"Włożyłem mu obrączkę na palec, ceremonia była piękna"
Nie zapomnę tej chwili do końca życia – mówi Wirtualnej Polsce Ryszard Giersz, który poślubił swojego partnera w pierwszym ślubie humanistycznym gejów. 25-letni mieszkaniec Wolina opowiada nam, jak wyglądała uroczystość i co czuł, kiedy wkładał ukochanemu obrączkę na palec.
14.12.2009 | aktual.: 04.01.2011 23:56
WP:
Joanna Stanisławska: Jak wyglądała uroczystość?
Ryszard Giersz: - Ceremonia była bardzo piękna. Myślę, że piękniejsza niż niejeden ślub zawierany w Urzędzie Stanu Cywilnego, czy w kościele. Obecnie byli nasi najbliżsi, rodzice i świadkowie. Mogliśmy sami przygotować scenariusz ślubu, ułożyć przysięgę, a nawet wybrać muzykę. Złożyliśmy przysięgę takiej treści: „Ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Ślubuję Ci, szacunek każdej doby, dbałość o nienaruszanie Twojej godności jako człowieka i mężczyzny, oraz staranie, by otaczano szacunkiem naszą rodzinę. Ślubuję troszczyć się o Ciebie, otaczać opieką w każdy czas: w radości, smutku, zdrowiu i chorobie. Ślubuję Ci, iż dołożę wszelkich starań, by miłość nas łącząca rozkwitała na nowo każdego dnia”. Jeśli chodzi o muzykę zdecydowaliśmy się na tradycyjne „Ave Maria” na początku uroczystości zaślubin. W trakcie był również czytany fragment ze Starego Testamentu. Wzruszeni założyliśmy sobie obrączki. Na koniec wraz ze świadkami podpisaliśmy akt ślubu.
Tradycyjnie goście obsypali nas ryżem i pieniążkami. Po ślubie odbyło się huczne wesele. Ślubu udzielił nam Mariusz Agnosiewicz, który zorganizował pierwszy ślub humanistyczny w Polsce w 2007 r.
WP:
Dlaczego zdecydował się pan z partnerem na tego rodzaju ślub?
- Takie „dowartościowanie” związku miało dla nas ogromne znaczenie. W Polsce nie udzielono by nam innego ślubu, związki partnerskie nie są usankcjonowane prawnie, w związku z tym żadna inna możliwość nie wchodziła w grę. A osoby homoseksualne, tak samo jak heteroseksualne, marzą o tym, żeby przeżyć coś tak wspaniałego jak ślub, wymienić się obrączkami, ukoronować swój związek. Z moim partnerem jesteśmy już razem 4 lata, myśleliśmy, o tym, żeby ten związek utrwalić, a ślub to największy dowód miłości. Chcieliśmy przeżyć tę uroczystość w ciszy i spokoju, w gronie rodzinnym, ale się nie udało, bo media bardzo nagłośniły tę sprawę. Jesteśmy trochę tym zszokowani, bo nie zrobiliśmy tego pod publikę, ale dla siebie.
WP: Po tym, jak media nagłośniły sprawę ślubu, pojawiły się różnego rodzaju niepochlebne komentarze i zarzuty wobec pana i pańskiego partnera, m.in. ze strony Tomasza Terlikowskiego, który stwierdził, że to, co zrobiliście, to głupota, naigrywanie się z instytucji małżeństwa. Czy to było dla picu?
- Ze względu na tego typu ataki, zastanawialiśmy się, czy wystąpić w mediach, pokazać się publicznie. Stwierdziliśmy jednak, że musimy wytłumaczyć ludziom, że to nie była żadna zabawa. Dla nas to było wielkie przeżycie, którego nie zapomnimy do końca życia. Żałuję, że nie mogłem wziąć udziału w programie, w którym wystąpił pan Terlikowski i się jakoś obronić.
WP:
Jak poznał pan swojego obecnego męża?
- Poznaliśmy się cztery lata temu na imprezie u wspólnych znajomych. Byliśmy wtedy na saksach w Anglii. Po pół roku spotykania się, postanowiliśmy, że zamieszkamy razem, dobrze nam się układało, przyzwyczailiśmy się do siebie. Problem pojawił się, kiedy postanowiliśmy razem wrócić do Polski. Mój partner mieszkał w Szczecinie, ja w Wolinie, a być razem na odległość się nie da. Ze względu na moją mamę, postanowiliśmy zamieszkać razem z moją rodziną, w małej miejscowości i tam podjęliśmy pracę. Jesteśmy bardzo wdzięczni mamie, że nas zaakceptowała. Żyjemy jak małżeństwo heteryckie.
WP:
Jak na wiadomość o ślubie zareagowali mieszkańcy pana miejscowości?
- Niektórzy mieli żal, że nie poinformowaliśmy ich wcześniej o uroczystości. Większość mieszkańców jest zadowolona, że zdecydowaliśmy się na coś takiego. Stwierdzili, że to jest naturalne, że chcieliśmy wziąć ślub.
WP: Wcześniej było o panu głośno w związku z precedensowym procesem. Oskarżył pan sąsiadkę, która pana obrażała używając słowa „pedał”, a sąd przyznał panu rację. Jak to było?
- Sąsiadka w sklepie, w którym cała ulica robiła zakupy, powiedziała przy klientach, że „pedał sobie przywiózł pedała”. Sklepikarka mi później opisała całe zdarzenie. Potem były wyzwiska „pedały idą”, „idzie ubrany jak pedał”, „idą, te pedały, się ruchać do parku”. To przechodziło ludzkie pojęcie! Zostaliśmy nawet obrzuceni kamieniami z okna sąsiadki. Poszliśmy więc ze skargą na policję, kazano nam założyć sprawę w sądzie. Zastanawialiśmy się, jak sąd do nas podejdzie, czy potraktuje nas jak normalnych obywateli, czy jako osoby homoseksualne. Okazało się, że nie kierował się stereotypami, uwierzyłem, że jest w Polsce sprawiedliwość. Teraz czekamy na decyzję sądu apelacyjnego, bo wyrok nie był prawomocny. WP:
Wtedy po raz pierwszy się pan ujawnił. Spodziewał się pan takiego rozgłosu?
- To sąsiadka mnie zmusiła do ujawnienia się, musiałem pokazać twarz, choć tego nie chciałem. Na tę chwilę nie boję się już powiedzieć, że jestem gejem, że kocham inaczej, ale ta cała sprawa to był dla mnie ogromny stres. Zdecydowałem się na wystąpienie do sądu, bo każdy człowiek ma swoją godność, nie mogłem dłużej pozwalać na takie traktowanie swojej osoby.
WP:
Jak teraz wyglądają pana relację z sąsiadką, która pana obrażała?
- Tuż po wyroku pojawiły się różnego rodzaju komentarze i wyzwiska, ale ostatnio rzadko ją widuję, a jeśli już zdarzy się nam spotkać, to mijamy się bez słowa.
WP: Po wyroku mówił pan, że spotkał się pan z dużą tolerancją w swojej miejscowości. Czy nadal mieszkańcy tak się do pana odnoszą?
- Obawiałem się, że będzie nam ciężko, brałem nawet pod uwagę wyjazd. Bałem się, że na naszych drzwiach pojawią się jakieś wyzwiska i obelgi. Tak się nie stało, ludzie, także ci starsi, podchodzi i gratulowali, życzyli nam powodzenia. Tak jest do chwili obecnej. Cieszymy się bardzo, że miejscowość jest tak mała, a tak tolerancyjna.
WP:
Czy w Polsce panuje tolerancja wobec osób homoseksualnych?
- W Polsce nie brakuje tolerancji, problem polega na tym, że ludzie boją się przyznawać do swoich prawdziwych poglądów. Kiedy okazuje się, że mają, np. sąsiada geja albo kogoś w rodzinie o odmiennej orientacji, to podchodzą do tego normalnie i akceptują tę osobę. Ludzie mało rozmawiają na temat homoseksualizmu. Potrzeba czasu, by się przełamali, pozbyli się uprzedzeń.
WP: Czy sądzi pan, że w nieodległej przyszłości nastąpi przełom w kwestii związków partnerskich i dojdzie do ich prawnego usankcjonowania?
- Wielu homoseksualistów bardzo na to czeka, więc trzymam kciuki, żeby wkrótce do tego doszło. Może doczekamy się za 20 lat (śmiech). Sam bardzo bym chciał, by mój związek miał charakter prawny, bo wtedy uzyskałbym pewne szczególne uprawnienia związane z posiadaniem statusu osoby najbliższej, np. mógłbym odwiedzić męża w szpitalu, dziedziczyć po nim, czy chociażby pójść na pocztę i odebrać skierowany do niego list.
WP: Czy żałuje pan tego całego zamieszania, jakie powstało wokół pana osoby, że wyrósł pan niemal na „bojownika o prawa gejowskie”, a przy okazji, że doszło do pańskiego coming-outu?
- Nie spodziewałem się takiego rozgłosu. Gdybym wiedział, że moje działania spotkają się z takim zainteresowaniem mediów, nie wiem czy bym się na nie zdecydował. Nie czułem wewnętrznej potrzeby publicznego ujawnienia się. Moi najbliżsi, czyli ci, którzy powinni wiedzieć, że jestem gejem, od dawna mieli tego świadomość. Ale może było mi pisane, żebym się ujawnił. Wierzę, że to wszystko nie stało się bez przyczyny i ostatecznie przyczyni się do zmiany w myśleniu o osobach o odmiennej orientacji seksualnej w Polsce.
Rozmawiała Joanna Stanisławska, Wirtualna Polska