Ważą tyle, co półtorej torebki cukru, ale ich dramat przygniata niczym góra© Facebook.com | IOP Otwock

Ważą tyle, co półtorej torebki cukru, ale ich dramat przygniata niczym góra

Aneta Wawrzyńczak
2 listopada 2018

Jestem Staś, moi rodzice są bezdomni, mam poważną chorobę genetyczną. Mój brat już nie żyje, siostra jest umierająca. Ja też pewnego dnia dostanę rozległej żółtaczki, przestanę jeść, umrę jako dziecko.

Pod śmietnikiem w Szczecinku. W krzakach na wałbrzyskim Podgórzu. Na chodniku, tuż przed wejściem na izbę przyjęć szpitala w Tarnobrzegu. W przepompowni ścieków w Sworawie. Pod drzwiami mieszkania w Głuchołazach. Na polu w Piotrkowie Kujawskim. To tylko kilka z dziesiątek, jeśli nie setek miejsc, gdzie porzucane są noworodki.

Nie wszystkie udaje się uratować. Martwe znaleziono dzieci m.in. w Sworawie, Wałbrzychu, Piotrkowie Kujawskim. Więcej szczęścia mają te, które po urodzeniu zostają pozostawione w szpitalu albo podrzucone do jednego z 60 okien życia (od 2006 roku przewinęło się przez nie około setki dzieci). Później trafiają do IOP-ów, czyli Interwencyjnych Ośrodków Preadopcyjnych. Tylko że to takie szczęście w nieszczęściu.

"Tu jest nowe dzieciątko, przyjechało wczoraj. Poalkoholowe, ma problemy z żywieniem"

_**"Nazywam się Joasia, urodziłam się 7 listopada, w trzydziestym tygodniu ciąży. Jestem wcześniakiem. Moja mama była pijana, gdy mnie rodziła. Dostałam 4 punkty w skali Apgar. W kwietniu trafiłam do szpitala, bo miałam rozbitą głowę i byłam pobita. Spędziłam w szpitalu miesiąc"*.**_

Ulica Batorego 44, szpital powiatowy w Otwocku. Potężny, ale całkiem zwyczajny budynek: brama wjazdowa ze szlabanem, parking, podjazd dla karetek. Stonowana elewacja w pochmurny dzień zlewa się z wszechobecną szarością. Ale nie lewe skrzydło, w którym mieści się Interwencyjny Ośrodek Preadopcyjny założony w 2001 roku przez Fundację Rodzin Adopcyjnych. Już z daleka bije po oczach feerią barw jakby zapraszał: choć, zobacz, wejdź do środka, rozgość się.

W środku jest raczej domowo niż szpitalnie. Wszędzie piętrzą się zabawki i ubranka. Na pierwszy rzut oka jedynie przeszklone ściany i pielęgniarki tulące dzieci w ich pokoikach przypominają, że to jednak nie jest dom. To wrażenie rośnie, gdy dyrektor Dorota Polańska oprowadza po ośrodku.

Obraz
© Facebook.com / "Na pierwszy rzut oka jedynie przeszklone ściany i pielęgniarki tulące dzieci w ich pokoikach przypominają, że to jednak nie jest dom" | IOP Otwock

"Tu jest nowe dzieciątko, przyjechało wczoraj. Poalkoholowe, ma problemy z żywieniem".

"A to dziecko z małogłowiem, wielowadziem. To jest jedna z tych historii, która nie będzie miała szczęśliwego zakończenia, już to wiemy".

"To nasz starszak, już ma prawie rok. Mamy nadzieję, że za chwilę będzie miał rodzinę, sprawa jest w toku".

"Tu znów dziecko poalkoholowe. Faktycznie, maluteńkie. Ma kłopoty z żywieniem, jak wszystkie dzieci z FAS, bo alkohol niszczy ich kosmki jelitowe. Jest karmione sondą, w ogóle nie nabiera ciała, wiecznie ląduje w szpitalu".

"Widzi pani to dzieciątko, co się tak pięknie śmieje? Wróci do dziadków, niestety. Czemu niestety? Bo w ogóle go nie odwiedzają. Nie wiem, jak sąd może chcieć powierzyć im dziecko. To są właśnie absurdy".

Opowieść Polańskiej, co rusz musi przerywa dzwoniący telefon. Toczą się negocjacje, troje noworodków czeka w kolejce, a w ośrodku akurat brakuje miejsca, jest 20 łóżeczek - i 20 dzieci. Więcej przyjąć nie można – tak zapisano w Ustawie o wspieraniu rodziny i pieczy zastępczej z 2011 roku.

Dorota Polańska: - Raczej zawsze mamy pełne obłożenie, choć zdarzają się okresy, kiedy akurat mamy miejsce, a akurat nikt nie dzwoni. Ale są też takie, kiedy telefony się urywają. Najczęściej przed świętami, kiedy wszyscy chcą, żeby dzieci opuściły szpital. Z kolei z interwencji dużo dzieci mamy zimą, kiedy marzną w domach, nie ma ogrzewania.

W Polsce są tylko trzy takie ośrodki, trafiają do nich noworodki i niemowlęta, "które wymagają specjalistycznej opieki i w okresie oczekiwania na przysposobienie nie mogą zostać umieszczone w rodzinnej pieczy zastępczej". Według ustawy nie mogą przebywać w nich dłużej niż do ukończenia pierwszego roku życia. Biorąc pod uwagę, że statystyczne dziecko przebywa w Otwocku 140 dni brzmi całkiem optymistycznie.

Tyle że optymizm studzi sama dyrektorka, bo średnią zaniżają "przypadki najprostsze". Czyli takie, kiedy dziecko rodzi się w szpitalu, matka je od razu zostawia, a po ustawowych 6 tygodniach potwierdza, że się zrzeka do niego wszelkich praw. Później pozostaje czekanie: na wyznaczenie opiekuna prawnego, dobór kandydatów na rodziców przez ośrodek adopcyjny, ich pierwszą, drugą, trzecią wizytę, złożenie wniosku, decyzję sądu.

Dorota Polańska: - To są najprostsze przypadki, kiedy dziecko jest zdrowe, dobrze się rozwija, jego sytuacja prawna jest łatwa do uregulowania. Czyli zdecydowana mniejszość.

Zdecydowana większość to: wcześniaki, dzieci ze zbyt niską wagą urodzeniową, podejrzeniem FAS (płodowym zespołem alkoholowym), zespołem odstawiennym (matki brały narkotyki), wreszcie - wadami genetycznymi i chorobami terminalnymi. Dorota Polańska: - Te dzieci wymagają dłuższych konsultacji, większej liczby badań. Kilka, kilkanaście lat temu rodzice mieli większą otwartość, często mówili, że część badań mogą przeprowadzić sami. Teraz chcą mieć pewność, najchętniej wezmą dziecko już kompleksowo przebadane.

Jeżeli matka piła, to i dziecko piłoł

_**"Jestem Tomek, urodziłem się w 42. tygodniu ciąży, a ważyłem tyle, co półtorej torebki cukru. Rodzice mnie nie pokochali. Chociaż byłem rozpieszczany, całowany i noszony na rękach przez opiekunki, miałem chorobę sierocą i koszmary senne. Cały czas żyłem w swoim świecie. Było mi wszystko jedno, kto mnie weźmie na ręce, a łóżeczko w ośrodku było jedynym miejscem, w którym potrafiłem zasnąć".**_

Jolanta Kałużna, psycholog traumy i była dyrektorka Interwencyjnego Ośrodka Preadopcyjnego Tuli Luli w Łodzi, wyjaśnia, że „w takich ośrodkach nie ma dzieci całkowicie zdrowych, bez żadnych problemów”.

Obraz
© Facebook.com / "To są najprostsze przypadki, kiedy dziecko jest zdrowe, dobrze się rozwija, jego sytuacja prawna jest łatwa do uregulowania. Czyli zdecydowana mniejszość". | IOP Otwock

Problemy można teoretycznie podzielić na trzy grupy. Pierwsza to zaburzenia poalkoholowe, nie tylko FAS, ale też FAS parcjalny, ARND, które w Polsce, jak mówi psycholożka traumy, "jest bardzo rzadko diagnozowane", dzieci wrzuca się do worka "ADHD" i poddaje leczeniu i terapii, które "wyrządzają im jeszcze większą krzywdę". Grupa druga to zaburzenia przywiązania, tu też diagnostyka (nie mówiąc już o terapii), delikatnie mówiąc, mocno kuleje. Wreszcie trzecia, czyli trauma wczesnodziecięca. W praktyce - najczęściej wszystko naraz.

Co do traumy - nieraz na forach internetowych w temacie adopcji użytkownicy wyrokują "na chłopski rozum", że przecież niemowlak, a co dopiero noworodek nic nie pamięta. A jak nie pamięta, to nie można mówić o traumie.

- Nic nie można brać na chłopski rozum - ucina dywagacje domorosłych ekspertów Jolanta Kałużna. Bo eksperci dyplomowani, w tym psychologowie, neuropsychologowie, terapeuci i epigenetycy już wiedzą: dziecko na poziomie hipokampu, czyli pamięci osobniczej rzeczywiście nic nie pamięta. Ale jego ciało i owszem. Jolanta Kałużna: - Jądro migdałowate, które funkcjonuje już w okresie płodowym, koduje wszystkie informacje ze wszystkich zmysłów. Dzieci porzucone, pozostawione w szpitalach mają traumy, które nieprzepracowane owocują zaburzeniami osobowości, rozwoju, funkcjonowania całej biologii, układu hormonalnego, układu osi stresowej, wydzielania kortyzolu i adrenaliny.

Mniej naukowo, a bardziej życiowo psycholożka kwituje: - Tożsamość dziecka jest zakodowana w jego ciele. To znaczy, że jeżeli matka piła, to i dziecko piło. Ono o tym jeszcze nie wie, ale jego ciało jak najbardziej. To funkcjonuje tak samo, jak u osób z PTSD. Żołnierza, który długo po misji ma wrażenie, że ciągle jest pod ostrzałem. Albo osoby po wypadku samochodowym, której ciało nawet wiele lat później odruchowo reaguje na pisk opon.

W przypadku traum wczesnodziecięcych jest to na przykład strach przed wejściem do sklepu z przeszkloną witryną. Strach tak paniczny, że aż dziecko mdleje. Albo nieustępujący ból ręki, z medycznego punktu widzenia zupełnie niewytłumaczalny. W przypadku pierwszym na pozór irracjonalny strach dziecka to krzyk jego ciała: byłem w inkubatorze. W przypadku drugim bolesne wspomnienie: miałem wkłuwane wenflony, byłem podłączony do różnych aparatur.

Dorota Polańska potwierdza, że dziecko z pieczy zastępczej, przede wszystkim instytucjonalnej, a więc i interwencyjnych ośrodków preadopcyjnych, ma podwójną traumę: prenatalną i wczesnodziecięcą. Pierwsza powstaje w momencie odrzucenia, kiedy dziecko już czuje całym sobą, że matka go nie chce. Pogłębia ją, jeśli matka bierze narkotyki i/lub pije alkohol w czasie ciąży.

O drugiej traumie dyrektorka IOP w Otwocku mówi z kolei tak: - Rozłąka z matką, brak jej głosu, rytmu serca, kołysania jest dla dziecka olbrzymim stresem, jednym z największych, jakich człowiek może doświadczyć. Te dzieci już wiedzą, że dorosły je zawiódł, więc znacznie ostrożniej wchodzą w relację z drugim człowiekiem. Niekiedy w ogóle jej nie nawiązują, niekiedy nawiązują, ale bardzo płytką. Trzeba czasu, cierpliwości, zrozumienia i miłości, żeby dziecko zaczęło rozpoznawać głos, zapach, sposób karmienia, dotyk. I poczuło się bezpiecznie. Wielu rodziców adopcyjnych przyznaje, że zabierając od nas na przykład trzymiesięczne dziecko, dopiero po pół roku poczuło, że ono się do nich tak naprawdę przytuliło.

W rozmowie z potencjalnymi rodzicami adopcyjnymi niczego się nie zataja

_**"Nazywam się Zosia, urodziłam się w 28. tygodniu ciąży, z retinopatią wcześniaczą, nadwrażliwością na dotyk. To tak między innymi. Nie byłam wyczekiwana przez rodziców, urodziłam się jako czwarta, moja o rok starsza siostra trafiła do adopcji, szybko znalazła kochających rodziców. Czy ja też będę miała takie szczęście?".**_

Przez IOP w Otwocku rocznie przechodzi około 60 dzieci, choć bywają lata, że jest ich nawet 80. W ciągu 17 lat opieki udzielono ponad 1300 noworodków i niemowląt. Większość z nich z ośrodka trafiło do rodzin adopcyjnych (82 proc., czyli ponad tysiąc), co dziesiąte wróciło do rodziny biologicznej, co dwudzieste trafiło do rodziny zastępczej. Z notatki na stronie ośrodka: "Taka liczba dzieci mogłaby spowodować utworzenie 43 nowych domów dziecka. Udało się tego uniknąć!".

W przypadku adopcji w ośrodkach tego typu panuje nadrzędna zasada: kawa na ławę, kandydatom na rodziców mówi się absolutnie wszystko. Nawet wtedy, gdy nie chcą słuchać, kręcą głową, machają ręką, zatykają uszy. Gdy proszą: "dość, już wystarczy, nie chcemy tego wiedzieć, to dla nas nie ma znaczenia". - Dla dobra dziecka rodzina musi wiedzieć na jego temat absolutnie wszystko. To jest warunek udanej adopcji. Inaczej nie będzie wiedziała, w jakim kierunku zmierzać, żeby dziecku pomóc. Bo nawet kilkutygodniowe dziecko nie jest białą niezapisaną tablicą. Ma swoją historię, a rodzice muszą je zaakceptować wraz z tą historią, rozumieć ją i jej konsekwencje, przewidywać, co się może wydarzyć. Dzięki temu problemy, które pojawiają się później, nie przerastają ich - mówi Dorota Polańska.

Obraz
© Facebook.com / "Tożsamość dziecka jest zakodowana w jego ciele. To znaczy, że jeżeli matka piła, to i dziecko piło". | IOP Otwock

Jolanta Kałużna z kolei: - W rozmowie z potencjalnymi rodzicami adopcyjnymi niczego się nie zataja. Po pierwsze, za dużo jest spraw sądowych. A przede wszystkim kandydaci na rodziców muszą podjąć świadomą decyzję, muszą wiedzieć, jakie dziecko ma problemy, z czym przyjdzie im się borykać, jak mu pomóc. W przeciwnym razie adopcje sporadycznie są rozwiązywane (rocznie składanych jest około 100 wniosków, średnio co czwarty zostaje uwzględniony i dochodzi do rozwiązania adopcji), częściej rodzice adopcyjni czekają, aż dziecko skończy 18 lat, żeby je wypchnąć z domu. Albo dzieci adoptowane i z pieczy zastępczej po prostu lądują w szpitalach psychiatrycznych, tylko że o tym się nie mówi, to jest temat tabu.

Stąd pierwsze spotkanie ze skierowanymi przez ośrodki adopcyjne kandydatami na rodziców jest właściwie całą serią spotkań - z lekarzem, psychologiem, fizjoterapeutą, terapeutą integracji sensorycznej, opiekunką, która najczęściej sprawowała opiekę nad dzieckiem. I bombardowaniem informacjami: o stanie zdrowia dziecka, jego potrzebach, problemach, rozwoju psychoruchowym. Pytania? Rzadko. - Najczęściej rodzice marzą, żebyśmy skończyli już mówić, żeby mogli już zobaczyć swoje dziecko, utulić je, zabrać do domu - mówi Dorota Polańska.

Adopcja to połowa sukcesu. Albo i mniej

_**"Jestem Staś, moi rodzice są bezdomni, mam poważną chorobę genetyczną. Choroba jeszcze nie zaatakowała, ale któregoś dnia ten moment nadejdzie. Mój brat już nie żyje, siostra jest umierająca. Ja też pewnego dnia dostanę rozległej żółtaczki, przestanę jeść, umrę jako dziecko".**_

Dorota Polańska przyznaje, że są tak zwane przypadki beznadziejne. To dzieci z głębokim upośledzeniem, terminalnie chore, z wielowadziem, zespołami genetycznymi. Statystycznie jedno na około 60-70 rocznie. W opowieści o nich na zmianę przeplatają się słowa "zawsze" i "nigdy". W ośrodku już w momencie przyjęcia zawsze wiedzą, że gdy dziecko skończy rok, pójdzie do innej placówki, już na zawsze, nigdy nie znajdzie rodziców. Nigdy nie są na to przygotowani emocjonalnie, bo na to nigdy nie da się przygotować. Co nie znaczy, że cuda się nie zdarzają.

- Pani zapytała o przypadki beznadziejne. A jest jeszcze cała masa dzieci bardzo trudnych, 20 proc. z nich jest po prenatalnej ekspozycji na alkohol, który - inaczej niż narkotyki - w różnym stopniu uszkadza mózg. Większość z nich znajduje rodziny adopcyjne, to są dla nas cuda, które się na co dzień zdarzają. W przeciwnym razie byśmy chodziły cały czas zapłakane - mówi dyrektorka otwockiego IOP.

Adopcja to jednak połowa sukcesu. Albo i mniej. Bo po podpisaniu papierów i zabraniu dziecka system właściwie przestaje się dzieckiem adoptowanym interesować. - Te rodziny potrzebują wsparcia. Pytanie tylko, jakie wsparcie nasze państwo może dać rodzinom adopcyjnym - pyta Dorota Polańska. Sama na nie od razu odpowiada. - Choć rodzina adopcyjna ma na wychowaniu bardzo trudne dzieci, w naszym kraju nie dostaje żadnego wsparcia, takiego systemu po prostu nie ma. A powinien być. To jest na pewno dosyć kosztowne, ale według mnie o wiele mniej kosztowne niż dzieci, które wypadają z systemu, lądują na marginesie społeczeństwa, stają się dożywotnio klientami pomocy społecznej - wyjaśnia.

Jolanta Kałużna podpisze się pod tym obiema rękoma. - Dzieci adopcyjne w Polsce nie mają żadnej opieki specjalistycznej. Oczywiście każda rodzina adopcyjna może trafić do poradni psychologiczno-pedagogicznej. Tylko że tam nie ma specjalistów od adopcji. A psychologia dziecka adoptowanego jest zupełnie odrębną gałęzią psychologii.

Mimo to warto się starać, inwestować czas, pieniądze, emocje. Jak mówi krótko i konkretnie Dorota Polańska: - Nie ma takiej kwoty, która byłaby za wysoka dla jakiegoś dziecka. Nie ma za drogiego mleka, nie ma za drogiego lekarstwa. Po prostu nie ma.

* Na podstawie zakładki "Historie dzieci" na stronie Interwencyjnego Ośrodka Preadopcyjnego w Otwocku.

Źródło artykułu:WP magazyn
Komentarze (0)