Więcej litości ma komornik
Głodowe porcje. Zupa albo drugie danie. Podstawowe leki. Badania, których nie da się przełożyć na później. To, do ostatniego czwartku, było w stanie zaoferować pacjentom Pomorskie Centrum Chorób Zakaźnych i Gruźlicy, czyli dawny szpital zakaźny w Gdańsku.
To była codzienność. Chyba, że sytuacja stawała się podbramkowa. Jak wtedy, gdy karetka przywiozła pacjenta zatrutego jadem kiełbasianym. Niezmiernie drogą toksynę botulinową, która w szpitalu powinna być na stałe w zapasie, personel wydobył niemal spod ziemi. A jak będzie teraz?
Ostatnie pieniądze
Na wniosek sąsiada zza płotu, czyli Akademickiego Centrum Klinicznego AMG, po ostatnie 20 tys. zł na koncie zakaźnego szpitala sięgnął przedwczoraj komornik. Pół biedy, gdyby zablokował konto szpitala w pomorskim NFZ, ale dyrekcja ACK kazała sięgnąć po gotówkę na rachunku bankowym.
- To ostatnia gotówka, jaką mogliśmy dysponować - mówi z goryczą Maria Miler, główna księgowa w zakaźnym szpitalu. - Na chleb, masło i niezbędne lekarstwa dla chorych. Dług "zakaźnego" wobec ACK sięga 800 tys. zł. W sumie jednak szpital musi oddać prawie milion złotych, bo aż 300 tysięcy z tego pochłoną odsetki, adwokat i komornik.
- Dopóki nie spłacimy całej kwoty, każdego dnia nasz dług rośnie o 335 zł - dodaje Maria Miler. Do komornika Rewiru V Sądu Rejonowego w Gdańsku wysłali faks z błaganiem o ratunek. Jak twierdzą - komornicy mają jeszcze litość. Czekają na odpowiedź. Jest jednak i druga strona tego medalu.
Chusty z Braniewa
Piątek rano. Klinika Chirurgii Ogólnej, Endokrynologicznej i Transplantacyjnej w Akademickim Centrum Klinicznym. W czwartek nie było wiadomo, czy odbędą się planowe zabiegi. Skończyły się sterylne chusty do obłożenia operacyjnego pola. Czystej bielizny nie było, bo stanęła szpitalna pralnia. Wyczerpał się zapas paliwa.
Dyrekcja szpitala nie miała za co kupić oleju, bo zabrakło gotówki. Zabrakło, bo na wniosek jednego z dostawców, któremu ACK winien jest 1,5 mln zł, komornik zablokował szpitalowi konto. Kilka ton bielizny pojechało do wojskowej pralni w Braniewie. Pod wieczór skończyły się leki przeciwbólowe. Chorzy jakoś przetrwali do rana.
- Tak jest dzień w dzień - tłumaczy prof. Zbigniew Śledziński, kierownik kliniki. - Raz nie ma klipsów do zamykania naczyń krwionośnych, to znów jedyny zestaw narzędzi do laparoskopii trzeba sterylizować, a trwa to dziesięć godzin.
Planowe operacje przesuwane są z dnia na dzień. Najgorsze jest jednak to, że czekać na zabieg, i to nawet po kilka miesięcy, muszą chorzy z guzami wątroby czy rakiem trzustki. Co to dla nich oznacza, nikomu tłumaczyć nie trzeba.
Jolanta Gromadzka-Anzelewicz