Wydał rozkaz zamordowania Ulmów. Wnuczka zbrodniarza zabrała głos
Wnuczka Eilerta Dickena, który wydał rozkaz zamordowania Ulmów, nie kryje wzruszenia, gdy słyszy o beatyfikacji rodziny. Czyny swojego dziadka nazywa "nieludzkimi" i "barbarzyńskimi". - Bardzo mi przykro - mówi przez łzy.
Wnuczka Eilerta Diekena, który wydał rozkaz zamordowania rodziny Ulmów, od razu odpowiada na e-mail. Umawiamy się na wideorozmowę - relacjonuje Deutsche Welle.
Ilona od prawie 40 lat mieszka w Stanach Zjednoczonych, ale pytana o zbrodnie swojego dziadka w okupowanej Polsce nie jest zaskoczona. Dowiedziała się o nich od swojej matki - Hannelore - dopiero dziesięć lat temu. -
Ona miała cały czas dobre wspomnienia o ojcu. I kiedy dowiedziała się od swojej siostry, że był odpowiedzialny za śmierć całej rodziny w Polsce, była bardzo wstrząśnięta i wstydziła się, że jej ojciec mógł tego dokonać - mówi Ilona. - Nie mogła tego pojąć, bo przez cały czas myślała, że on w czasie wojny ratował ludzi - dodaje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Morderstwo Ulmów
Chodzi o zamordowanie rodziny Ulmów w Markowej koło Rzeszowa. Od stycznia 1941 roku porucznik Dieken kierował posterunkiem żandarmerii w Łańcucie. Podlegają mu żandarmi znani w okolicy z brutalności.: Józef Kokot, Erich Wilde, Gustav Unbehend i Michael Dziewulski.
Na okupowanych przez Niemców terenach mają dbać o przestrzeganie prawa, w tym rozporządzenia o ograniczeniach pobytu w Generalnym Gubernatorstwie. Od października 1941 roku śmierć grozi nie tylko Żydom, którzy opuszczają wyznaczone im getta, ale i osobom, które ich ukrywają.
W Markowej, podległej posterunkowi w Łańcucie, schronienia Żydom udzielają m.in. Wiktoria i Józef Ulmowie. Mają sześcioro dzieci. Najmłodsza Marysia ma półtora roku, najstarsza Stasia - osiem lat. Siódme dziecko jest w drodze.
W marcu 1944 roku w gospodarstwie Ulmów ukrywa się ośmioro Żydów. Mimo niebezpieczeństwa często pomagają w pracach. Donos trafia do żandarmów z Łańcuta. O świcie 24 marca 1944 roku pojawiają się u Ulmów i strzelają do Żydów, Wiktorii, Józefa i ich dzieci.
Ginie siedemnaście osób, w tym nienarodzone dziecko. Kilka dni później, kiedy mieszkańcy Markowej odkopią zwłoki Ulmów i włożą je do prowizorycznych trumien, zauważą, że z narządów rodnych Wiktorii widać główkę i piersi dziecka.
Za zbrodnię w Markowej odpowie tylko były żandarm Józef Kokot, wydany Polsce przez władze komunistycznej Czechosłowacji. Skazany na dożywocie umiera w polskim więzieniu. Na granatowym policjancie Włodzimierzu Lesiu, który najprawdopodobniej wydał Ulmów, w kilka miesięcy po mordzie w Markowej polskie podziemie wykona wyrok śmierci.
Ani porucznik Dieken, ani żandarmi Dziewulski, Unbehend i Wilde nie zostaną nigdy ukarani.
Kariera w policji
Z okupowanej Polski Dieken jeździ na urlop do rodziny nad Morzem Północnym. Ma trzy córki. Opowiada o przyjaźni z Polakami i zakupach na polskim targu. Szczegóły pracy w Łańcucie są tajne.
Po wojnie przechodzi denazyfikację, zamieszkuje w Esens i kontynuuje karierę w policji. Na posterunku w Esens zajmuje wyższe stanowisko, jest lubiany i szanowany. Umiera w roku 1960, w dniu swoich 62. urodzin.
I dopiero wtedy, na początku lat 60., Diekenem zainteresuje się Centrala Badania Zbrodni Narodowosocjalistycznych w Ludwigsburgu, a prokuratura w Dortmundzie otworzy w latach 70. dwa postępowania przeciwko niemu i innym policjantom pełniącym służbę w okręgu jarosławskim. Ostatnie postępowanie prokuratorzy rozpoczną jeszcze w 1990 roku.
Rodzina nie wie o tych postępowaniach ani o zbrodni na Ulmach. Najstarsza córka Diekena - Grete - dowie się dopiero w 2013 roku od Mateusza Szpytmy, który odwiedza ją w Niemczech. Polski historyk tworzy w Markowej Muzeum poświęcone Ulmom i szuka informacji na temat porucznika z Łańcuta. Zostawia Grete kopertę, do której włożył wszystko, co znalazł na temat jej ojca w Polsce.
Grete zapoznaje się z materiałami i rozmawia o tym z siostrą Hannelore. Nie zmienia jednak zdania o ojcu i nie przestaje mówić o nim w superlatywach. Teraz ma 94 lata.
- Zawsze mówiła, że miała najlepszego ojca na świecie i była jego ulubioną córką - opowiada jej synowa, Brigitte. - Dla nas to, co się stało, jest okrutne - dodaje. - Jest nam przykro - oznajmia.
"To nie jest ludzkie"
Wnuczka Diekena - Ilona - pytana o dziadka, pamięta tylko, jak siedziała u niego na kolanach, kiedy palił fajkę. Miała wtedy 3-4 lata. Nie pamięta pogrzebu.
Potem jako nastolatka rozmawiała z rodzicami o Trzeciej Rzeszy. - Na lekcjach historii dużo mówiliśmy o Hitlerze i narodowym socjalizmie, oglądaliśmy filmy dokumentalne i mówiliśmy, że to się już nigdy nie może powtórzyć - opowiada Ilona. Kiedyś ostro zapytała rodziców, dlaczego byli w Hitlerjugend. - Nie mogliśmy inaczej. Musieliśmy - usłyszała.
O zbrodni na Ulmach nie miała wtedy pojęcia. - Jak człowiek może być zdolny do takiego barbarzyństwa? - pyta. - To nie jest ludzkie. I że zrobił to ktoś z naszej rodziny, na to brakuje mi słów. Bardzo mi przykro - mówi przez łzy.
Dziś pamiątki po jej dziadku są w posiadaniu Instytutu Pileckiego w Berlinie, który za kilkanaście tysięcy euro odkupił całą kolekcję dokumentów, zdjęć, orderów i pamiątek po zbrodniarzu z Markowej. Kilkaset stron i fotografii dokumentuje niezakłóconą karierę policyjną Eilerta Diekena i jego życie prywatne. Czy jego wnuczka chciałaby je zobaczyć na wystawie? - Być może z ciekawości, ale po co wystawiać takiego człowieka? - mówi.
Cieszy ją natomiast beatyfikacja rodziny Ulmów i że mimo upływu czasu pozostaje ona w pamięci. - Jako lekcja, żeby już nigdy to się nie wydarzyło - mówi. I przestrzega, że w wielu krajach neonaziści znowu zyskują na popularności. - Wierzę, że każdy z osobna i wszyscy razem potrafimy się temu przeciwstawić i wydobyć z ludzi to, co dobre - wskazuje.
Źródło: Deutsche Welle/Katarzyna Domagała-Pereira