PolskaWielka biurokratyczna gorączka NFZ

Wielka biurokratyczna gorączka NFZ

Przepisy, których restrykcyjne przestrzeganie nakazali pracownicy Narodowego Funduszu Zdrowia, sprawiły, że pacjenci muszą korzystać z usług pogotowia.

Wielka biurokratyczna gorączka NFZ
Źródło zdjęć: © WP.PL

Nie ma znaczenia, że ktoś ma prawie 40 stopni gorączki. Internista może go przyjąć, ale np. za dwa dni... Taka przygoda spotkała Joannę Kalinowską z Łodzi.

- Z rana zaatakował mnie ból brzucha. Podejrzewałam zapalenie pęcherza moczowego, bo mam z tym problemy. Miałam 39,7 stopni gorączki. Jak najszybciej chciałam się dostać do lekarza. Odmówiono mi w trzech publicznych przychodniach. Podobnie było w prywatnym centrum "Medicover", gdzie chciałam zapłacić za wizytę - opowiada łodzianka. - Recepcjonista zaproponował mi jutrzejszy termin. Czułam się fatalnie i nie mogłam czekać. Udałam się na pogotowie.

Powodem kolejek nie jest żadna epidemia, a nowe przepisy, które nie pozwalają na tzw. przedłużanie recept. Kiedyś wystarczyło zadzwonić do przychodni i zamówić receptę. Odebrać mógł ją nawet ktoś z rodziny. Korzystali z tego przewlekle chorzy pacjenci (np. cukrzycy, nadciśnieniowcy). Dziś lekarze nie chcą już wypisywać recept, nie widząc pacjenta. - To było niezgodne z ustawą o zawodzie lekarza i prowadziło do wielu nadużyć. Pacjenci odbierali jedną receptę i już zamawiali kolejną, dlatego skończyliśmy z takimi praktykami - mówi dr Lidia Klichowicz z Porozumienia Łódzkiego, zrzeszającego większość lekarzy POZ w Łodzi.

Medycy chcieli dobrze, a wyszło jak zwykle. Panią Joannę z wysoką gorączką i ostrymi bólami brzucha, przyjął dopiero lekarz w pogotowiu przy ul. Sienkiewicza w Łodzi. - Czułam się coraz gorzej. Nie udało się w żadnej przychodni, pojechałam do pogotowia. Diagnoza? Zapalenie pęcherza i powiększona nerka. Od razu dostałam mocny antybiotyk - wspomina nasza Czytelniczka. Jej przypadek nie jest odosobniony.

Mimo że lekarze przyjmują po 50 pacjentów dziennie, trudno dostać się do internisty w tym samym dniu. Przychodnia "Widzew" pierwsze wolne miejsca ma w poniedziałek, a przychodnia "Odrzańska" w przyszłą środę.

Duże kolejki to niejedyna zmora pacjentów spowodowana nowymi wytycznymi NFZ.

- Choruję na nadciśnienie od lat. Często chodzę do tego samego lekarza w przychodni na Widzewie. Mimo to od początku roku w recepcji za każdym razem żądają ode mnie zaświadczenia o ubezpieczeniu z miejsca pracy. Raz gdy go nie miałem, musiałem wypełnić długi kwestionariusz - opowiada Ireneusz Bańbura z łódzkiego Olechowa.

Zgodnie z nowymi wytycznymi, każdy pacjent, który trafia do szpitala lub przychodni, musi mieć ze sobą książeczkę zdrowia lub zaświadczenie od pracodawcy o opłacaniu składek zdrowotnych, np. druk ERMUA. Ale takie druki ważne są tylko miesiąc, tak jak stempel wbijany w książeczce zdrowia. Dlatego pacjenci przewlekle chorzy są zmuszeni do częstych wizyt w kadrach. A ci, którzy choroby nie planowali, mogą mieć problemy z formalnościami.

NFZ swoje wytyczne tłumaczy pieniędzmi. - Płacimy tylko za tych, którzy opłacają składki. Koszty leczenia nieubezpieczonych musi pokryć przychodnia lub szpital, dlatego taka weryfikacja powinna leżeć w ich interesie - mówi Beata Aszkielaniec, rzeczniczka łódzkiego NFZ.

Przychodnie wprowadzają własną polisę. Osoby, które nie mają przy sobie wymaganego zaświadczenia o opłacaniu składek, muszą wypełnić kwestionariusz.

- Chciałem wejść tylko po recepty na leki na nadciśnienie. Nie miałem książeczki, musiałem podpisać papier, że jestem ubezpieczony i że w ciągu 7 dni doniosę książeczkę zdrowia. Jak nie, przychodnia obciąży mnie kosztami leczenia - opowiada Ireneusz Bańbura. - Następnego dnia przyjechałem ze świeżo podstemplowaną książeczką. Na moich oczach recepcjonistka włożyła podpisane przeze mnie wczoraj zaświadczenie do niszczarki. Przecież to szkoda zachodu i wycinania lasów na drukowanie tylu kwitków - denerwuje się łodzianin.

Kierownictwo przychodni "Olmed" tłumaczy się przepisami. - To dla nas duże utrudnienie, ale czasy wiary na słowo już się skończyły. NFZ nie płaci nam za nieubezpieczonych pacjentów, a nas nie stać na straty. Dlatego wprowadziliśmy kwestionariusze z podpisem - mówi dr Tomasz Jaros.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)