Zamiast węgla kocioł+. PiS w opał(ach) [OPINIA]
W czasie, gdy Polacy będą drżeć z zimna, gorąco będzie w jednym miejscu w kraju - w siedzibie PiS przy Nowogrodzkiej. I nie będzie chodziło o to, że władza załatwi sobie jakieś ekstra ogrzewanie. Nie będzie musiała. Upał piekielny wygenerują rozgrzane głowy, w których kołatać się będzie myśl: toniemy.
Polskę opanowała kolejna fala upałów, tymczasem w debacie publicznej nad zmęczeniem gorącem, dominuje lęk przed zimnem. Konkretnie przed tym, że jesienią, gdy ruszy sezon grzewczy, okaże się, że Polki i Polacy nie mają czym ogrzać swoich mieszkań. Opał jest po pierwsze za drogi, a po drugie go nie ma.
Dostępność węgla, oleju opałowego, gazu i drewna staje się nagle kluczowym politycznym problemem. Wszystko wskazuje, że zbliżająca się zima będzie dla PiS największą próbą od czasu objęcia rządów. Skumuluje się w niej mnóstwo kryzysów – na czele z ciepłowniczym – z którymi władza po prostu nie będzie mogła sobie nie poradzić. Jeśli zimą ludzie będą marznąć w domach, to cała polityczna narracja PiS, cały propagandowy mur budowany cierpliwie przez ostatnie siedem lat rozsypie się w proch i pył.
Morawiecki, czyli wiem, że nic nie wiem
Rząd tymczasem zachowuje się jak ktoś, kto w ostatniej chwili próbuje się ratować przed katastrofą. W Sejmie w ekspresowym tempie, bez żadnych poważnych konsultacji, a nawet bez miejsca na realną sejmową debatę, procedowana jest ustawa o dodatku węglowym, w wysokości 3 tysięcy złotych na gospodarstwo domowe posiadające węglowy kocioł.
Zobacz także
Ustawa wpływa do Sejmu tydzień po tym, jak prezydent Duda podpisał poprzednią ustawę, mającą zapewnić Polakom bezpieczeństwo energetyczne zimą, gwarantującą cenę węgla na poziomie 966 złotych za tonę. Rząd zmienił więc swoją koncepcję walki z ubóstwem energetycznym, zanim stara, miała w ogóle szansę zadziałać.
Zadziałać zresztą nie miała prawa: założeniem projektu było to, że pośrednicy handlu węglem, skuszeni rządowymi dopłatami, będą oferować ludziom węgiel w ustawowej cenie. Okazało się jednak, że dla pośredników oznaczałoby to konieczność dopłacania do interesu i bardziej opłaca się im nie przyjmować rządowych pieniędzy i sprzedawać węgiel po cenie rynkowej.
Sam Morawiecki pytany w Turowie 17 lipca czemu w składzie nie ma ekogroszku, przyznał: "Rzeczywiście teraz jest problem na styku naszej próby zbudowania systemu, który doprowadzi do tego, że będzie można kupić węgiel – czy ekogroszek – po tej ustalonej cenie, a wolnym rynkiem. […] w składach węgla nie ma tej woli współpracy, takiej jaką zakładaliśmy na początku". Przekładając z Morawieckiego na polski: program nie działa, węgla nie ma.
Stąd nowy projekt dopłaty węglowej. Problem w tym, że jest on pod każdym względem fatalny.
Po pierwsze, dyskryminuje w sposób oczywisty osoby, które ogrzewają domy innym paliwem niż węgiel: peletem, olejem opałowym, drewnem. Ich ceny przecież też rosną, podobnie jak rachunki za ciepło wielu gospodarstw domowych ludzi zamieszkujących w budownictwie wielorodzinnym. Szczególnie poszkodowane mogą się czuć osoby, które zachęcane przez władze, kierując się troską o środowisko, wymieniły swoje piece węglowe, poniosły koszty, a teraz są za to poniekąd karane finansowo.
Po drugie, istnieje spore prawdopodobieństwo, że 3 tysiące na kocioł z ustawy trafi ostatecznie do kieszeni handlujących węglem pośredników. Ustawa nie wprowadza maksymalnej ceny na węgiel, nie zawiera przepisów chroniących przed windowaniem cen przez pośredników – choćby wprowadzających specjalny podatek od nadmiarowych zysków z handlu węglem. Właściciele składów zachowają się więc ze swojego punktu widzenia racjonalnie, kalkulując, że skoro ludzie potrzebujący węgla dostali na niego dodatkowe 3 tysiące od państwa, to można od nich zażądać wyższej ceny. Program kocioł+ będzie więc także napędzał inflację.
Wreszcie ostatnia, kluczowa kwestia: dopłata nie gwarantuje, że węgiel będzie fizycznie dostępny w składach tak, by ludzie zdążyli się w niego zaopatrzyć przed sezonem grzewczym.
PiS od ponad miesiąca zapewniał, że węgiel za chwilę będzie w Polsce, że pani minister Moskwa "już zamówiła transporty" – jak w czerwcu mówił premier Morawiecki.
Premier doradzał, by nie kupować węgla po obecnych cenach, bo rząd wprowadzi pozarynkowy mechanizm, gwarantujący niższe ceny – jak wiemy ten program przetrwał tydzień i nic nie wskórał.
Nic dziwnego, że ludzie mogą z dużą dozą ostrożności podchodzić do obietnic rządu, że węgiel już jedzie. Tym bardziej że Morawiecki zlecił spółkom skarbu państwa pilny zakup 4,5 miliona ton na rynku, z przeznaczaniem na potrzeby gospodarstw domowych dopiero w połowie lipca.
POSŁUCHAJ PODCASTU OUTRIDERS O CIEKAWYCH WYDARZENIACH ZE ŚWIATA. DALSZY CIĄG ARTYKUŁU POD PODCASTEM.
Ludzie poczują niekompetencję PiS
Nie wystarczy przy tym, by węgiel do Polski przypłynął. Z wybrzeża trzeba go jeszcze rozwieźć po kraju. Cała infrastruktura jest tymczasem przygotowana do odbioru węgla ze wschodu, nie z północy. Czy rząd rozumie to wyzwanie i zaczyna się na nie przygotowywać?
Trudno w to uwierzyć słuchając piątkowego wystąpienia premiera Morawieckiego w Sejmie. Pytany przez opozycję o węgiel i wady ustawy "3 tysiące plus", Morawiecki nie potrafił udzielić żadnych konkretnych odpowiedzi. O braki węgla oskarżył Putina, zaatakował rzekomo dające się złapać w jego grę media i opozycję, nie omieszkał też przypomnieć, że za rządów Platformy "strzelono do górników". Nawet osoby najbardziej krytyczne, wobec tego, jak rządy Platformy traktowały górnicze protesty, zauważą jednak, że przywoływanie tej sprawy teraz nie odpowiada na żadne z pytań o bezpieczeństwo energetyczne w trakcie najbliższej zimy.
Mateusz Morawiecki był w piątek równie agresywny, jak bezradny i nieprzekonujący.
Polski rząd już w listopadzie wiedział od Amerykanów, że możliwy jest atak Putina na Ukrainę. Wiedział też, ile węgla importujemy z Rosji – w 2020 importowaliśmy 12,82 miliona ton, z tego prawie trzy czwarte (74 proc.) z Rosji. W 2021 roku importowaliśmy znów co najmniej osiem ton z tego państwa. Większość węgla z Rosji szła na potrzeby gospodarstw domowych i ciepłowni. W listopadzie było więc wiadomo, że wojna może przerwać te dostawy albo wymusić nałożenie embarga na Rosję. Już wtedy należało zacząć dbać o rezerwy, choćby wprowadzając ograniczenia dla eksportu węgla, który toczył się na przełomie 2021-2022 normalnym trybem.
Rząd miał rację, nakładając w kwietniu embargo na rosyjski węgiel, ale jego obowiązkiem było zabezpieczyć potrzeby zależnych od węgla gospodarstw domowych. Jeśli się to nie uda przed nowym sezonem grzewczym, to jak napisał niedawno na łamach "Rzeczpospolitej" bardzo na ogół ostrożny w wieszczeniu "końca PiS" konserwatywny publicysta Michał Szułdrzyński, partię rządzącą "czeka Armagedon". Gniewu ludzi siedzących w zimnych domach nie obłaskawi 3 tysiące złotych ani nie przekona ich najbardziej nawet zakrzywiająca rzeczywistość propaganda pisowskich mediów.
W ciągu ostatnich siedmiu lat wiele projektów PiS kończyło się klęską i marnotrawstwem milionów, a nawet miliardów złotych. Do tej pory niekompetencja PiS nie dotykała jednak osobiście przytłaczającej większości wyborców tej partii. Miliardy utopione w nieudanej, źle pomyślanej rozbudowie elektrowni w Ostrołęce były dla elektoratu PiS odległą abstrakcją, nie przekładały się na spadek poziomu ich życia. Ten rósł dzięki dobrej sytuacji gospodarczej, rynkowi pracownika, wreszcie transferom socjalnym.
Teraz, jeśli węgla nie będzie albo będzie zaporowo drogi, jeśli wystrzelą opłaty za ogrzewanie w blokach, ceny drewna i oleju opałowego, ludzie po raz pierwszy na własnej skórze odczują, jak pisowska niekompetencja bezpośrednio obniża poziom ich życia. Już to czują z powodu z drożyzny, jeśli do tego dojdzie kryzys opałowy, to dla rządzącej partii może się to okazać zabójczą kombinacją.
Sami to na siebie sprowadziliśmy
Największe rozbawienie podczas piątkowego przemówienia premiera, wzbudziły słowa: "PiS myśli, działa i planuje w długiej perspektywie". Faktycznie można na to odpowiedź wyłącznie śmiechem. Obecny chaos i lęki o zimę są bowiem efektem klęski myślenia perspektywicznego i planowania.
Szacuje się, że nawet 90 proc. węgla do ogrzewania gospodarstw domowych w Unii Europejskiej wykorzystywana jest w jednym państwie – Polsce. Od dawna wiadomo, że taki model jest nieefektywny ekonomicznie, że generuje koszty środowiskowe i zdrowotne – w sezonie grzewczym na obszarach z wysoką koncentracją ogrzewanego piecem węglowym budownictwa jednorodzinnego często nie da się normalnie oddychać. PiS miał ponad cztery lata świetnej sytuacji gospodarczej i międzynarodowej – od zwycięstwa jesienią 2015 roku do początku pandemii – by coś z tym zrobić.
Zainwestować w błyskawiczne przyłączenia domów do sieci ciepłowniczej, wymianę pieców węglowych na pompy ciepła itp. Przegapiliśmy ten moment, dziś więc drżymy o to, co będzie, gdy zacznie się jesień i zima i dopłacamy 11,5 miliarda złotych – mniej więcej jedna czwarta rocznego kosztu 500+ - by nieefektywny, anachroniczny, generujący koszty zdrowotne i środowiskowy system indywidualnego ogrzewania węglowego przetrwał kolejny rok – bez gwarancji sukcesu.
Politycy prawicy w ostatnich miesiącach uwielbiali wbijać szpilę Niemcom, którzy dali się uzależnić od rosyjskiego gazu. Polityka energetyczna Niemiec mądra faktycznie nie była, ale nasza w odniesieniu do węgla i bezpieczeństwa ciepłowniczego też nie.
Choć polska gospodarka nie jest uzależniona na taką skalę od rosyjskiego węgla, jak niemiecka od rosyjskiego gazu, to sami doprowadziliśmy – przez naszych demokratycznie wybranych przedstawicieli – do sytuacji, gdy nie wiadomo jak odcięte od rosyjskiego węgla gospodarstwa domowe poradzą sobie w sezonie 2022-23.
Odrobina planowania, politycznej i wyobraźni ekonomicznej mogłyby przynajmniej radykalnie zredukować skalę obecnego kryzysu.