Węgry. Niezależny portal Index przechodzi do historii. Dziennikarzy "dopychano do ściany" latami

Z największego niezależnego portalu informacyjnego na Węgrzech, index.hu, odeszli już wszyscy dziennikarze. Wszystko po zwolnieniu redaktora naczelnego, który miał być poddawany naciskom. Czy w tym kraju istnieje jeszcze wolność mediów? O "dopychaniu do ściany" dziennikarzy mówi nam dr Dominik Héjj z Instytutu Europy Środkowej. - Obserwuję już zamknięcie ósmego albo dziewiątego tego typu medium - wyznaje.

Węgry. Niezależny portal Index przechodzi do historii. Dziennikarzy "dopychano do ściany" latami
Źródło zdjęć: © PAP

25.07.2020 | aktual.: 25.07.2020 17:16

Szabocls Dull, redaktor naczelny portalu index.hu, został zwolniony w środę. Prezes zarządu Indamedia, do której należy portal, poinformował, że dymisja była spowodowana kiepskimi wynikami finansowymi. Dull alarmował, że niezależność Indexu jest zagrożona. Dziennikarze zaczęli się zwalniać, a Węgrzy wyszli na ulice walczyć o wolność mediów.

O sytuacji w portalu i o tym, jak doszło do niemal całkowitego jego wygaśnięcia, mówi nam dr Dominik Héjj z Instytutu Europy Środkowej, piszący dla kropka.hu.

- Popularność Indexu można porównać chociażby do Wirtualnej Polski. I to jest tak, jakby nagle tak duże medium zlikwidować całkowicie. Trzeba też podkreślić, że czytają go na Węgrzech wszyscy - od zwolenników po przeciwników Fideszu. I zajmuje się on nie tylko polityką, ale też innymi tematami - podkreśla na wstępie.

Węgry. Index "na cenzurowanym" od ośmiu lat

Nasz rozmówca ocenia, że dziennikarze Indexu "na cenzurowanym" są od co najmniej ośmiu lat. - Mieli permanentny zakaz wstępu do parlamentu, bo zadawali pytania pod prąd Fideszowi. Oczywiście wiele jest takich redakcji, które mają zakaz, ale Index był największy - wyjaśnia.

W jego ocenie "przejmowanie" Indexu trwało pięć lat. - Mniej więcej od 2015 roku ludzie skupieni wokół rządu rozpoczęli działania zmierzające do odkupienia Indexu. Pojawiały się informacje, że właściciel miał na bakier z prawem podatkowym i dano mu alternatywę - albo sprzedasz Index, albo będziesz miał problemy podatkowe - opowiada dr Héjj. - Przed rokiem dopięto swego i właściciel sprzedał swoje udziały tzw. kuratorium, w skład którego wchodzi np. poseł KDNP, czyli koalicyjnego lidera Fideszu - dodaje.

- Już wtedy dziennikarze Indexu zaczęli robić zbiórkę pieniędzy na dalsze funkcjonowanie portalu, bo mieli podejrzenia, że dojdzie do "wrogiego przejęcia" tego medium. Powstała strona internetowa, która miała pokazywać, jaka jest sytuacja w Indexie, jeśli chodzi o jego wolność. Pokazywały to kolory – zielony, żółty i czerwony. I od długiego czasu Index był w polu żółtym, czyli zagrożony, i głośno mówiono o tym, żeby temu przeciwdziałać. Znamienne, że ta strona internetowa już nie działa - opowiada ekspert.

Węgry. Nie pierwsze takie "przejęcie" medium

W środę odwołano redaktora naczelnego Indexu. - On sam twierdzi, że zaproponowano mu pieniądze w zamian za milczenie. To wywołało wstrząs, bo była to jasna informacja: jest już po Indexie. Wczoraj wypowiedzenia złożyło ponad osiemdziesiąt osób – na stronie informują, że zwolnili się wszyscy dziennikarze. Oni mają w pamięci coś, o czym zapomina polski czytelnik. Ten sam manewr wydarzył się na portalu Origo w 2013. Z dnia na dzień został on obrócony. Ja sam na własne oczy widzę już zamknięcie ósmego albo dziewiątego tego typu medium - komentuje dr Héjj.

Zamknięcie Indexu wywołało protesty w Budapeszcie. - W Polsce, gdyby zrobić taki numer, mieliśmy pewnie protesty we wszystkich miastach wojewódzkich. Na Węgrzech zerwał się tylko Budapeszt i to jednorazowo - nie spodziewałbym się dalszych demonstracji. Nie będzie masowych protestów, tylko Budapeszt ma wolnościowe zakusy - ocenia ekspert.

Węgry. Co z wolnością mediów?

- Wolność mediów na Węgrzech istnieje, literalnie. Wciąż ukazuje się chociażby hvg.hu, który, obawiam się, może być kolejnym do wyciszenia. To jest tygodnik, ale też duży portal internetowy, który nie jest specjalnie prorządowy, zawsze zamieszcza bardzo krytyczne wobec Fideszu okładki. A więc wolność jest, ale jest wciąż ograniczana - dodaje.

- Ktoś z Indexu ładnie to ujął – daliśmy się "dopchnąć do ściany". Tak nas przesuwali w tolerancji tego, co się dzieje, aż doszliśmy do ściany. Podobnie jest z pojęciem wolności. Wszystkie media, które nie są z udziałem skarbu państwa, są uznawane za opozycję. I to jest wskaźnik tej "wolności mediów". A tak patrząc, to i nawet 70 proc. tytułów może być "antyrządowych". A tak naprawdę są prorządowe, tylko nie mają państwowego kapitału - wyjaśnia.

- O tej wolności mediów na Węgrzech rozmawiam już któryś raz. I ten temat wraca i umiera. I pewnie teraz będzie podobnie, będzie to tak trwało. Ta wolność będzie funkcjonowała, bo ona istnieje, ale korzystanie z niej będzie coraz trudniejsze i coraz bardziej skomplikowane. Wolność mediów jest jednym z elementów, który determinuje demokrację w poszczególnych państwach. Trwa sondowanie, na ile jeszcze można sobie pozwolić. Jak pokazuje praktyka polityczna, póki co pozwolić można sobie na wiele - podsumowuje.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (543)