Więcej bójek!
Francuski dziennik „Liberation”, komentując wynikające ze wzajemnych pobić napięcia w stosunkach polsko-rosyjskich, napisał, że wraz ze wschodnimi sąsiadami uprawiamy od kilku tygodni „dyplomację kija”. Francuzi ostatnio nie mają zbyt dobrego rozeznania w sprawach dziejących się na wschód od placu Bastylii (autor komentarza też nie wdaje się w zbyt subtelne dla niego rozróżnienia na chuligański napad i najwyraźniej skoordynowaną akcję), jednak rewelacje o „dyplomacji kija” mogą okazać się naprawdę twórcze dla naszego społeczeństwa.
Warto się może na początku zastanowić, czy ograniczenie bojowych nastrojów jedynie do dyplomacji ma sens? Czy kij i pięść nie pomogłyby nam również w rozwiązywaniu problemów wewnętrznych? Są już obywatele, którzy odkryli dobrodziejstwa bójki. W Poznaniu pieszy, niezadowolony z tego, iż samochód zajechał mu drogę na pasach, wyciągnął jego kierowcę na zewnątrz i tam, w prostych bandyckich ciosach wytłumaczył co myśli o łamaniu przepisów o ruchu drogowym. Odwrotna sytuacja miała miejsce w Bielawach, gdzie czwórka pijanych mieszkańców Łowicza zakatowała na śmierć przechodnia za to, że ten klepnął ręką w dach ich samochodu. W tym miejscu pragnę zaznaczyć, że wcale nie zamierzam kpić z dziarskich chłopaków. Doskonale wiem, jak to się może skończyć. Nieszczęśnik, który niedawno ośmielił się wygłosić kąśliwą uwagę pod adresem męskości kierowcy ruszającego z piskiem opon ze stacji benzynowej, został przez urażonego polskiego macho po prostu zastrzelony.
Ja też mam swoje doświadczenie bojowe i zdaję sobie sprawę z tego, jak wiele może nauczyć szlachetna szermierka na pięści. Pierwszy raz zostałem napadnięty przez rzezimieszka z warszawskiej Pragi, który potrzebował kilku złotych. Ponieważ nie potrafiłem się bić, napastnik szybko zmasakrował mi nos, po czym sprowadził mnie do parteru i zaczął kopać po głowie. Jedną z tysiąca rzeczy, jakie mi w tym krytycznym momencie przyszły na myśl, był fragment powieści Jacka Kerouaca „W drodze”, której bohater, znajdując się w sytuacji podobnej do mojej, złapał swojego oprawcę za nogi, złączył je i energicznym ruchem pociągnął do siebie. Wypełniając słowo w słowo narrację Kerouaca, powaliłem rzezimieszka na ziemię i po krótkiej szarpaninie wyswobodziłem się z jego zbójeckiego uścisku. Zanim uciekłem usłyszałem jeszcze od swojego przeciwnika: „Wiesz, szanuję cię, bo dobry jesteś”. Oczywiście chodziło mu o to, że jestem dobrym wojownikiem a nie o dobro w sensie moralnym. Nie mógł wiedzieć, że swoje (mizerne) umiejętności
zawdzięczam jedynie lekturze. Gdybym mu o tym powiedział, na Szmulkach musiałaby pewne powstać specjalistyczna czytelnia.
Drugi raz był znacznie mniej spektakularny. Trzech młodych, choć już łysych obywateli jadących tramwajem, wzięło sobie zbyt mocno do serca imperatyw miłości Ojczyzny i przy pomocy swoich ciężkich glansowanych butów oraz pałek wyrzuciło mnie z tramwaju, uznając, że mój wygląd zewnętrzny uwłacza ich ukochanej Polsce. O ile chłopiec z Pragi nauczył mnie, że czytanie beletrystyki nie jest stratą czasu, a pewne ideały (jak np. szacunek dla przeciwnika) można odkryć nawet wśród bandytów, o tyle chłopcy z tramwaju utwierdzili mnie w przekonaniu, że zbyt dosłowne i bezkrytyczne uleganie ideologii jest niezdrowe, choćby była to ideologia oparta na szczytnych hasłach.
Przede wszystkim jednak te dwie bójki pokazały mi, że tam, gdzie dwóch się bije, tam nie ma miejsca na niejasności, gierki, aluzje. Tylko ty, on i klincz. Mój znajomy, który jakiś czas temu został pobity w celach rabunkowych, nazwał swoją przygodę „praskim pocałunkiem” (rzecz działa się również na warszawskiej Pradze). Bójka jest jak prawdziwa, szczera miłość. Co w sercu, to na języku (a raczej w pięści). Łup-cup i po sprawie. Silniejszy wygrywa. Nie ma ściemniania - który podpis jest fałszywy, a która kserokopia prawdziwa. Niepotrzebne są sondaże i analizy ekspertów. Co najwyżej chirurg na urazówce.
Polskie społeczeństwo jest już podobno zmęczone polityką. Rzeczywiście coraz trudniej się rozeznać w sytuacji. Kto jest kłamcą, kto chamem, a kto złodziejem. Najprawdziwsze prawdy i ewidentne dowody mnożą się jedne po drugich i zaciemniają obraz. O ileż prościej by było (i bardziej adekwatnie do sytuacji), gdyby Cimoszewicz po prostu pobił się z Wassermannem, Rokita poszedł na wymianę ciosów z Lepperem, a Giertych sprał na kwaśne jabłko Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Nasze społeczeństwo wreszcie zrozumiałoby co się do niego mówi, a czysta prawda objawiłaby się wśród połamanych zębów i zgruchotanych nosów. Tylko dobro (to „w sensie moralnym”) niestety będzie musiało przegrać ze złem. Bo dobro się nie bije.
Krzysztof Cibor, Wirtualna Polska