Wilders kontra Polacy
W opiniach portalu Geerta Wildersa przybysze z Polski to analfabeci, brudasy, awanturnicy, złodzieje, alkoholicy, którzy pozbawiają Holendrów pracy.
26.03.2012 | aktual.: 26.03.2012 11:53
Z wyglądu przypomina podstarzałego cheruba o okrągłej, pucułowatej twarzy, okolonej rozjaśnionymi na blond lokami i pewnie sam za takiego się uważa: za obrońcę drzewa życia w ogrodzie holenderskiego Edenu przed muzułmańskimi barbarzyńcami i hołotą z Europy Środkowo-Wschodniej. Nazywa się Geert Wilders. Kim jest ten niderlandzki skandalista, który wstrząsnął światem arabskim, a obecnie trzęsie całą Unią Europejską?
Jeśli oprzeć się na raporcie sporządzonym przed trzema laty na zlecenie holenderskiego MSW, jest „prawicowym radykalistą" i „narodowym demokratą". Zanim odkrył w sobie pasję do ratowania kultury judeochrześcijańskiej przed zgubnymi wpływami islamu, zaś Holandii przed potopem nieokrzesanych obcokrajowców, Wilders pobierał nauki w rzymskokatolickim St. Thomas College. Widać one jednak nie przypadły mu do gustu, bo po osiągnięciu pełnoletności natychmiast wystąpił z Kościoła. Potem studiował prawo, a zawodowo parał się ubezpieczeniami socjalnymi. Uznanie w szeregach prawicowo-liberalnej Partii Ludowej na rzecz Wolności i Demokracji (VVD), dzięki której uzyskał krzesło w holenderskiej Izbie Reprezentantów, zdobył, przygotowując starszym kolegom wystąpienia publiczne. W 2004 r. uznał jednak, że VVD jest dla niego nazbyt liberalna, za ciasna, i postanowił pracować na własne konto: porzucił partię, założył jednoosobową „frakcję" parlamentarną pod nazwą Groep Wilders i nieco później, w 2006 r., Partię Wolności
(PVV). Choć w ówczesnych wyborach jego ugrupowanie zdobyło zaledwie 5,9 proc. głosów, rozgłośnia publiczna Nederlandse Omroep Stichting wyróżniła Wildersa tytułem Polityka Roku.
To fakt, Geert Wilders wie, jak skoncentrować na sobie uwagę publiczną. Najpierw lejtmotywem jego działalności politycznej stała się walka z muzułmańskimi imigrantami. Jego film pt. „Fitna", 17-minutowy zlepek scen przemocy islamskich fundamentalistów, stał się w Holandii powodem ulicznych zamieszek i morderczych pogróżek, a za granicą wywołał głośny skandal. Gdy Wilders chciał w 2009 r. pokazać swe „dzieło" w Londynie, dostał zakaz wjazdu na teren Wielkiej Brytanii. Mimo to dotarł nad Tamizę, gdzie został aresztowany. Także w kraju wytoczono mu proces za nadużywanie wolności słowa i oskarżono o podżeganie do nienawiści na tle religijnym. Nie na darmo jednak studiował prawo – został oczyszczony z wszelkich zarzutów, a rząd Holandii musiał bronić go przed oficjalnymi protestami państw arabskich, przekonując, że w świecie demokracji „każdy obywatel ma prawo do wyrażania własnych poglądów". Wilders przegrał tylko jedno: od tego czasu miejsce jego zamieszkania objęte jest ścisłą tajemnicą. Podobno „ciągle krąży"
i – jak sam mówi – „widuje się z żoną raz na dwa tygodnie". Za kontakty z holenderskim populistą płacą przede wszystkim jego zagraniczni zwolennicy, jak były członek chadeckiej unii CDU René Stadtkewitz, który półtora roku temu zaprosił Wildersa do wygłoszenia odczytu w Berlinie, za co został wykluczony z frakcji w stołecznej Izbie Poselskiej i w konsekwencji musiał oddać legitymację partyjną.
Efekty kampanii Wildersa wymierzonej w muzułmanów obrazuje choćby tylko jedna liczba: w sondażu sporządzonym na marginesie wznieconej przez niego dyskusji aż 57 proc. Holendrów uznało, że islam jest największym zagrożeniem naszych czasów, a zezwolenie na osiedlanie się jego wyznawców – największym błędem w historii Holandii.
Polskie tsunami
Po nagonce na islamskich innowierców i – jak głosił Wilders – ich „nieludzkie nauki", przyszła kolej na oczyszczanie Holandii i Europy z niepożądanych gości z krajów środkowo-wschodnich UE. Według Wildersa rozszerzenie wspólnoty oraz otwarcie rynku pracy było nieprzemyślane i przynosi dziś Holandii więcej szkód niż pożytku. Dowodem mają być dziesiątki tysięcy wpisów na uruchomionym niedawno portalu internetowym, na którym jego rodacy mogą składać skargi na imigrantów zarobkowych z nowych państw członkowskich wspólnoty. Lekarstwem Wildersa na zaprowadzenie porządku mają być m.in. blokada przyjmowania kolejnych państw do strefy Schengen, powrót do walut narodowych, zaostrzenie przepisów dotyczących możliwości osiedlania się i zatrudnienia w Holandii, wydalenie z Holandii uciążliwych imigrantów, a tymczasem zaopatrzenie się obywateli w... pistolety dla obrony przed rabusiami z niecywilizowanej części Europy.
W opiniach z portalu Wildersa przybysze z Polski, którzy w Holandii stanowią najliczniejszą grupę narodowościową spośród państw środkowowschodnich, to banda analfabetów, złodziei, oszustów, naciągaczy, alkoholików, awanturników i brudasów, którzy pozbawiają Holendrów zatrudnienia, wykorzystują system opieki socjalnej i burzą spokój. Antyimigrancka frazeologia szefa PVV trafiła, niestety, na podatny grunt. Radny Hagi Marnix Norder określił około 30 tys. Polaków pracujących w jego mieście jako „polskie tsunami". W Holandii, uznawanej za jeden z bardziej tolerancyjnych krajów Europy, zaczęły mnożyć się ataki na obcokrajowców. Jak skwitował „Frankfurter Allgemeine Zeitung" (FAZ), Wilders, którego ten niemiecki dziennik ochrzcił mianem „antypolskiego Fuehrera", posłużył się Polakami jako „kozłami ofiarnymi", aby „nie popaść w zapomnienie". Przez europejskie media przelała się fala doniesień o stygmatyzowaniu, dyskryminowaniu i aktach wrogości wobec środkowoeuropejskich gastarbeiterów w Holandii. Jak jest
naprawdę?
Beata Hitchock pochodzi ze Zduńskiej Woli. Do Holandii przyjechała na początku lat 90. Mieszka w Hilversum, gdzie przed laty odbył się festiwal Eurovision Song Contess. Jak mówi, kiedyś odczuwało się tu serdeczność i życzliwość wobec cudzoziemców, ale „te czasy minęły bezpowrotnie". Jej koleżance niedawno wybito szyby w samochodzie. Jak na ironię akurat wtedy, gdy była na lekcji holenderskiego. Nie był to napad rabunkowy, bo z auta nic nie zginęło. Gdy rozmawia się na ulicy po polsku, „można wyczuć niechętne spojrzenia Holendrów", więc pani Hitchock „zaczęła stosować autocenzurę" i spacerując z dziećmi, unika posługiwania się polszczyzną. Ona sama dobrze opanowała język holenderski. Z tej racji współpracuje z lokalną policją, udziela się też w Radzie Ochrony Dziecka. Jak mówi, Polacy często skarżą się jej na uprzedzenia służb porządkowych i złe, niekiedy niczym nieuzasadnione, brutalne traktowanie. Beata Hitchock zwraca także uwagę na inne zjawisko: nagminnie pozbawianie polskich rodziców prawa do opieki nad
dziećmi.
Obecnie zajmuje się sprawą wdowca, który sam wychowywał dziecko, a któremu po utracie pracy zaproponowano, aby oddał je „okresowo" rodzinie zastępczej. Choć ojciec znalazł zatrudnienie i spełnia wszystkie urzędowe wymogi, dziecka nie odzyskał. Może je widywać raz na dwa tygodnie przez dwie godziny. „To nie jest odosobniony przypadek, każdy z zaprzyjaźnionych tłumaczy, których jest około 50, miał po kilka takich spraw" – relacjonuje Hitchock.
Męty po wyrokach
Ale przejawy dyskryminacji i wrogości nie tylko wobec naszych rodaków w Holandii to tylko część prawdy. Gdy spytałem moją rozmówczynię o zachowanie się polskich osiedleńców, westchnęła z zażenowaniem: „Nie dalej jak wczoraj natknęłam się na przystanku na leżącego na ziemi, kompletnie pijanego Polaka. Mieszkam tu wiele lat, ale jeszcze się nie zdarzyło, żebym zobaczyła Holendra tarzającego się we własnych ekskrementach". Polacy bez wątpienia mają obecnie powody do skarżenia się na nieprzychylność Holendrów, ale też sami niejednokrotnie przyczyniają się do rujnowania naszego zbiorowego wizerunku.
Iza Kaczan mieszka w Noordwijk. Burmistrz Harry Groen wolałby, aby to nadmorskie miasteczko, liczące niespełna 25 tys. mieszkańców, znane było w świecie przede wszystkim dzięki zlokalizowanemu tu oddziałowi Europejskiej Agencji Kosmicznej – European Space Research and Technology Centre. Tymczasem burmistrz Groen musi przełykać informacje, które rozsławiają Noordwijk w niechlubnym kontekście. Przez media przetoczyły się meldunki o podpaleniach samochodów, przebijaniu opon, wybijaniu szyb i podobnych aktach wrogości do cudzoziemców.
– Nie jest miło – ubolewa pani Kaczan. Także i ta polska tłumaczka, zatrudniana przez tutejsze sądy w sprawach karnych, zwraca uwagę na przestępczość imigrantów zarobkowych ze środkowo-wschodniej Europy, w tym naszych rodaków. – W Hadze toczą się akurat dwa postępowania dotyczące zabójstw na tle narkotykowym, których sprawcami byli Polacy. Po wstąpieniu Polski do UE przyjechały tu różne męty po wyrokach – komentuje nie bez złości. Ona wie, jak było i jak jest, bo żyje tu od ponad 20 lat. Wprawdzie Iza Kaczan i jej kilkuletnie dzieci „do tej pory nie doznały żadnej przykrości", lecz „atmosfera wyraźnie się zagęściła".
Mecenas Radek Niemyjski nie podziela opinii, jakoby „Holandia stała się mniej tolerancyjna". Klientami tego 40-letniego prawnika z własną kancelarią w Amsterdamie są zarówno Polacy, jak i Holendrzy, ale też Marokańczycy, Turcy, imigranci niemal z całego świata. – Przestępczość nie jest cechą charakteru żadnej narodowości – akcentuje Niemyjski. Nie zgadza się również z zarzutami o rzekomej nagonce na Polaków.
– Ja tego nie doświadczyłem ani w praktyce zawodowej, ani w życiu prywatnym – mówi. Owszem, potępia utworzenie portalu przez Wildersa, lecz uważa, że „cała sprawa została rozdmuchana przez media i urosła do rangi problemu o wyolbrzymionej skali". Wprawdzie Niemyjski dostrzega przejawy niechęci Holendrów do obcokrajowców „w okolicach, gdzie istnieją całe getta imigrantów, których zachowanie może irytować okolicznych mieszkańców", ale przestrzega, żeby „nie traktować tego jak wypadkowej dla całego holenderskiego społeczeństwa".
Według ambasadora Janusza Stańczyka w Hadze „wszystkie te z pozoru sprzeczne oceny dobrze odzwierciedlają sytuację", gdyż „z jednej strony mamy kraj bardzo spokojnych ludzi, dobrze ułożonych między sobą, szanujących siebie nawzajem, którzy nie przekraczają pewnych barier, z drugiej – tysiące imigrantów zarobkowych, wykazujących nierzadko brak kultury osobistej i poszanowania dla tutejszych zwyczajów". W efekcie „zaczęło trzeszczeć".
Ponadto ambasador Stańczyk zwraca uwagę na nieuczciwe praktyki pośredników pracy i sygnalizowane przez Polaków przypadki wyzysku przez pracodawców, jednak w jego opinii u podstaw zaistniałych problemów leży nieprzygotowanie Holendrów na tak liczny przyjazd cudzoziemców. Zawiodły brak rozeznania i błędne prognozy: początkowo spodziewano się, że przybędzie ich... około 15 tys., napłynęło ponad 300 tys., z których połowę stanowią właśnie Polacy. To wzbudziło strach. Dziś Holendrzy wnikliwie monitorują sytuację i wielu dopatruje się w imigrantach zagrożenia dla swego spokojnego oraz bezpiecznego bytu.
Wojna na portale
Aby przypomnieć o swym istnieniu, Geert Wilders trafił na podatny grunt. Nie jest na tyle głupi, żeby nie rozumiał, iż jego internetowa akcja przyczynia się do rozpętania w społeczeństwie ksenofobicznych nastrojów. Ważne, że dzięki tego rodzaju akcjom jest o nim głośno w kraju i za granicą, a jego partia urasta do rangi jednego z głównych aktorów na holenderskiej scenie politycznej i trzyma w szachu koalicyjny rząd demokratów z VDD i chadeków z CDA. Jest nim notabene od października 2010 r., gdy po antyislamskiej kampanii „wolnościowców" Wildersa poparło aż 15,5 proc. obywateli, dzięki czemu zajęła 24 miejsca ze 150 w parlamencie i obecnie jest trzecią siłą polityczną w kraju. To wyłącznie dzięki jej przyzwoleniu szef porzuconej swego czasu przez Wildersa partii VDD premier Mark Rutte mógł utworzyć swój mniejszościowy gabinet.
Rutte ma świadomość, że jest zakładnikiem tego prawicowego populisty. Z tego też powodu nie zareagował ani na wspólne oświadczenie dziesięciu ambasadorów krajów środkowowschodniej Europy w Hadze, którzy uznali portal Wildersa za rozniecający i potęgujący w Holandii antagonizmy na tle narodowościowym, ani na potępiającą go uchwałę Parlamentu Europejskiego czy na krytykę byłego premiera Norwegii, dziś sekretarza generalnego Rady Europy i szefa Komitetu Pokojowej Nagrody Nobla Thorbjorna Jaglanda.
Po wybuchu ponadgranicznego skandalu z inicjatywą Wildersa holenderskie Ministerstwo Spraw Socjalnych poprzestało na komunikacie o uruchomieniu własnego portalu internetowego i darmowej linii telefonicznej, gdzie cudzoziemcy mogą pożalić się na złe traktowanie przez Holendrów.
Portal Wildersa funkcjonuje nadal. Jego założyciel oznajmił triumfalnie: „Jestem z niego dumny" i chwali się dziesiątkami tysięcy wpisów. W oczach niektórych rodaków uchodził wcześniej za „nieszkodliwego wariata", ale ten okazał się bardziej szkodliwy i bezkarny, niż można było sądzić. Premier Rutte zaproszony do uczestnictwa w obradach PE zrejterował i tłumaczy swą bierność taką samą retoryką, jakiej użyto wobec krytyków antyislamskich napaści Wildersa: że „każdy ma prawo do głoszenia własnych poglądów" i na tym uważa sprawę za załatwioną.
Jednak sprawa załatwiona nie jest. W Internecie rozpoczęła się prawdziwa wojna na portale. Holenderskim hitem na YouTube stała się skoczna piosenka z rozśpiewanymi niby-Polakami, którzy jeżdżą po Kraju Tulipanów zdezelowanym busem, piją i sikają po krzakach. Wzajemne oskarżenia i napiętnowanie narastają. Urażeni cudzoziemcy wzywają do bojkotowania holenderskich towarów – najmodniejszą liczbą w Internecie jest dziś „87" z kodu kreskowego. Internauci walczą na własne sposoby z „wrednym, rasistowskim" portalem Wildersa, który „dyskredytuje całe narody", i apelują o rezygnowanie z picia heinekena, kupna nawigacji TomTom czy tankowania na stacjach Shella. Na rumuńskiej granicy już odnotowano przypadek cofnięcia transportu tulipanów...
– Najpierw przeciw muzułmanom, potem przeciw Polakom, Bułgarom, Rumunom i Węgrom, teraz także przeciw Niemcom – huknęli dyskutanci niemieckojęzycznej witryny pt. „Wszystko o Wildersie", gdzie można dowiedzieć się o jego najnowszej akcji „zaczepce", wymierzonej w niemieckiego komisarza UE do spraw energii Guenthera Oettingera. Tym razem poszło o rozbudowę sieci energii odnawialnej. Niemcy uzależnili dopuszczenie na swój rynek holenderskiej firmy Tennet od podwyższenia jej kapitału własnego, który obecnie nie gwarantuje wywiązania się z inwestycji realizowanych na terenie republiki.
„Otwarcie granic dla takich państw jak Holandia doprowadziło do wielu problemów w Europie – zatkania autostrad w lecie przez holenderskich karawaniarzy, a zimą przez ich ciężarówki na zimowych oponach, zanieczyszczania wody, ziemi i powietrza przez holenderskich turystów, zwiększenia zachorowalności na raka z powodu spalin z holenderskich aut oraz sztucznie pędzonych, pozbawionych smaku warzyw, a także do wzrostu narkomanii wśród młodzieży przez holenderski wolny rynek narkotykowy, psucia się silników od holenderskiej benzyny itd., wzywa się obywateli do meldowania problemów z Holendrami" – kpi na forum „Der Standard" jedna z czytelniczek tego austriackiego dziennika.
Według najnowszych sondaży aż 62 proc. Holendrów doszło do wniosku, że Wilders niszczy ich reputację za granicą, a około 30 proc. zaczęło obawiać się strat gospodarczych dla kraju. Skoro premier Rutte z łaski populisty z PVV tak bardzo lubi rządzić, że nie potrafi zdobyć się na bardziej zdecydowaną reakcję, obywatelom Holandii nie pozostaje nic innego, jak tylko udzielenie samym sobie odpowiedzi na jeszcze jedno, bodaj najważniejsze pytanie: czy godzą się na przefarbowywanie ich na modłę cheruba o pucułowatej twarzy, okolonej rozjaśnionymi na blond lokami?
Piotr Cywiński