Wielkanoc bez ryzyka? Personel medyczny też ma samotne święta. Na froncie i w swoich domach

Oni też musieli zrezygnować z rodzinnych świąt wielkanocnych. Wielu z nich robi to co roku, wsiada do karetki, czy też na szpitalnym korytarzu dba o nasze zdrowie i walczy o życie. W tym roku jednak zgodnie mówią: teraz jest zupełnie inaczej. Bo część z nich nawet po skończonym dyżurze nie wróci do bliskich.

Wielkanoc bez ryzyka? Personel medyczny też ma samotne święta. Na froncie i w swoich domach
Źródło zdjęć: © Agencja Gazeta

12.04.2020 18:44

Oni też nie odwiedzą rodziny przy wielkanocnym stole. Co więcej, będą jak co dzień na froncie, walcząc o nasze zdrowie.

Tomasz Komorowski, ratownik z warszawskiego pogotowia, będzie pełnił kilkunastogodzinny dyżur w niedzielę wielkanocną. - Zazwyczaj święta wyglądały u mnie tak: moja rodzina i rodzina siostry mojej mamy przyjeżdżała do babci na śniadanie wielkanocne, później był jakiś spacer, a pod wieczór przyjeżdżali zazwyczaj bliscy znajomi i mieliśmy taką wspólną kolację - mówi ratownik.

- W tym roku będzie inaczej - opowiada. - Mnie nie będzie wcale w domu. Moi rodzice zabiorą babcię do nas do domu, żeby nie była sama. Ja będę na dyżurze, a po nim nie wrócę do rodziny. Pojadę do hotelu, by ich nie narażać. Możliwe, że już do końca pandemii zostanę w hotelu. Pewnie zadzwonię do bliskich, ale na chwilę, przez to, że mam te dyżury. A znając obecną sytuację i ilość pracy, jaką mamy, nie będę miał czasu na rozmowy - stwierdza ratownik.

Włączając niebieskie światła

Robert Górski, lekarz pogotowia w Zielonej Górze, mówi WP: - W czwartek o godzinie 19 miałem rozpocząć 72-godzinny dyżur. Ostatnie 12-godzin będę miał wolne, co oznacza, że część tego świątecznego dnia będę mógł spędzić z żoną i dziećmi - mówi Górski. - Niestety dziadkowie zostaną w swoich domach i nie będziemy się odwiedzać, aby nie narażać ich zdrowia. Nie widziałem się już z nimi od ponad miesiąca - dodaje.

Lekarz jest ojcem trojaczek, które mają po 3-lata. - Dzieci pytają żonę albo mnie, dlaczego nie jestem w domu. Wtedy odpowiadamy im, że tata jeździ karetką i pomaga chorym osobom. Podczas świąt i innych dyżurów dzwonimy do siebie i robimy wideo rozmowy. Mieszkamy w centrum Zielonej Góry, więc czasami podczas powrotu do bazy uda nam się przejechać obok domu, włączyć niebieskie światła w ambulansie i pomachać sobie przez okno. Dzieci mają z tego frajdę - opowiada Górski.

- Co do świąt bez dziadków, to powiedzieliśmy dzieciom, że na zewnątrz jest koronawirus, który może zaszkodzić starszym osobom i dlatego nie możemy się odwiedzać. Nie straszymy dzieci. Tłumaczymy, że dużo mądrych ludzi pracuje nad tym, żeby przyszedł czas, w którym wszystko wróci do normy i będziemy ponownie spotykać się z dziadkami. Dzieci przyjmują to ze zrozumieniem - dodaje.

- W lany poniedziałek wracam ponownie na dyżur. Tak, jak w każde święta, personel medyczny musi dyżurować, żeby zapewnić bezpieczeństwo tym, którzy w tym czasie odpoczywają. Moja rodzina już dawno przyzwyczaiła się, że nie ma mnie z nimi podczas Wigilii, Wielkanocy, Sylwestra czy też na Wszystkich Świętych. W naszym kraju od wielu lat brakuje lekarzy, pielęgniarek i ratowników medycznych, a ci którzy są, pracują w kilku miejscach, często w wymiarze 2-3 etatów, czyli po 300-450 godzin w miesiącu, żeby żyć na godnym poziomie. Podczas dni świątecznych medycy również jadą z jednego miejsca do drugiego, aby zapewnić ciągłość dyżurową, więc mało kto może pozwolić sobie na jeden 12-godzin dyżur przez cały okres świąteczny - wyjaśnia lekarz.

Kiedy starsi nie mają komputera

Łukasz Paluch jest lekarzem, pracuje w warszawskim jednoimiennym szpitalu zakaźnym. Wyznaje, że jest zwolennikiem dużych, rodzinnych świąt. - Jestem już lekarzem specjalistą. Na oddziałach często jest taki zwyczaj że więcej dyżurów w każde święta biorą ci młodsi koledzy. Do tej pory byłem w takiej właśnie sytuacji i rzadko bywałem na święta w domu. Rodzina cały czas czekała, "kiedy będziesz specjalistą, kiedy w końcu spędzimy razem święta". To miały być właśnie pierwsze takie święta, kiedy całe mógłbym być z rodziną w domu. A spędzę je całkowicie sam. Wszystko dlatego, że jest duża szansa, że jestem bezobjawowym nosicielem koronawirusa - wyznaje lekarz.

Paluch już jakiś czas temu odizolował się od rodziny, która na czas pandemii przeniosła się pod Warszawę, do rodziców jego żony. - Do tej pory do nich jeździłem, żeby zobaczyć ich chociaż z kilku metrów, ale na święta tego nie zrobimy. To już jest za duże ryzyko. Z moimi rodzicami też wolę się nie widzieć. Mam jeszcze dziadków, którzy są w bardzo podeszłym wieku, bo mają blisko 90 lat, więc z nimi się na pewno nie zobaczę, choć co roku to robiliśmy. Nie mogę narażać bliskich - tłumaczy lekarz.

Pozostają im wideorozmowy. Ale dziadkowie nie mają komputera ani laptopa. - Oni martwią się, że może nie być przed nami wiele tych świąt wspólnych. Pewnie będziemy rozmawiać telefonicznie, a to nawet nie jest namiastka. Te święta będą anonimowe. To smutne, ale tak musi być w wielu domach. Przecież jednym dniem możemy zmarnować cały ten trud wielotygodniowego siedzenia w domach. Jeżeli odbędą się święta to będzie wyrok dla osób starszych - podsumowuje lekarz.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Zobacz także
Komentarze (139)