Wieźli nastolatki do lasu? Giertych ujawnia
Roman Giertych nie odpuszcza w głośnej sprawie wypadku radiowozu, w którym jechały dwie nastolatki. - Robiliśmy w tym miejscu wizję lokalną. To jest odludzie. Nikt tamtędy nie jeździ. Stąd nasze pytania, nasze wątpliwości - mówi prawnik w rozmowie z "Faktem". Mecenas zapowiedział złożenie wniosku o przeniesienie postępowania do innej prokuratury.
W poniedziałek wieczorem, 2 stycznia, doszło do wypadku radiowozu, w którym jechały dwie nastolatki - 17- i 19-latka. W sprawie wszczęto postępowanie dyscyplinarne, a Prokuratura Rejonowa w Pruszkowie prowadzi śledztwo. Tymczasem Roman Giertych, który jest adwokatem jednej z dziewczyn, ujawnia niepokojące szczegóły tego zdarzenia.
Jak podkreśla, wyjaśnianie sprawy nie może odbywać się w tym samym środowisku, gdzie pracują policjanci. - Chcę, by było przeprowadzone w sposób transparentny. Nie dlatego, żebym nie wierzył pruszkowskiej prokuraturze. Ale tego typu sprawa, bardzo poważna, niedopuszczalna, nie może być wyjaśniania w środowisku, w którym przecież wszyscy się znają - mówi w rozmowie z "Faktem".
Mecenas reprezentuje 17-letnią dziewczynę, która była w radiowozie. - Ci młodzi ludzie zachowali się prawidłowo. Zobaczyli płonące krzaki, zadzwonili na 112. Przyjechała straż pożarna. Po co policja? Nie wiem. Na miejscu było sześć albo siedem osób, dzieciaki jadące tamtędy samochodami - opowiada gazecie prawnik.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zobacz też: Koszmar na pasach w Płońsku. Kierowca forda wjechał w pieszych
"To jest odludzie"
Giertycha zapytano także, dlaczego to właśnie dwie nastolatki zostały wytypowane przez policjantów.
- Na pewno nie było tak, że wsiadały do radiowozu na własne życzenie. Chłopak mojej mocodawczyni protestował, że policjanci gdzieś je zabierają. Moja klientka i jej koleżanka nie dowiedziały się, gdzie jadą - relacjonuje prawnik.
- Radiowóz w pewnym momencie skręcił w drogę z pokruszonym asfaltem, po której jechać może najwyżej jedno auto. To droga, która prowadzi w stronę lasku. Robiliśmy w tym miejscu wizję lokalną. To jest odludzie. O godz. 17.50 nie było tam nikogo, a co dopiero około godz. 22. Nikt tamtędy nie jeździ. Stąd nasze pytania, nasze wątpliwości - wskazuje mecenas.
Wypadek radiowozu z nastolatkami
W ubiegły poniedziałek wieczorem funkcjonariusze z Pruszkowa otrzymali zgłoszenie dotyczące wypalania kabli. Pojechali na miejsce. - Tego wypalania nie potwierdzili, natomiast było jakieś ognisko - przekazywała kom. Karolina Kańka z Komendy Powiatowej Policji w Pruszkowie.
Funkcjonariusze zakończyli interwencję i zabrali do radiowozu dwie nastolatki. W pewnym momencie w miejscowości Dawidy Bankowe (woj. mazowieckie) doszło do wypadku radiowozu. Funkcjonariusz stracił panowanie nad samochodem i auto uderzyło w drzewo. Dziewczyny same zgłosiły się na pogotowie, a potem jedna z nich pojechała do szpitala. Karetka została też wezwana na miejsce wypadku.
O zdarzeniu Komendant Powiatowy Policji w Pruszkowie poinformował Biuro Spraw Wewnętrznych Policji, prokuraturę, a także Komendę Stołeczną Policji. - Stąd decyzja ze strony komendanta stołecznego policji o skierowaniu na miejsce Wydziału Kontroli KSP. Po wykonaniu czynności wyjaśniających podjęto niezwłocznie decyzję o czynnościach dyscyplinarnych, bowiem nie ma żadnych wątpliwości, że w samochodzie znajdowały się osoby postronne - podkreślił rzecznik KSP, nadkomisarz Sylwester Marczak.
Rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie Aleksandra Skrzyniarz przekazała, że w środę zostało wszczęte śledztwo w Prokuraturze Rejonowej w Pruszkowie. - Śledztwo dotyczy spowodowania wypadku oraz nieudzielenia pomocy - powiedziała Skrzyniarz.
Źródło: "Fakt"/WP Wiadomości/PAP