Wizyty policji i głośne imprezy. Kim jest podejrzany o skatowanie Ukraińca?
Kochający mąż i ojciec, właściciel dobrze prosperującej hodowli bydła, patriota, który w każdą niedzielę modlił się w kościele - tak sąsiedzi mówią o podejrzanym o jedną z najokrutniejszych zbrodni na Kaszubach w ostatnich latach. - Powiem po kaszubsku: im od...o - klnie siarczyście jedna z mieszkanek Rokicin.
Do morderstwa doszło w nocy z 11 na 12 maja w miejscowości Rokiciny. To niewielka wieś leżąca pomiędzy Bytowem a Lęborkiem. Najpierw zjawili się w gospodarstwie strażacy, ponieważ około godz. 5. nad ranem zostali wezwani do pożaru w okazałym gospodarstwie należącym do małżeństwa C. W pogorzelisku znaleźli jednak skatowane ciało zatrudnionego tam Mykoli. Przyjechali policjanci i zatrzymali trzy osoby - właścicieli posesji i jednego z pracowników.
Kilka miesięcy po zbrodni, gdy śledczy już mniej więcej wiedzą, jak doszło do dramatu, pojechaliśmy do Rokicin. Zobaczyć, jak po takim horrorze funkcjonuje to miejsce. Z aresztu za poręczeniem została bowiem zwolniona żona podejrzanego o zbrodnię Adama.
Przy wjeździe do Rokicin stoi okazały krzyż z wiszącym na nim Chrystusem i wyrytym rokiem: 2024. W samej wsi, gdzie mieszka najwięcej ludzi, jest drugi, tylko nieco mniejszy. Miejscowi nie kryją się ani z wiarą, ani ze swoją kaszubskością, bo we wsi można dostrzec kaszubskie flagi.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dom rodziny C. leży jednak na uboczu, z dala pod pozostałych. Wyróżnia się nienagannym wyglądem, zadbaną elewacją, przepychem i bykami wykutymi na jednej z bram. Przed budynkiem trzepocze biało-czerwona flaga.
Ze środka energicznie wychodzi młoda, szczupła brunetka, próbując wmówić, że prasa nie prawa robić zdjęcia gospodarstwu, w którym doszło do zbrodni. Obiecuje sprawdzić przepisy i znika w środku, ale z kolejną awanturą już nie wychodzi.
"Oni mieli swój świat"
Jak wynika z naszych rozmów z częścią miejscowych, morderstwem już za bardzo się nie interesują. Są zdziwieni, że ciągle pisze o nim prasa.
- O jaką zbrodnię chodzi? - pyta mężczyzna, który w porze obiadowej siedzi obok pięciu pustych butelek po piwie.
- Eeee... Ci.... My to od nich jak najdalej. Oni nam w drogę nie wchodzili, a my im. Oni mieli swój świat, a my swój świat.
Jak twierdzi jedna z kobiet, która mieszka niedaleko, rodzina C. przeprowadziła się tutaj mniej więcej 10 lat temu z jednej z sąsiednich wsi. Ziemię mieli dostać od rodziców.
Wszyscy przez nas spotkani zgodnie zresztą mówią, że rodzina C. nie utrzymywała z miejscowymi za bardzo kontaktu. Bliskich mają w innej wsi, a wyprodukowane mięso wozili głównie do Trójmiasta. Czasem zatrudnili kogoś ze wsi na gospodarce, ale przewinęło się też u nich wielu obcych pracowników.
Adama C. i jego żonę Sandrę regularnie widywali na mszach w kościele, lecz nikt tam z nimi w dłuższe rozmowy się nie wdawał. Jak zgodnie twierdzą mieszkańcy Rokicin, nie spotykali ich za to w centrum wsi, gdzie jest plac zabaw dla dzieci i zewnętrzna siłownia.
Zabitego Ukraińca nie znali
- Ja nie chcę o tej zbrodni gadać. Najlepiej nic nie wiedzieć - tłumaczy się jedna z mieszkanek. - Tej Sandry to szkoda. Dobra dziewczyna. Lepiej odpuśćcie tę sprawę. Ona wszystko robi, żeby gospodarkę utrzymać. Jeździ, mięso sprzedaje. Szkoda, żeby ją ud...ć. Już o tym rozmawialiśmy z sąsiadami i doszliśmy do wniosku, że skoro ją już wypuścili, to może Adama też wypuszczą. Ludzie w sklepie gadali, że on nie wiedział, co on robi i teraz tego żałuje.
"Ale my tu wszyscy pijemy"
Rokicinianie o morderstwie dowiedzieli się z mediów. Co prawda widzieli, że gdy wybuchł pożar, w gospodarstwie było pełno wozów strażackich, policyjnych i karetka, ale myśleli, że nikomu nic się nie stało. Przecież jakiś mężczyzna, widząc płomienie, wyskoczył z samochodu, przeskoczył przez płot i w porę walił w drzwi domowników, żeby się ratowali. Nikt nie wiedział, że w oborze żywcem pali się skatowany ukraiński robotnik.
- Dopiero strażacy nam opowiadali, że był zmasakrowany - wspomina pożar jeden z mieszkańców.
Kiedy rozmawiamy z kolejną sąsiadką o tym, co działo się w gospodarstwie, bez namysłu odpowiada, że niby nic złego. Tyle że nieraz były tam ogniska, czasem przyjeżdżała do nich policja, Adam bardzo głośno puszczał muzykę na całą wieś i niespecjalnie wylewał za kołnierz.
- Ale my tu wszyscy pijemy. To przyjemni ludzie. Nie mogę nic złego na nich powiedzieć. Dla swoich dzieci byli dobrzy. Dla sąsiadów też.
- To co się stało, że Ukrainiec nie żyje?
- Powiem po naszemu, po kaszubsku: im odpi***oliło. Odj***ło. Nie wiem, czy oni coś tam jeszcze brali, czy nie brali. Nie mam pojęcia.
Strażacy się zorientowali
To strażacy wezwani do pożaru szybko zorientowali się, że coś jest nie tak i zaalarmowali policję. Odnaleziony podczas gaszenia obory Ukrainiec miał poważne obrażenia, więc szybko zrozumieli, że nie jest ofiarą pożaru.
Wezwani na miejsce śledczy potwierdzili te podejrzenia. Ich zdaniem ktoś zamordował zatrudnionego w gospodarstwie 48-letniego Ukraińca i podłożył ogień, by zatuszować zbrodnię. Szczegóły wciąż są badane, ale Mykola S. był prawdopodobnie okładany młotkiem, miał też zostać powieszony na linie do góry nogami, a jeden z podejrzanych polewał go olejem nawet wtedy, gdy już płonął.
"Jeszcze tego samego dnia zatrzymano w sprawie zabójstwa trzy osoby. Dwóch mężczyzn, 37- i 34-latek usłyszeli zarzuty zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem w wyniku motywacji zasługującej na szczególne potępienie. (...) 35-letnia kobieta usłyszała zarzuty nieudzielenia pomocy osobie będącej w niebezpieczeństwie utraty życia lub zdrowia oraz zarzut zacierania śladów przestępstwa" - relacjonowali policjanci w komunikacie na temat tej zbrodni.
Jak dziś wiadomo, żona Adama C. miała zniszczyć dysk z zapisem nagrania, na którym został utrwalony mord. Kobieta przyznała się do tego, ale nie do nieudzielenia pomocy. Wyszła na wolność za poręczeniem majątkowym w wysokości 100 tys. zł.
Miejscowi śledczy nie ukrywają, że od dawna nie widzieli w tych stronach tak okrutnej zbrodni. Jej motyw do dziś pozostaje nieoczywisty. Wiadomo, że Adam C. wespół z dwoma pracownikami (Polakiem i Ukraińcem) upili się whisky. Następnie pokłócił się z obcokrajowcem o to, że ten rzekomo go okradł. Jak ujawnił jednak niedawno "Głos Pomorza", najprawdopodobniej później Polacy wmówili sobie, że Mykola S. jest szpiegiem i zaczęli go torturować, żeby się do tego przyznał. I dlatego mieli go zabić.
Prokuratura od początku traktowała te tłumaczenia jako irracjonalne. Nawet tak bardzo, że jeden z podejrzanych trafi na obserwację psychiatryczną.
- Podejrzany wskazał motyw tego zabójstwa, ale w naszej ocenie jest on tak irracjonalny i oderwany od rzeczywistości, że dalej prowadzimy w tym zakresie czynności - mówił nam Prokurator Rejonowy w Lęborku Patryk Wegner.
Obaj zamieszani w sprawę Polacy są obecnie tymczasowo aresztowani. Grozi im dożywocie.
Mikołaj Podolski, dziennikarz Wirtualnej Polski
Kontakt: Mikolaj.Podolski@grupawp.pl