Wiatraki z konopi
Kirgizja miała być azjatycką Szwajcarią. Na razie jest jednym z najważniejszych ogniw w łańcuchu światowego narkobiznesu.
29.10.2007 | aktual.: 29.10.2007 12:31
Pierwsza myśl, jaka przychodzi do głowy na widok rosnących bujnie konopi: toż to istne perpetuum mobile wśród roślin. Konopi nie trzeba ani siać, ani podlewać. Kiedy chcesz, możesz je zebrać. A jeśli nagle milicja zniszczy twoją plantację, to na drugi rok konopie wyrosną znowu i dadzą nowe plony. – To niezupełnie tak. Tak będzie tylko wtedy, kiedy dane pole nie zostanie obsiane pszenicą czy obsadzone ziemniakami – mówi szef wschodniego zarządu Agencji ds. Kontroli Narkotyków Kirgizji, pułkownik Bołotbek Abdrachmanow. Stoimy wraz z funkcjonariuszami agencji na skraju niewielkiej plantacji. Konopie rosną wprost przy wiejskiej drodze, kilkaset metrów od sporego miasta Tiup (obwód issyk-kulski). Tradycyjnie za miejsce, w którym konopie „udają się” najlepiej, uchodzi Dolina Czujska, opiewana jeszcze w czasach radzieckich jako narkotykowe eldorado w licznych więziennych i innych piosenkach „drugiego obiegu”. Słowa „czujski pan”, „draństwo”, „anasza” albo „czujka” sprawiały, że serca radzieckich znawców tego
produktu zaczynały bić szybciej.
Pułkownik twierdzi, że haszysz i marihuana z Issyk-Kul są cenione wyżej od plonów z Doliny Czujskiej. Pola położone z dala od dróg, w czystym ekologicznie terenie, dają doskonały produkt. Pod względem ekologii rzeczywiście jest wspaniale i w Issyk-Kul, i w Dolinie Czujskiej. Dolina, z dwóch stron ściśnięta ośnieżonymi grzbietami, znajduje się na wysokości około dwóch tysięcy metrów n.p.m. Z lewej strony za górami – Kazachstan, z prawej – Chiny. W takich miejscach człowiek najchętniej oparłby się o drzewo i z lubością wdychał krystaliczne powietrze. Ale jeśli zaczerpnąć powietrza w płuca głębiej, to daje się wyczuć zapach palonych konopi.
Lepsze niż ziemniaki
Podjeżdżamy do miejsca, gdzie uzbrojeni w kosy funkcjonariusze agencji antynarkotykowej wycinają łan, łodygi zgrabiają na sterty, a następnie podpalają. Jeden z chłopaków ma przewieszony przez ramię automat – na wszelki wypadek. Różnie tu bywa. Pewnego razu, gdy milicjanci zaczęli niszczyć jedną z podobnych plantacji, nie wiadomo skąd na koniach pojawiła się czterdziestoosobowa grupa mieszkańców pobliskiej wioski, którzy najwyraźniej nie mieli zamiaru zajmować się uprawą ziemniaków.
Bachtijar Achmedchanow
Pełna wersja artykułu dostępna w aktualnym wydaniu "Forum".