Wiemy, że Rosja wspiera terror. Dlaczego Zachód się waha, aby powiedzieć to wprost
Kim Dzong Un, Al-Asad, Al-Zawahiri, Putin. Oficjalne umieszczenie Rosjanina w towarzystwie terrorystów byłoby w odbiorze społecznym ze wszech miar słuszne. Przywódcy Zachodu mają jednak opory. Wszak z terrorystami się nie paktuje. Ich się łapie i sądzi. W ekstremalnych przypadkach – zabija.
Od kwietnia, odkąd świat dowiedział się o masakrze ludności cywilnej w Buczy, prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski apeluje do przywódców Zachodu, by oficjalnie wciągnęli Rosję na listę państw wspierających terroryzm.
Mimo kolejnych zbrodni Rosjan na cywilnej ludności Ukrainy – ataków na obiekty cywilne, tortur i egzekucji jeńców wojennych - te prośby pozostają bez pozytywnej odpowiedzi.
Francuski prezydent Emmanuel Macron stwierdził, że Francja już nałożyła na Rosję sankcje, jakie wiązałyby się z uznaniem jej za kraj wspierający terroryzm, i nadanie jej takiego oficjalnego statusu nic by nie zmieniło, jest więc zbędne.
W Stanach długo trwała debata, czy Rosja faktycznie kwalifikuje się do wciągnięcia na listę państw wspierających terror, czy nie.
Dopiero w ubiegłym tygodniu amerykański Senat przyjął wzywającą do tego rezolucję. Senatorzy jako uzasadnienie wskazali rosyjskie zbrodnie nie tylko w Ukrainie po 24 lutego, ale także w Syrii, Gruzji, Afryce, czy w samej Ukrainie od czasu Majdanu.
Przecież już w lipcu 2014 roku wspierani przez Rosję separatyści z Donbasu zestrzelili samolot malezyjskich linii lotniczych, wiozący głównie holenderskich pasażerów z Amsterdamu do Kuala Lumpur.
O tym, które państwo zostanie uznane za wspierające terroryzm, decyduje jednak nie Senat, a sekretarz stanu, dziś Anthony Blinken.
Ten zaś, jak donosi amerykańska prasa, ma mieć poważne wątpliwości, czy to dobry ruch w tym momencie.
Rezolucja Senatu jest niewiążąca i decyzja będzie należała do niego – chyba że wcześniej Kongres przegłosuje ustawę, która złożona została właśnie w Izbie Reprezentantów.
Ta miałaby już wiążący charakter i gdyby została przyjęta Departament Stanu, musiałby oficjalnie uznać Rosję za sponsorkę międzynarodowego terroryzmu, ze wszystkimi tego konsekwencjami.
Spikerka Izby Reprezentantów, Nancy Pelosi, od dawna nawoływała do podobnego ruchu, amerykańska klasa polityczna jest jednak w tej sprawie podzielona. Dlaczego?
Czy to naprawdę zaszkodzi Rosji?
Dziś amerykański Departament Stanu jako wspierające terroryzm kwalifikuje cztery państwa: Iran, Koreę Północną, Kubę i Syrię. Gdyby Rosja znalazła się w takim towarzystwie, byłby to sygnał, że mimo swoich wielkomocarstwowych ambicji imperium Putina nie jest graczem z pierwszej światowej ligi, tylko izolowanym międzynarodowo "państwem zbójeckim".
Stanowiłoby to też ważny gest moralnego wsparcia dla Ukraińców. Nietrudno znaleźć moralne, a nawet prawne argumenty na rzecz tego, że Moskwa powinna znaleźć się obok Teheranu i Pjongjangu. Skąd więc opory, a przynajmniej wahania Amerykanów?
Argumenty przeciw wciągnięciu Rosji na listę można podzielić na dwie grupy: pierwsze odnoszą się do możliwych konsekwencji prawnych takiej decyzji, drugie do jej politycznych efektów. Sceptycy przekonują, że oficjalne uznanie Rosji za państwo wspierające terroryzm może na obu tych obszarach mimowolnie zaszkodzić sprawie ukraińskiej.
Profesorka prawa z Uniwersytetu Vanderbilta, Ingrid Brunk Wuerth, w artykule opublikowanym w poniedziałek w "Washington Post" przestrzegała przed pochopnym uznaniem Rosję za państwo wspierające terroryzm.
Niesie to bowiem ze sobą pewne automatyczne konsekwencje prawne. Normalnie uznawane międzynarodowo państwa cieszą się immunitetem przed amerykańskimi sądami. Państwa oficjalnie uznawane za wspierające terroryzm – nie. Co to w praktyce oznacza?
Na przykład to, że posiadające amerykańskie obywatelstwo rodziny osób, które zginęły z rąk Rosjan w Ukrainie – np. wspierając tam ukraińską obronę kraju – mogłyby pozwać Moskwę za wyrządzone im straty moralne. Ewentualne odszkodowania, finansowane byłoby z rosyjskich aktywów w Stanach, które administracja Bidena zamroziła po 24 lutego.
Zdaniem Wuerth, gdyby tak potoczyły się sprawy, byłoby to niesprawiedliwe wobec Ukraińców. Środki z zamrożonych w Stanach rosyjskich aktywów powinny bowiem przede wszystkim posłużyć powojennej odbudowie Ukrainy, ewentualnie zostać użyte do nacisku na rosyjską elitę, by zaczęła negocjować z Kijowem na akceptowalnych dla Ukraińców warunkach. Ukraińcy bardziej potrzebują tych aktywów niż nawet realnie poszkodowani przez rosyjskie zbrodnie amerykańscy obywatele.
Departament Stanu ma się obawiać jeszcze jednego scenariusza. Oficjalne uznanie Rosji za państwo wspierające terroryzm jeszcze bardziej spowolniłoby wymianę handlową z Rosją, gdyż zaangażowani w nią wcześniej przedsiębiorcy będą obawiali się prawnych min, na jakie można nieświadomie wejść, robiąc interesy z państwem stawianym przez Waszyngton na równi z Koreą Północną i Syrią Al-Asada.
O ile gospodarczy nacisk Zachodu na Rosję jest konieczny, by zmusić Moskwę do ustępstw albo osłabić ją do poziomu znacznie utrudniającego prowadzenie agresywnej, ekspensywnej polityki, to amerykańska dyplomacja nie chce też uruchomić scenariusza, w którym państwa zależne żywnościowo od importu z Rosji miałyby realne problemy z nabyciem niezbędnych dla siebie produktów – zarówno logistyczne, jak i cenowe.
Zamiast osłabić międzynarodową pozycję Rosji, mogłoby to uderzyć wizerunkowo w Waszyngton. Mieszkańcy Afryki równie dobrze mogą uznać, że winy za brak dostępu do zboża nie ponosi imperialna polityka Moskwy i jej zbrodnie na cywilach, ale wrogość Waszyngtonu wobec Putina.
Z perspektywy naszego regionu widać to często słabo, ale globalnie Rosja nie jest wcale aż tak izolowana po napaści na Ukrainę w lutym, jak powinna.
Państwa Globalnego Południa, gdzie mieszka większość ludności świata, zachowują w sprawie konfliktu w najlepszym wypadku neutralność. Nawet jeśli nie kupują rosyjskiej opowieści o "operacji specjalnej" i "denazyfikacji" Ukrainy, to nie do końca ufają też temu, jak konflikt przedstawia Zachód.
Zobacz także
Mamy doniesienia, że takie państwa jak Indie w ostatnich miesiącach jeszcze intensywniej robią z Rosjanami interesy, zmniejszając w ten sposób presję na rosyjską gospodarkę powodowaną przez zachodnie sankcje.
Waszyngtońscy i europejscy dyplomaci są więc ostrożni, gdy chodzi o decyzje, które mogłyby przysporzyć Rosji sympatii poza Zachodem, zmniejszając jej międzynarodową izolację.
Wreszcie Departament Stanu obawia się, że zestawienie Rosji z Iranem i Koreą Północną skurczy do praktycznie zera przestrzeń do negocjacji z Rosją, jaka jeszcze została po rozpoczęciu wojny. Nie tylko w kwestii Ukrainy.
Mimo konfliktu Waszyngton i Moskwa ciągle zachowały otwarte kanały komunikacji w takich kwestiach jak Iran i jego program nuklearny. Blinken próbuje też obecnie wynegocjować z Rosją uwolnienie dwóch amerykańskich więźniów, zdaniem Departamentu Stanu niesłusznie postawionych w stan oskarżenia przez Rosjan. Pierwszy to skazany za szpiegostwo ekspert ds. bezpieczeństwa Paul N. Whelan, druga to amerykańska koszykarka Britney Griner.
Griner wlatując do Rosji w lutym, by grać poza amerykańskim sezonem w rosyjskiej kobiecej lidze koszykarskiej, miała ze sobą wkłady do e-papierosów z olejem haszyszowym. Została oskarżona o przemyt i posiadanie narkotyków. Sąd skazał ją właśnie na 9 lat kolonii karnej.
Rosja Putina nie będzie odpowiedzialnym aktorem globalnej polityki
Wszystkie te argumenty przeciw wciągnięciu Rosji na listę państw wspierających terror, mają swoją merytoryczną wagę i podejmując decyzję, trzeba je wziąć pod uwagę.
Z drugiej strony, słoń jaki jest, każdy widzi – wciągnięcie Rosji na tę samą listę co dyktatura Kimów w Korei Północnej i reżim ajatollahów w Iranie byłoby po prostu stwierdzeniem oczywistości.
"Co dzień widzimy okrucieństwo wojsk rosyjskich, przypominające to, co robiło Państwo Islamskie, które przecież od zawsze nazywaliśmy organizacją terrorystyczną. Nazwijmy więc rzecz po imieniu" – mówił w zeszłym tygodniu w wywiadzie dla "Politico" łotewski minister spraw zagranicznych Edgars Rinkēvičs, który próbuje przekonać Unię Europejską, by oficjalnie uznała Rosję za państwo wspierające terroryzm.
Niedawno Biały Dom jako swój sukces przedstawiał likwidację szefa Al-kaidy Ajmana Al-Zawahiriego. Czy Putin nie jest dziś większym zagrożeniem dla bezpieczeństwa światowego niż szef terrorystycznej organizacji, która okres największej potęgi ma już dawno za sobą?
Oczywiście, między Al-Zawahirim a Putinem jest jedna istotna różnica. Putin jest prezydentem międzynarodowo uznawanego państwa, stałego członka Rady Bezpieczeństwa ONZ, mocarstwa atomowego o globalnych ambicjach, jednego z kluczowych eksporterów surowców energetycznych.
Wśród państw określanych przez amerykański Departament Stanu jako sponsorzy terroryzmu nie ma ani jednego kraju o podobnym politycznym ciężarze co Rosja. Iran jest co prawda państwem zdolnym do prowadzania bardzo aktywnej polityki w regionie Bliskiego Wschodu, ale Teheranu nie można pod tym względem porównywać z Rosją, zdolną jednocześnie prowadzić wojnę w Ukrainie, siać dezinformację w Europie Zachodniej, wspierać Assada w Syrii i coraz mocniej zaznaczać swoją obecność w Afryce.
Wpisanie Rosji na listę państw wspierających terror wymagałoby od elit kreujących politykę zagraniczną Stanów i Unii Europejskiej wykonania mentalnego skoku, który ciągle wywołuje opór.
W czasach zimnej wojny Związek Radziecki był jednocześnie mocarstwem wrogim zachodowi, nastawionym na eksport rewolucji i swojego modelu społeczno-gospodarczego, a przy tym – jako stały członek Rady Bezpieczeństwa i jedno z niewielu mocarstw atomowych – był istotnym aktorem globalnego ładu, przynajmniej od końca kryzysu kubańskiego utrzymującym zimnowojenną konfrontację w pewnych racjonalnych ramach.
Mimo dowodów na naiwność takiego spojrzenia Rosja Putina była postrzegana podobnie: z jednej strony jako mocarstwo często prowadzące wrogą Zachodowi politykę, z drugiej jako istotny aktor polityczny, kluczowy dla utrzymania stabilności na wielu obszarach globu.
Dziś widać doskonale, że od Rosji Putnia nie sposób oczekiwać, że będzie odpowiedzialnym członkiem międzynarodowej społeczności. Rosja Putina jest obecnie wrogim, kierowanym resentymentem, nieprzestrzegającym żadnych reguł rewizjonistycznym mocarstwem.
Dopóki się to nie zmieni, Zachód musi prowadzić politykę asertywnego powstrzymywania Rosji. W praktyce Zachód przyjął taką politykę po 24 lutego. Ale jak to czasem bywa, łatwiej jest przyjąć pewne praktyczne rozwiązania niż głośno wypowiedzieć założenia, na jakich się opierają.
Być może oficjalne przyznanie tego, że Rosja nie jest i w najbliższym czasie nie będzie odpowiedzialnym partnerem dla Zachodu, że zwyczajnie wspiera terror i prowadzi zbrodniczą politykę, wymaga wypracowania nowych dyplomatycznych i prawnych formuł.
Niewykluczone, że aktualna prawna definicja państwa wspierającego terror nie jest w tym wypadku najbardziej fortunna, ale nie sposób nie zgodzić się z szefem łotewskiego MSZ: "W ten czy inny sposób trzeba w końcu nazwać rzecz po imieniu".