Witamy w XIII wieku
Francuski wielbiciel średniowiecza buduje w Burgundii gotycką warownię. Będzie gotowa za 20 lat, bo zabronił swoim robotnikom korzystać ze współczesnych technik budowlanych.
Poranne słońce oświetla Treigny, niewielką miejscowość w Burgundii na północy Francji. Na 10 hektarach wykarczowanego lasu uwijają się jak mrówki majstrowie w lnianych koszulach przepasanych wełnianym sznurem. Podczas kiedy kowal czeka, aż kawał żelaza rozgrzeje się do czerwoności, w warsztacie kamieniarza poszły już w ruch młotek i dłuto. Nieco dalej niewielka furmanka zmierza w kierunku lasu. Woźnica odwraca się, aby popatrzeć, jak prezentuje się pas 10-metrowego kamiennego muru z oddali.
Jego budowa zajęła 9 lat. Za kolejnych 20 powstanie tu warowny zamek. Tyle że zamiast służyć za siedzibę jednemu z możnych poddanych Ludwika IX, przyciągnie tysiące zwiedzających. Bo Guédelon, nazwane tak od pobliskiego jeziora, to eksperymentalny plac budowy, na którym współcześni robotnicy budują od podstaw gotycki zamek metodą XIII-wiecznych majstrów.
Ten szalony pomysł narodził się w głowie Philippe'a Guyota, 48-letniego Francuza, pasjonata średniowiecznej architektury. W Burgundii ma opinię człowieka, który lubi porywać się z motyką na słońce. Zawsze z pozytywnym skutkiem.
Kiedy w 1979 roku kupił na spółkę z bratem ruiny zamku Saint-Fargeau, wszyscy pukali się w głowę. Odbudowa obiektu kosztowała majątek. Niezrażony Guyot zebrał pieniądze, organizując pokazy świetlne dla turystów. Kiedy w Saint-Fargeau ruszyły prace, kreatywny Francuz był już myślami gdzie indziej. Postanowił zbudować XIII-wieczny zamek. Z pomocą archeologów i mediewistów powstały pierwsze plany architektoniczne. Nawet miary wzięto ze średniowiecza.
Przedsięwzięciu Guyota przyklasnęły francuskie zakłady elektryczne EDF i Canal Plus. W 1997 roku dostał od nich cztery miliony franków i wyruszył na poszukiwanie kamienia do budowy.
- Prace zaczęliśmy trochę na skróty - przyznaje dziś Guyot. Wbrew pierwotnym założeniom drzewa wykarczowano mechanicznie, a kiedy stawiano fundamenty, na plac wjechały dźwigi. - Ale wszystko inne zrobiliśmy sami - zastrzega.
Głównym materiałem budowlanym jest piaskowiec, za zaprawę murarską służy wyrabiane na miejscu wapno. Jedyną maszyną jest archaiczny dźwig. Obsługiwany siłą mięśni, przypomina dużą zabawkę do biegania dla chomików. Aby wprawić go w ruch, robotnik musi wejść do środka i zacząć truchtać. W ten sposób uruchamia wielki drewniany żuraw, która podnosi ciężary.
Guyot do dziś wspomina moment, kiedy państwowa inspekcja pracy zaczęła się głowić, czy urządzenie spełnia europejskie standardy bezpieczeństwa. Inspektorzy chcieli dostosować dźwig do norm unijnych, ale polegli. - W pewnym momencie miałem już czarne myśli. Bałem się, że nasz dźwig zacznie przypominać bęben automatycznej pralki - wyznaje Guyot. W efekcie powstał kuriozalny system hamulców. Nikt nie wie, czy dzięki nim jest bezpieczniej, ale grunt, że maszyna dostała stempel.
"Projekt Guyota to kaprys dużego dziecka" - piszą niektórzy dziennikarze. - To przedsięwzięcie ma wartość historyczną i naukową - broni się Francuz. Archeolodzy i mediewiści, którzy podzielili się swoimi wyobrażeniami o średniowiecznych metodach budowlanych, mogą teraz zobaczyć, czy są one wykonalne i jak działają w praktyce. Guyot nie musi tłumaczyć turystom sensu swojego przedsięwzięcia. Co roku Guédelon odwiedza 183 tysiące osób, w tym 80 tysięcy dzieci. - Zarabiamy w ten sposób dwa miliony euro rocznie. Możemy finansować prace budowlane i zostają nam jeszcze oszczędności - mówi z dumą Guyot.
Już niedługo te pieniądze mogą się przydać. Po ukończeniu prac nad zamkiem Philippe Guyot chce się zabrać do budowy średniowiecznej wioski i opactwa. Kiedy o tym mówi, nikt już nie puka się w czoło.
Agnieszka Chądzyńska