Węgierscy nauczyciele patrzą na polskich z zazdrością. "U nas to nie do pomyślenia"
Bezprecedensowy strajk w Polsce pilnie śledzą nauczyciele z regionu i całego kontynentu. Ci z Węgier patrzą na niego z zazdrością. - U nas taka mobilizacja jest nie do pomyślenia - przyznaje Tamas Szucs, szef węgierskiego związku zawodowego nauczycieli.
12.04.2019 | aktual.: 12.04.2019 13:56
Niewiele jest rozwiniętych krajów, w których nauczyciele zarabiają mniej niż ci z Polski. W tej niewielkiej grupie znajdują się Węgrzy, wg danych OECD zarabiający rocznie średnio 3 tys. dolarów mniej. Wśród nich trwający w Polsce protest budzi mieszane uczucia: z jednej strony podziw, z drugiej przygnębienie.
- Strajk wzbudza w naszym środowisku wielkie zainteresowanie. Tym bardziej, że w naszej sytuacji jest wiele podobieństw. Pensje w prywatnym sektorze przekraczają te w publicznym, zwłaszcza jeśli chodzi o nauczycieli. W rezultacie coraz mniej młodych ludzi wybiera ten zawód - mówi WP Tamas Szucs, przewodniczący Demokratycznego Związku Zawodowego Nauczycieli (PDSZ).
Jak jednak przyznaje sytuacja różni się w jednym aspekcie: na Węgrzech podobny strajk nie byłby możliwy.
- Byliśmy pod wrażeniem tego, że większość nauczycieli w Polsce nie zgodziła się przyjąć oferty rządu. Niestety na Węgrzech taki poziom współpracy i oporu jest nie do pomyślenia - mówi Szucs. Wspomina, że kiedy 3 tygodnie wcześniej jego związek wszczął strajk, został całkowicie zignorowany przez resztę środowiska.
Jak tłumaczy, wynika to z podziałów - również politycznych - wśród związków i nauczycieli, którzy w większości sprzeciwiają się zdecydowanym działaniom takim jak strajk.
Przeczytaj również: Zarobki nauczycieli. Oto jak Polska wypada na tle innych krajów
Nauczyciel, czyli sługa państwa
Zdaniem dziennikarza Janosa Szeky'ego, wynika to także z tego, jak nauczyciele na Węgrzech rozumieją swoją rolę.
- W dużej mierze nauczyciele myślą o sobie jako sługi państwa, lub pracowników ogromnej państwowej firmy. Dlatego nie mieszają się w politykę - a strajki są tak postrzegane przez władzę - lub wręcz są lojalni wobec rządu - mówi Szeky.
Wyjątkiem był szeroki protest nauczycieli w 2016 roku, kiedy oświatowcy sprzeciwili się m.in. centralizacji systemu i przeciążającym warunkom pracy. Jak mówi Szeky, reforma radykalnie przeorientowała system edukacji na szkolnictwo zawodowe, kosztem kształcenia ogólnego. Przy czym zmiany wcale nie poprawiły poziomu kształcenia.
- W efekcie całe rzesze dzieci zostają z wyuczonym zawodem, ale często przestarzałym i w dodatku bez szansy na zdobycie innego zawodu - mówi dziennikarz.
Strajk prawie niemożliwy
Ale rezultat protestów nauczycieli - w tym dwóch jednodniowych strajków - był niewielki. Rząd Orbana poszedł na głównie symboliczne ustępstwa. Stosunkowo niewielkie podwyżki, które przedstawiał jako wielki prezent, były planowane już wcześniej. W rezultacie, pensje nauczycieli w porównaniu do zarobków nie tylko nie wzrosły, lecz się obniżyły.
Środowisko oświatowców podzieliło się, a wobec części protestujących nauczycieli wyciągnięto zawodowe konsekwencje (np. nie przedłużono z nimi umów).
Jak tłumaczy Szucs, dalsze protesty są niemożliwe również ze względu na prawo, które czyni strajki wśród pracowników sektora publicznego "prawie niemożliwymi". Warunkiem legalności takiego strajku jest udział aż 70 proc. pracowników w strajkowym referendum, a także potwierdzenie prawa do strajku przez sądy. Te są zaś obsadzone przez sędziów lojalnych wobec władzy i bardzo często odmawiają wydania pozytywnej decyzji.
- Nieraz przekonywaliśmy się o tym, że zorganizowanie strajku wśród nauczycieli jest właściwie niemożliwe. Ale dlatego tym bardziej wspieramy naszych odważnych polskich kolegów - podsumowuje Szucs.
Przeczytaj również: Kolejne zagraniczne głosy poparcia dla nauczycieli. Solidarność Czechów i Słowaków.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl