Wenezuela coraz bliżej wojny domowej. Maduro idzie na całość
W kilku lat Wenezuela z zasobnego kraju stała się niemal państwem upadłym, pogrążonym w przemocy i anarchii. A jej despotyczne władze właśnie zrobiły kolejny krok w stronę przepaści.
- Trudno oddać, jak popieprzona jest tu sytuacja. Po części nazistowskie Niemcy, po części Grand Theft Auto. Nigdy nie widziałem ludzi tak przerażonych tajnej policji - mówi WP kanadyjski dziennikarz, który niedawno przyleciał do Caracas, stolicy kraju. I opisuje: z jednej strony miasto jest pełne żołnierzy i policjantów, z drugiej na ledwo przejezdnych ulicach stają barykady kontrolowane przez uzbrojone grupy bez żadnych odznak. - W porównaniu z tym, co jest tutaj, Donbas jest spokojny. Tam przynajmniej było wiadomo, skąd leciały "Grady". Tu zagrożenie czai jest z każdej strony. Trwasz w ciągłym poczuciu strachu i na każdym kroku mówisz sobie "oh fuck". Niedawno żołnierze zastrzelili na ulicy lekarza i ukradli jego motocykl - opisuje.
Coraz bliżej wojny
Taki krajobraz to wynik trwających od ponad czterech miesięcy masowych protestów i chaosu, który pochłonął już ponad 120 ofiar. A sytuacja może jeszcze się pogorszyć po tym, jak socjalistyczny prezydent kraju Nicolas Maduro przeprowadził w niedzielę w dużej mierze fikcyjne wybory do Konstytuanty - ciała o właściwie nieograniczonych kompetencjach. Ma ona opracować nową konstytucję, która bez wątpienia przyzna Maduro całkowitą władzę. Na dokładkę, dwaj opozycyjni przywódcy, Leopoldo Lopez i Antonio Ledezma, którzy wcześniej byli więzieni przez reżim Maduro, zostali znów wtrąceni do wojskowego więzienia. Sprawy zaszły tak daleko, że nawet Rosja, jeden z najbliższych sojuszników Wenezueli, która dotychczas stała po stronie prezydenta, wezwała Maduro do poszanowania prawa.
W rezultacie opozycja została pozbawiona jakiejkolwiek drogi sprzeciwu poza dochodzeniem swoich racji na ulicy w jeszcze bardziej radykalny sposób niż dotychczas. Komentatorzy i analitycy coraz bardziej otwarcie mówią o perspektywie wojny domowej. Jej przedsmakiem były zamieszki w dzień wyborów do Konstytuanty, w trakcie których zginęło 10 osób.
- Opozycja ma ograniczone pole manewru by fizycznie wystąpić przeciwko władzy. Ale spodziewam się, że wkrótce zobaczymy w użyciu cały wachlarz broni, która jest obecna w kraju. Będzie dochodzić do wybuchów przemocy na szczeblach lokalnych - uważa Mark Schneider, ekspert Center for Strategic and International Studies, cytowany przez "New York Times".
Uchodźcy już ruszyli
Pierwsze symptomy istnieją już dziś. Grupy opozycyjne są atakowane przez lojalne władzy prezydenta bojówki. Zaś grupy przeciwne Maduro wznoszą barykady i kontrolują niektóre osiedla i dzielnice w największych miastach. Podczas protestów regularnie dochodzi do krwawych starć, czego efektem są kolejne ofiary śmiertelne.
Od miesięcy trwa też fala migracji, która swoim zasięgiem może dotknąć także Europy. Szacuje się, że w Wenezueli jest ponad mlion mieszkańców posiadających obywatelstwa krajów UE, głównie Hiszpanii i Portugalii. Póki co, główne kierunki uchodźców to Brazylia i Kolumbia. Ale Holendrzy obawiają się, że fala dotrze także do ich posiadlości zamorskich na Morzu Karaibskim.
Jak doszło do tego, że tak bogaty w zasoby kraj stanął w obliczu zapaści? Wszystko zaczęło się od gwałtownie spadających cen ropy w 2014 roku. Ponieważ Maduro i jego socjalistyczny poprzednik Hugo Chavez przez lata opierali swój system gospodarczy niemal wyłącznie na przychodach z ropy naftowej, rezultatem była gospodarcza zapaść.
Pojawiła się niekontrolowana inflacja, a za nią głód, chaos i puste półki w sklepach.
Już wówczas pojawiły się protesty i szerokie niezadowolenie społeczne, czego efektem było potężne zwycięstwo opozycji w wyborach parlamentarnych w 2015, dające jej ponad 2/3 mandatów. Wybory nie zmieniły jednak sytuacji politycznej. Tuż przed wyborami Maduro przeprowadził czystkę Najwyższego Trybunału Sprawiedliwości (odpowiednika polskiego Trybunału Konstytucyjnego) obsadzając go swoimi najwierniejszymi sojusznikami i od tej pory używa go jako broni przeciwko opozycji. Wyrok Trybunału z 28 marca, za pomocą którego Trybunał praktycznie przejął całą władzę parlamentu, był bezpośrednim zarzewiem fali protestów trwającej do dziś. I nic nie zapowiada, by mogła się wkrótce zakończyć.