzewkami. Niedopite butelki z wodą walają się na siedzeniach i podłodze co drugiego samochodu. Małe półlitrowe butelki nosimy ze sobą – na wszelki wypadek – w torbach i plecakach. W każdym kiosku, sklepie, kinie, nawet w księgarniach – wszędzie możemy kupić wodę w plastikowej butelce. Mało tego, fachowcy od reklamy skutecznie nas przekonali, że każda sma-kuje inaczej. Niepowtarzalnie.

O gustach jednak się nie dyskutuje. Za to można powołać się na fakty. W czasie szczytowej popularności francuskiej wody Perrier w Stanach Zjednoczonych jeden z twórców sukcesu firmy na amerykańskim rynku Bruce Nevins podczas radiowego wywiadu na żywo został poproszony o wskazanie, do którego z siedmiu postawionych przed nim kubków z wodą wlano Perrier. Trafił za piątym razem. O podobny test pokusiła się stacja telewizyjna ABC. Widzów programu „Good Morning America” poproszono o ocenę smaku kilku rodzajów niegazowanej wody stołowej. Niemal połowa biorących udział w tym badaniu wskazała jako najlepszą kranówkę – dokładnie tę z nowojorskiego wodociągu. Jedna czwarta postawiła na popularną w USA Poland Spring. Woda Evian przypadła do gustu tylko 12 procentom widzów.

Podobnych „testów w ciemno” przeprowadzono całą masę i zawsze ich efekty są podobne. Ludzie nie są w stanie odróżnić jednej wody stołowej od drugiej. A z tego wynika, że decydując się na kupno konkretnej marki, nie kierują się smakiem.

Kiedy obrzydła nam kranówka

W 2006 roku Amerykanie wydali więcej pieniędzy na butelkowaną wodę niż na bilety do kina. Łącznie 15 miliardów dolarów. Dzięki temu wspaniałemu osiągnięciu udało im się wyrzucić aż 38 miliardów plastikowych butelek o łącznej wartości około miliarda dolarów. Do wyprodukowania takiej ilości plastiku trzeba było zużyć półtora miliona baryłek ropy naftowej (nie licząc paliwa, które pochłonął jej transport). Jak wyliczył dziennikarz biznesowego magazynu „Fast Company” Charles- Fishman, to wystarczająco dużo, żeby napędzać przez rok sto tysięcy samochodów.

Fishman to znany amerykański autor tekstów demaskujących działania wielkich koncernów. Bestsellerem była jego książka „The Wal‑Mart Effect”, w której opisał sposoby działania największej na świecie sieci supermarketów. W zeszłym roku opublikował obszerny raport na temat rzeczywistych kosztów społecznych i środowiskowych butelkowania wody. Jak to się stało, dopytuje Fishman, że pokolenie wychowane na wodzie kranowej nagle zaczęło kupować miliardy litrów wody w butelkach, mało tego – uczyć nowe pokolenie strachu przed piciem tej niebutelkowanej? Dlaczego jesteśmy gotowi wydawać majątek na produkt, który wciąż możemy mieć niemal za darmo?

W tym miejscu warto zauważyć, że Amerykanie mają bodaj najlepszą, spełniającą wysokie standardy sanitarne kranową wodę na świecie. Wydaje się więc, że powinni mieć o wiele mniejsze średnie zapotrzebowanie na butelkowaną wodę niż na przykład Polacy. Okazuje się jednak, że popyt na butelkowaną wodę zupełnie nie zależy od podaży wody z miejskich wodociągów o tej samej – a czasem nawet wyższej – jakości. Kiedy Polacy uznali butelkowaną wodę stołową za produkt pierwszej potrzeby? Nie trzeba długo się zastanawiać. Odpowiedź jest nadspodziewanie prosta – zaczęliśmy ją kupować wtedy, kiedy poczuliśmy, że nas na nią stać. Jakość wody kranowej w PRL nie była wyższa od tej, którą mamy dzisiaj, jednak wtedy nikomu nie przychodziło nawet na myśl kupowanie wody stołowej. Owszem, piliśmy butelkowane wody, ale gazowane lub zdrowotne. Kranówka obrzydła nam do reszty dopiero w latach 90. Czy dlatego, że razem ze zmianą ustroju zmienił nam się także smak? Bardzo wątpliwe.

W Polsce zadziałały dokładnie te same mechanizmy, które w latach 70. i 80. wypromowały butelkowaną wodę na Zachodzie. Moda narodziła się na Starym Kontynencie, jednak dopiero za oceanem, dzięki efektowi skali, rozwinęła skrzydła i zmieniła się w niezwykle dochodowy przemysł.

Woda zamiast pepsi

Amerykanów picia butelkowanej wody nauczyli Francuzi. Jeszcze trzydzieści parę lat temu w Stanach Zjednoczonych naprawdę mało kto się domyślał, że butelkowanie zwykłej wody może stać się złotym interesem. Przedstawiciele francuskiej firmy Perrier sprzedającej mineralną wodę ze źródła znanego ponoć już w czasach rzymskich (w okolicach dzisiejszego Nimes) stawiali pierwsze kroki w Stanach Zjednoczonych w połowie lat 70. Ameryka była idealnym miejscem do ekspansji, bo już wówczas istniał tam wielki rynek napojów gazowanych. Francuzi zaczęli więc od przekonywania, że zamiast coli lub pepsi równie dobrze, a nawet lepiej, jest wypić do obiadu wodę z butelki Perrier.

Zastosowano dobrze przemyślaną strategię marketingową. Żeby na trwałe utożsamić markę ze zdrowym trybem życia, Perrier zaczął sponsorować amerykańskie maratony. Następnym celem strategicznym było skojarzenie wody Perrier z celebrities. Francuski produkt reklamował sam Orson Welles. A Andy Warhol butelki Perriera uwiecznił na plakacie. Sukces był ogromny. W 1978 roku sprzedaż sięgnęła 20 milionów dolarów, następnego roku wzrosła do 60 milionów. Wkrótce na amerykańskim rynku pojawił się Evian. Ta firma jako pierwsza zalała USA wodą w plastikowych butelkach. I tak otworzyły się drzwi dla nowej, gigantycznej gałęzi przemysłu. Dzisiaj Amerykanie piją więcej butelkowanej wody niż kawy, mleka i piwa. Ale nie tylko oni. Od 1984 do 2005 roku konsumpcja butelkowanej wody na świecie wzrosła aż tysiąckrotnie! I wciąż pnie się w górę. Globalny przemysł butelkujący czystą wodę jest już wielkości połowy globalnego przemysłu produkującego smakowe napoje gazowane. Reklama zrobiła swoje. Woda w butelce okazała się nie tylko
zdrowa, ale także trendy. Przede wszystkim jednak okazała się horrendalnie- droga. Czy wobec tego można ją uznać za towar luksusowy?

Charles Fishman przekonuje, że jak najbardziej. Na dowód podaje przykład z San Francisco. To miasto czerpie wodę ze źródła w Parku Narodowym Yosemite. Jej jakość jest tak wysoka, że nie trzeba jej w ogóle filtrować. Mieszkając we Frisco, wystarczy odkręcić kran, żeby napić się wody wyśmienitej jakości. Tymczasem jak wyliczył amerykański dziennikarz, jedna butelka wody Evian kosztuje tyle, ile jej codzienne jednorazowe napełnianie wodą miejską z wodociągów San Francisco przez… ponad 10 lat. Miliard ludzi cierpi z pragnienia

Schłodzoną wodę w małej plastikowej butelce Fishman podnosi do rangi symbolu amerykańskiego handlu. Jeśli dobrze się przypatrzeć, trudno odmówić mu racji. Ogromny przemysł wsparty na sprytnych mechanizmach promocyjnych pracuje tylko po to, aby dostarczać ludziom- towar, który mają na co dzień pod ręką – i to setki, jeśli nie tysiące razy taniej. Czy w modelu handlu butelkowaną wodą nie odbijają się jak w lustrze wszystkie grzechy hedonistycznego konsumpcjonizmu naszych czasów? Dlaczego jednak ograniczać tę ocenę tylko do Ameryki? Handel wodą zapakowaną w butelki ma zasięg globalny. Tak samo jak globalny jest problem dostępności wody dla każdego.

Według danych Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) co szósty mieszkaniec naszej planety cierpi z powodu pragnienia i chorób wywołanych spożywaniem zanieczyszczonej wody. To znaczy, że miliard ludzi ma problem z ugaszeniem pragnienia wodą spełniającą podstawowe normy czystości. Jedynie 2 procent z nich żyje w Europie, prawie 30 procent w Afryce i aż ponad 60 procent w Azji. Jaka jest szansa, że butelkowana woda produkowana dla bogatego świata trafi do naprawdę potrzebujących? Niewielka. Sporadyczne akcje humanitarne nie rozwiążą problemu.

Kiedy inni cierpią z pragnienia, my, ludzie bogatszego świata, wybierając wodę do picia, możemy do woli przebierać i wybrzydzać. Oczywiście można się krzywić na takie porównania, a nawet nazywać je demagogią, nie sposób jednak przejść obojętnie obok jednego faktu. Jeśli tylko mamy ochotę, jesteśmy w stanie bez problemu kupić wodę z dowolnego miejsca w swoim kraju, a nawet w tym samym sklepie znaleźć wodę z kilku naprawdę dalekich miejsc na świecie. Zwykle nie mamy czasu zaprzątać sobie głowy myślą o tym, jak długą drogę musiały przebyć niektóre butelki, żeby trafić do supermarketu w naszej dzielnicy. A szkoda. Bo to, z jakiego źródła pochodzi butelkowana woda, jest naprawdę ważne. Ale wcale nie z powodu różnicy w smaku. Najmodniejsza woda w Stanach Zjednoczonych to dzisiaj FIJI Water reklamująca się hasłem „Untouched by Man” („Nietknięta przez człowieka”). Woda rzeczywiście jest butelkowana na jednej z wysp Fidżi, a jej produkcja sięga około miliona butelek dziennie i trafia głównie na amerykański rynek. W
efekcie Amerykanin z Kalifornii łatwiej może ugasić pragnienie czystą wodą wypływającą z tropikalnej dżungli na Fidżi niż mieszkaniec tego kraju. Warto bowiem wiedzieć, że ponad połowa obywateli Fidżi nie ma dostępu do bezpiecznej wody pitnej.

Tymczasem najwyraźniej bardziej się opłaca transportować wodę z wysp na dalekiej Oceanii do USA, niż sprzedawać ją na miejscu. Ale to wcale niejedyna droga, którą muszą pokonać butelki FIJI Water. Bo najpierw puste płyną na Fidżi, a później napełnione wodą dopiero płyną z Fidżi. W swoim raporcie Charles Fishman odkrył jeszcze jedną wstydliwą tajemnicę producenta tej wody. Do butelkowania przez 24 godziny na dobę potrzeba dostaw prądu przez 24 godziny na dobę. Niestety, na wyspach Fidżi jest z tym poważny problem, a fabryka nie może sobie pozwolić na przerwy. Stać ją jednak na samowystarczalność. Kiedy brakuje prądu, włączają się olbrzymie generatory zasilane… silnikami Diesla, oczywiście na ropę. Ten drobny szczegół nie przeszkadza firmie reklamować swojego produktu jako wody pochodzącej „z miejsca nietkniętego przez człowieka, z samego serca dziewiczego lasu deszczowego, dalekiego od zanieczyszczeń, tysiące mil od najbliższego kontynentu”. Po publikacji magazynu „Fast Company” kierownictwo FIJI Water wpadło
w popłoch. Natychmiast przygotowano kampanię mającą utożsamić markę z ekologią. Silniki spalinowe już w 2009 roku mają zastąpić wiatraki, a ciężarówki rozwożące wodę z Fidżi po Stanach Zjednoczonych będą niedługo jeździły na ekologicznym biopaliwie. Firma zapowiedziała także wymianę butelek i skrzynek na takie, które będą zawierały mniej plastiku. Niesłychane, jaką siłę potrafi mieć słowo. Przymuszona czy nie, ważne, że FIJI Water stanie się bardziej ekologiczna. Jednak główny problem wcale nie tkwi w kilku silnikach spalinowych pracujących w dżungli, ale w odległości. Im dalej trzeba transportować towar, tym większa szkoda dla środowiska związana zarówno ze stratami energii, jak i emisją dwutlenku węgla do atmosfery.

Racjonalny z ekonomicznego punktu widzenia przewóz towarów często z ekologicznego punktu widzenia okazuje się całkowicie irracjonalny i bardzo szkodliwy dla środowiska. Oczywiście nie dotyczy to jedynie transportu butelkowanej wody. Ten przypadek jest jednak szczególnie bulwersujący. Przewożenie na dalekie odległości milionów ton produktów, które w 99 procentach nie różnią się między sobą niczym oprócz opakowania i etykiety, jest wyjątkowo nieetyczne. Dlatego stojąc przed regałem z wodą, warto się zastanowić, jaką drogę musiały pokonać poszczególne butelki, żeby trafić do naszych rąk.

Plastik czy szkło

Kolejny problem ekologiczny związany z butelkowaniem wody to same butelki. Dziś w znakomitej większości produkowane z politereftalanu etylenu (PET), materiału, który sam w sobie nie zatruwa środowiska, bo nie emituje żadnych szkodliwych substancji, ale jego produkcja już owszem. Najgorsze jednak jest to, że opakowania PET w błyskawicznym tempie zaśmiecają świat. Plastikowe butelki są jednym z najbardziej kłopotliwych śmieci dzisiejszych czasów. Ale to nie one są wszystkiemu winne. Opakowania PET podlegają w całości procesowi recyklingu. To my zaśmiecamy środowisko, nie butelki.

W Stanach Zjednoczonych zaledwie 23 procent butelek PET trafia do ponownego przetworzenia. A w Polsce? Optymistycznie szacuje się, że około 17 procent. O wiele lepiej jest w Europie Zachodniej, gdzie śmieci segreguje się na masową skalę, a ponadto wiele butelek PET trafia do ponownego napełnienia. System zwrotnych butelek plastikowych przez pewien czas funkcjonował także w Polsce. Niestety, nie przyjął się. Tymczasem w Niemczech większość napojów dostępnych w sklepach można kupić tylko w opakowaniach zwrotnych – szklanych lub plastikowych. Która butelka jest „bardziej ekologiczna”? Oczywiście każda zwrotna jest o niebo lepsza od jednorazowej – pod warunkiem że nie zostanie od razu wyrzucona do śmietnika. Plastikowa butelka zwrotna jest jednak pięć razy lżejsza od szklanej o tej samej pojemności, a to oznacza, że do jej transportu trzeba wydatkować o wiele mniej energii. Ponadto butelka PET, jako nietłukąca się, ma większe szanse na dłuższe życie niż szklana. Okazuje się więc, że plastikowe opakowania wcale
nie muszą być nieekologiczne. Wszystko zależy od sposobu ich wykorzystania. W Polsce wszystkie opakowania PET są, niestety, jednorazowe. Co z nimi robić? Po pierwsze – i najważniejsze – segregować. Po drugie, obowiązkowo zgniatać przed wyrzuceniem (ci, którzy lubią gadżety, mogą sobie nawet kupić specjalną zgniatarkę). Jest jeszcze jedna rzecz, o której trzeba bezwzględnie pamiętać – nigdy nie wolno wyrzucać niezgniecionych i do tego zakręconych pustych butelek! Taki śmieć zajmuje nieproporcjonalnie dużo miejsca do swojej wagi. A opakowania PET są bardzo wytrzymałe (żeby się o tym przekonać, wystarczy spróbować zgnieść zakręconą butelkę pełną powietrza). Jednak najlepszym sposobem na walkę z problemem butelkowanej wody jest po prostu… jej niekupowanie.

Wystarczy bidon i filtr

Na koniec obalimy kilka największych mitów. Zwykła woda butelkowana wcale nie jest lepsza dla zdrowia niż spełniająca normy sanitarne woda kranowa. Nieprawda, że większość rodzajów wód w butelkach ma więcej minerałów od wody, która płynie w wodociągach – wiele sprzedawanych wód źródlanych zawiera o wiele mniej minerałów niż kranówka.

Przekonanie o tym, że o złej jakości wody z wodociągu świadczy kamień osadzający się w czajniku, jest kolejnym stereotypem – miękka woda wcale nie jest zdrowa. Nie warto wierzyć producentom przekonującym, że w ich wodzie nigdy nie ma bakterii. A woda niegazowana nie jest pod tym względem zdrowsza od gazowanej – przeciwnie, w wodzie gazowanej zawsze będzie mniej bakterii, bo zabija je dwutlenek węgla. Popularne wody smakowe nie mają nic wspólnego ze zdrowym trybem życia, są po prostu aromatyzowane. Tymczasem przepisy nie pozwalają na aromatyzowanie prawdziwej wody mineralnej (dobra woda mineralna to taka, która zawiera w jednym litrze co najmniej od 50 do 100 miligramów magnezu i powyżej 150 miligramów wapnia, przy czym wapnia powinno być co najmniej dwa razy więcej niż magnezu).

Mało kto zdaje sobie sprawę, że normy sanitarno‑chemiczne dla butelkowanych wód źródlanych są identyczne jak normy każdej innej wody przeznaczonej do spożycia, a więc także tej płynącej prosto z kranu. Tak naprawdę od zwykłej kranówki wyczuwalnie różnią się tylko prawdziwe wody mineralne. Tych jednak na rynku jest mniejszość. Spośród kilku setek wytwarzanych w Polsce wód butelkowanych prawie 30 można nazwać mineralnymi. Kupowanie pozostałych tak na-prawdę mija się z celem, ponieważ niczym (poza ceną) nie różnią się od dobrej kranówki. Choć trzeba przyznać, że jakość wody w polskich wodociągach w wielu miastach pozostawia wiele do życzenia. Jak w tej sytuacji można namawiać ludzi do rezygnacji z kupowania bezpiecznej, butelkowanej wody stołowej? Zwyczajnie. Aby uzdatnić wodę z kranu, wystarczy przepuścić ją przez filtr domowego użytku. Jeśli chcemy być ekologiczni, rezygnujmy z kupowania wody nabitej w butelkę. Zamiast góry niepotrzebnego plastiku wystarczy jeden dobry bidon.

Arkadiusz Bartosiak
Autor jest redaktorem serwisu ekologicznego Wiecejtlenu.pl

Źródło artykułu:WP Wiadomości
wodaekologiabutelka
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)