Włodzimierz Cimoszewicz: po 11 września zmieniło się nasze poczucie bezpieczeństwa
Niewątpliwie nasze poczucie bezpieczeństwa zmieniło się. Zrozumieliśmy, że pewne zagrożenia, bardziej znane z filmów akcji, są fragmentem rzeczywistości międzynarodowej, że mogą ujawnić swoje skutki tu i teraz, w każdym miejscu na kuli ziemskiej - o rocznicy wydarzeń z 11 września powiedział w "Sygnałach Dnia" minister spraw zagranicznych Włodzimierz Cimoszewicz.
11.09.2003 | aktual.: 11.09.2003 10:44
Sygnały Dnia: Panie ministrze, czy rzeczywiście potwierdziła się opinia, że świat już nigdy nie będzie taki, jak przed zamachami 11 września 2001 roku?
Włodzimierz Cimoszewicz: Nie formułowałbym tak bardzo radykalnych ocen. Taka opinia była wygłaszana wtedy. Nie wiemy, co będzie za lat dwadzieścia, pięćdziesiąt czy za sto. Natomiast niewątpliwie nasze poczucie bezpieczeństwa zmieniło się. Zrozumieliśmy, że pewne zagrożenia, bardziej znane z filmów akcji, są fragmentem rzeczywistości międzynarodowej, że mogą ujawnić swoje skutki tu i teraz, w każdym miejscu na kuli ziemskiej. Wtedy to był szok związany z atakiem na Stany Zjednoczone, niewątpliwie większy w Ameryce i bardziej trwały niż może w innych częściach świata, ale później były zamachy na różnych kontynentach. Pamiętamy tragedię na Bali, pamiętamy zamachy na obiekty religijne czy turystyczne w krajach Afryki Północnej itd., itd. Wiemy — rozpoznano to w tych ostatnich dwudziestu kilku miesiącach znacznie lepiej niż poprzednio — że terroryzm międzynarodowy jest oparty na bardzo silnych, różnorodnych strukturach mających ze sobą różne powiązania, działających w co najmniej kilkunastu, a może w
kilkudziesięciu krajach świata, często dlatego, że jest to działalność tolerowana, w innych przypadkach dlatego, że lokuje się w tzw. państwach upadek państwa, w których panuje anarchia, w których nie ma silnej, skutecznej władzy, władzy, która byłaby zdolna kontrolować to, co się dzieje na terytorium tego państwa.
Tak więc te wydarzenia wywarły niewątpliwie wielki wpływ, wielki wpływ na świadomość ludzi, polityków, poczucie ich odpowiedzialności. Wpływają także na zmiany doktrynalne, w Sojuszu Północnoatlantyckim, w Unii Europejskiej. Kiedy dzisiaj dyskutujemy koncepcję pierwszej w historii europejskiej strategii bezpieczeństwa i diagnozujemy zagrożenia dla tego europejskiego bezpieczeństwa, to terroryzm międzynarodowy i, niestety, postępujące w tym czasie upowszechnianie, czyli tzw. proliferacja broni masowego rażenia, stanowią w naszym przekonaniu największe groźby.
Sygnały Dnia: A jak przez te dwa lata, panie ministrze, zmienił się stosunek światowej, czy może lepiej powiedzieć: europejskiej polityki do działań administracji amerykańskiej?
Włodzimierz Cimoszewicz: Jak wiadomo, 11 września i bezpośrednio po tamtych tragicznych wydarzeniach w zrozumiałym, naturalnym, oczywistym odruchu współczucia i serdeczności Europa zademonstrowała tę solidarność…
Sygnały Dnia: „Jesteśmy z Amerykanami. Wszyscy jesteśmy Amerykanami”, tak się wtedy przemawiało.
Włodzimierz Cimoszewicz: Tak. Przypomnijmy, że wtedy właśnie po raz pierwszy w historii Sojuszu Północnoatlantyckiego postanowiono odwołać się do Artykułu 5 Traktatu Waszyngtońskiego, który mówi o udzieleniu pomocy aliantowi zaatakowanemu z zewnątrz, i taka decyzja była wtedy natychmiast podjęta.
Ale wraz z upływem czasu zaczęły się pojawiać problemy związane z nieco odmiennym postrzeganiem czy odpowiadaniem na pytanie: Jak należy walczyć z terroryzmem? Gdzie należy z nim walczyć? Zaczęły się spory z obszaru doktryny prawa międzynarodowego, a więc spory polegający na tym, czy zgodnie z do tej pory obowiązującym prawem reakcja może być rzeczywiście... reakcja, a więc najpierw musi się coś wydarzyć, a później dopiero np. walczymy o napastnikiem bądź tym, kto ponosi odpowiedzialność, choćby pośrednią, czy też dopuszczalne jest uderzenie uprzedzające, akcja wcześniejsza, uprzedzająca. Z tych sporów niby teoretycznych pojawiły się spory praktyczne, wtedy, kiedy doszło do dyskusji na temat kwestii Iraku. Jak wiadomo, tutaj drogi niektórych państw europejskich i Stanów Zjednoczonych, wspieranych przez z kolei inną grupę państw europejskich, się rozeszły.
Może nie to samo w sobie jest aż tak niepokojące, bo wtedy, kiedy zmienia się rzeczywistość i zmieniają się instytucje prawne, jest rzeczą zrozumiałą, że trwają spory, to zawsze rodzi się w dyskursie pewnym, w debacie. Natomiast można było odnieść, że po raz pierwszy od dosyć dawna do polityki, która raczej wtedy, kiedy jest wykonywana, realizowana przez profesjonalistów, jest emocjonalnie dość chłodna, kontrolowana, dostały się emocje, przeniknęły emocje. Stąd wiele pamiętanych przez nas, bo czasami nas dotyczących, zupełnie zdumiewających wypowiedzi, przepojonych emocjami, utrudniających bardzo nawiązanie racjonalnej rozmowy. Choć to jest, jak sądzę, optymistyczne, od kilku miesięcy z zadowoleniem obserwuję to, że także w tych gremiach, w których my uczestniczymy - w Unii Europejskiej, w NATO - ma miejsce wyraźna tendencja do poszukiwania porozumienia, choć nie jest to łatwe.
Przeczytaj całą rozmowę