Watażka lwem salonów
Kim jest Radosław Sikorski? Buntownikiem zmienionym w pragmatyka. Ale też wiecznym chłopcem, który uwielbia bawić się gadżetami.
16.05.2011 | aktual.: 16.05.2011 13:45
Piotr Zaremba
Rok 1998 – początek rządów AWS. Odbywa się konferencja poświęcona tematyce niemieckiej. Poseł mniejszości niemieckiej na polski Sejm pyta, dlaczego nie przyznano Polakom służącym w Wehrmachcie praw kombatanckich?. – To może jeszcze tym, co byli w SS i Gestapo – pokrzykuje przez salę młody mężczyzna. To Radek Sikorski, 36-letni nowy wiceminister spraw zagranicznych.
Ten sam Sikorski poddaje krytyce niemiecką politykę wobec polskiej mniejszości. Polemizuje z nim były szef polskiego ośrodka kultury w Duesseldorfie Kazimierz Wóycicki. – Sprawy mają się inaczej, Radku, zachowałem w domu archiwum dokumentujące problematykę organizacji polonijnych w Niemczech – przemawia tonem lekkiej wyższości. – Czy urzędnik RP powinien przechowywać archiwum w domu? Może powiadomić odpowiednie służby? – replikuje obcesowo Sikorski. Peszy tym obecnych ekspertów, często budujących kariery na przyjaźni z Niemcami.
Niepoprawny
Trudno się dziwić. Zastępcą Bronisława Geremka AWS zrobił wtedy postać dla liberalnych elit bardzo kontrowersyjną. Kiedy w roku 1992 ten weteran wojny w Afganistanie został z woli Jana Olszewskiego wiceszefem MON, nie tylko nie skończył 30 lat, ale miał brytyjskie obywatelstwo. To wystarczyło, aby lewica i Unia Demokratyczna przestrzegały przed groźnym młokosem. Potem piętnował w „Gazecie Polskiej” komunistyczne relikty w dyplomacji i armii, bratał się z Ligą Republikańską na Zlotach Ciemnogrodu w Kociewiu, a okolice swego dworku w Chobielinie nazwał „strefą zdekomunizowaną”.
Dziś jest ministrem i wiceszefem PO. Czy zachował odrobinę dawnej fantazji? Z pewnością wykazywał się nią, kiedy woził niemieckiego szefa MSZ Franka Steinmeiera po swojej posiadłości w… motocyklu z koszem. Albo kiedy wracając z prezydentem Kaczyńskim z Kijowa, on – wielbiciel gadżetów – epatował współpasażerów wielką czapą ukraińskiego gwardzisty.
Zapędza się też w żartach. Podczas powrotu z innej podróży z Tuskiem zaśmiewał się do łez z dziennikarzami z kawału: „Podobno Obama ma polskie korzenie. Dlaczego? Bo jego dziadek zjadł polskiego misjonarza”.
Rozgłos wokół tej wpadki nie utemperował ministra. Niedawno w czasie rozmów z białoruskim dyktatorem Aleksandrem Łukaszenką zszedł na śliski grunt praw dla mniejszości seksualnych. I znów się zaśmiewał – tym razem z rubasznych uwag Łukaszenki, który jak poseł Węgrzyn fantazjował, co mogłoby wyniknąć z podpatrywania lesbijek. Obok miał niemieckiego ministra Guida Westerwellego, zadeklarowanego homoseksualistę. Syndrom sztokholmski
Wciąż chłopięco wyglądający, ekscentryczny w prywatnych kontaktach Sikorski tylko w ten sposób narusza kanony politycznej poprawności. Dawny burzyciel spokoju elity stał się symbolem ostrożnej dyplomacji, którą opozycja uznaje za oportunistyczną. Chce żyć w zgodzie z mediami, z Tuskiem i z dogmatami Platformy, a wreszcie i z europejskimi potęgami – łącznie z Rosją.
Czasem daje się wyczuć wahania. Kiedy Rosjanie podmienili nocą w przeddzień rocznicy katastrofy smoleńskiej tablicę odwołującą się do Katynia, rzecznik MSZ Marcin Bosacki sformułował zrazu komunikat dość pryncypialny, wzywający prezydenta do nieskładania pod nową tablicą kwiatów. Można było mieć wrażenie, że to zapowiedź nieco twardszego języka, trudno uwierzyć, aby Bosacki nie uzgadniał wypowiedzi z szefem. Ale już dwa dni później Sikorski składał winę za incydent na niesforne smoleńskie wdowy i na prawicową opozycję, mówiąc o „historycznej polityce wiertarki”.
Często go krytykujący dawny zastępca z MSZ, a dziś polityk obozu PiS-owskiego Witold Waszczykowski czyni ciekawą obserwację. – On porzucił dawne poglądy, ale wciąż ciągnie go do prawicy, nawet jeśli postrzega ją jako opresora. Ja to nazywam „syndromem sztokholmskim” Sikorskiego.
Sikorski na co dzień dialoguje przede wszystkim z „Wyborczą”. Ale zależy mu, bardziej niż innym politykom z PO, na przekonaniu tzw. prawicowych publicystów, nawet jeśli nie słucha uważnie ich zarzutów. Z jego awantur z PiS-owcami wyziera rozżalenie. Czasem rzuci greps z dawnych czasów, wezwie do zburzenia Pałacu Kultury czy przemówi językiem konfrontacji z Rosjanami. Jak wynika z depesz WikiLeaks, w sekretnych rozmowach dyplomatycznych czynił to nawet częściej.
To ślad kluczowego pytania, na ile Sikorski razem z Tuskiem zmienili polską politykę co do celów, a na ile ją kontynuują. Można znaleźć dowody na potwierdzenie i jednej, i drugiej tezy. Amerykańscy dyplomaci dostawali sygnały, że obecny szef MSZ skłonny jest przeciwdziałać rosyjskiemu zagrożeniu. Tyle że z zachowaniem zasady: „Tisze jediesz, dalsze budiesz”. – Mówi miękko, ale pracuje ciężko nad obroną polskiego interesu – przekonuje poseł PO Jarosław Gowin. Bliski współpracownik Sikorskiego opowiada z kolei o zebraniu w resorcie na temat czeczeńskiego bojownika Ahmeda Zakajewa, który składając wizytę w Polsce, znalazł się nagle pod groźbą ekstradycji. – Na zewnątrz szef wypowiadał się pojednawczo wobec Kremla. Ale robił wszystko, aby Zakajewowi nic się nie stało. Gdy ktoś podniósł prawne dylematy, Sikorski zareagował brutalnie: Jak chcecie wysłać Zakajewa do Moskwy, to się przyznajcie.
Kiedy Sikorski niedawno obruszał się w kręgu swoich współpracowników na niekonsultowaną z MSZ rozmowę prezydenta Komorowskiego z prezydentem Miedwiediewem po raporcie MAK, kierował się tylko obroną swojego władztwa czy czymś więcej? A opierając się, znów wbrew Komorowskiemu, deklaracjom na temat sprzedaży Lotosu podczas wizyty Miedwiediewa w Polsce? Słaba Polska?
Nawet poseł Gowin przyznaje, że w kwestii zaniechania polityki jagiellońskiej nie zgadza się z MSZ. Jednakże jest to linia rządu PO, a już w 2007 r. i nowy premier, i jego minister dystansowali się od juszczenkowskiej Ukrainy. I nie wszystko można tłumaczyć geopolityką, porzuceniem nas przez Amerykę, zmianą pozycji Rosji.
Tę rezygnację z tradycyjnej polityki wschodniej, powiązaną z coraz wyraźniejszym kursem na zbliżenie z Rosją, jedni tłumaczą pragmatyzmem liderów Platformy, którzy uznali (za radą Angeli Merkel albo i bez niej), że w zmieniającym się świecie na zbyt wielkie ambicje Polski nie ma miejsca. Inni z kolei wpływami endeckiej ideologii, którą podsunął chłonącemu wpływy Sikorskiemu Roman Giertych, dawny kolega z rządu, a dziś przyjaciel domu.
Przywołana na początku zadziorność młodego Sikorskiego pochodziła z czasów, kiedy skłonny był on wierzyć w siłę Polski. W 2009 r. w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” ogłosił kres tych marzeń. Jego uwaga, że Polska nie jest silnym krajem, wywołała protest Jana Rokity, w niektórych sprawach bliższego jemu niż PiS. – Nawet szef MSZ Luksemburga nie opowiadałby takich rzeczy – obruszał się Rokita. W tym przypadku Sikorski nie wyznawał zasady: „Tisze jedziesz, dalsze budiesz”.
To jego nowe podejście do spraw międzynarodowych, idealnie współgrające z PR-owskimi koncepcjami Igora Ostachowicza, a połączone z neofickimi napaściami na PiS, stało się kluczem do jego sukcesu w PO. Bardzo prawdopodobne, że stanie się teraz jedną z twarzy jej parlamentarnej kampanii. Jednym z głównych tematów będzie polska prezydencja w Unii, a Sikorski staje się na pół roku zastępcą pani Ashton.
Na razie został szefem zespołu, który ma pisać wyborczy program PO. Na sprawach krajowych się nie zna i nie ma na nie czasu. Pisaniem zajmuje się już partyjny „jajogłowy” Rafał Grupiński. Ale Sikorski, sam nieustannie podrażniony na punkcie PiS, lubi wykorzystywać merytoryczne wystąpienia do drażnienia opozycji – swoje ostatnie exposé o polityce zagranicznej zmienił w antypisowski pamflet. Filmowy scenariusz
Czy to akt sprawiedliwości, po tym, jak nowa partia pominęła go w prezydenckich prawyborach? Sikorski był przekonany, że jako kandydat młody i bywały w świecie może się stać symbolem przewagi PO nad PiS bardziej niż staroświecki Komorowski. Wszak Tomasz Wróblewski napisał o nim w „Newsweeku”: „To jeden z niewielu Polaków, który dzwoniąc do prezesa Banku Światowego czy naczelnego »Washington Post« ma pewność, że ten podejdzie do telefonu”. A „Economist” przedstawiał go jako pewnego kandydata PO po rezygnacji Tuska, z czym coś wspólnego miała zapewne żona Sikorskiego, amerykańska dziennikarka Anne Applebaum. Ale Polacy nie wzięli pod uwagę tych okoliczności. Nie pomógł ostentacyjnie używany smartfon najnowszej generacji ani okrzyki przeciw Lechowi Kaczyńskiemu na wiecach.
Nie pomogły, choć życie Sikorskiego wydawało się wcześniej scenariuszem sensacyjnego filmu w stylu „Mission Impossible”. W tajemniczych okolicznościach wyjeżdża z Polski jeszcze w 1981 r. studiować w Anglii. Potem trafia do walczącego z Sowietami Afganistanu – jako korespondent wojenny, ale sekundujący antykomunistycznym bojownikom. Żonę poznaje w okolicach burzonego berlińskiego muru w 1989 r.
Także jego kariera w wolnej Polsce to pasmo zbiegów okoliczności, którym jednak coraz wyraźniej pomaga. Watażka zostaje statecznym wiceministrem przy boku Geremka, a wśród jego gości w Chobielinie patriotyczny, ale nieporadny Jan Olszewski zostaje zastąpiony przez mainstreamowego Leszka Balcerowicza.
Dawni przeciwnicy z Unii Wolności, których przekonywał do rzeczy arcysłusznych – kursu na NATO, cywilnej kontroli nad armią – odkrywają, że mają do czynienia z człowiekiem rozsądnym. Dawnym sojusznikom z prawicy imponuje jako ktoś żyjący jedną nogą w Polsce, drugą na Zachodzie – rzuca w pewnym momencie kraj dla pracy w neokonserwatywnej fundacji w Waszyngtonie. Przed przełomem roku 2005 oferuje swoje usługi i PO, i PiS, co nie jest zbrodnią, bo wielu traktuje te formacje jako bliskich przyjaciół. Jan Rokita, kandydat na premiera, wspomina po latach: „Obiecujący, błyskotliwy, zaskoczył mnie pytaniem: Czy chciałby mnie pan wynająć?”.
Jego współpraca z Kaczyńskimi w roli ministra obrony (przepchnął go tam jesienią 2005 r. Kazimierz Marcinkiewicz) była komedią omyłek. On skarżył się na nich jako na ludzi źle zorganizowanych, którzy marnują jego czas. Oni odbierali go jako aroganckiego smarkacza. Ale za starciem charakterów kryły się różnice dotykające problemu ciągłości instytucji. Sikorski ma pretensje o narzucenie mu podwładnego Antoniego Macierewicza, który miał weryfikować wojskowe służby specjalne. Politycy PiS zarzucają mu z kolei, że osłania oficerów tych służb – koronnym dowodem miała być próba wysłania na misję do Chin byłego szefa WSI Marka Dukaczewskiego. W otoczeniu Kaczyńskich zaczyna się mówić o dawnym uczestniku antykomunistycznych zadym jako o agencie wroga. Aż do dymisji w lutym 2007 r. Politycy PiS zarzucają mu nie tylko konszachty z ludźmi WSI, ale i tajemniczą obronę aresztowanego na Litwie białoruskiego szpiega Siergieja Monicza. Ten fakt będzie potem podnosił Lech Kaczyński, opierając się nominacji Sikorskiego na
ministra w rządzie Tuska. Z kolei ludzie z otoczenia odwołanego będą twierdzić, że po dymisji stał się on przedmiotem brzydkiej gry Macierewicza, który miał na niego gromadzić obciążające materiały. Minister zaprzeczania sobie
Tusk osobiście zaproponował mu wejście do PO i rządu. Znajomym opowiadał, że widząc w nim potencjalnego rywala, woli go mieć przy sobie. Ale zamierzał go wepchnąć w podrzędniejszą rolę ministra obrony. Przez miesiące Sikorski musiał się godzić z izolacją od szukającego sukcesu Tuska. Pierwszą wizytę w Moskwie otoczenie premiera przygotowało w dużej mierze poza MSZ. Ale szybko stał się wpływowy, osiągając to także takimi gestami jak gra z premierem w piłkę – nieudana, skończyło się na szybkiej kontuzji. Chyba się nie polubili, a jednak nabrali do siebie zaufania.
Jego ministrowanie budzi krańcowe oceny. Witold Waszczykowski mówi o „polityce marginalizacji Polski”. Paweł Zalewski, europoseł PO i też uchodźca z obozu PiS-owskiego, przedstawia jego dyplomację jako pragmatyczną, reagującą na zmiany sytuacji na świecie. Waszczykowski nie może mu wybaczyć zbyt twardych negocjacji z Ameryką w sprawie tarczy antyrakietowej – obecność instalacji w Polsce miała nam gwarantować bezpieczeństwo. Zalewski uważa, że tarcza była nie do uratowania, a obecną receptą na stosunki polsko-amerykańskie jest otwarcie się na inwestycje w gaz łupkowy. Nawet przez przeciwników Sikorski bywał chwalony za lepsze wyposażenie i informatyzację resortu. A zarazem można odnieść wrażenie, że choć mówi o pragmatyzmie, zbyt emocjo-nalnie zaprzecza wcześniejszym poglądom. Był twardo proamerykański, ale gdy jesienią 2005 r. wyprawił się do dobrego znajomego sekretarza obrony Donalda Rumsfelda z długą listą potrzeb polskiej armii, został wyśmiany. Wkrótce powtarzał kolegom z rządu, że od UE Polska dostanie
więcej pieniędzy niż od Ameryki, więc kierunek polityki jest oczywisty. W roku 2006 nazwał budowę gazociągu bałtyckiego łączącego Rosję i Niemcy „nowym paktem Ribbentrop-Mołotow”. Dziś nie widzi problemu w tym, że ważne stanowiska w MSZ związane z kierunkiem wschodnim objęli ludzie po MGIMO, sowieckiej szkole dyplomacji.
Na ile jest skuteczny? Waszczykowski zarzucał mu na przykład, że nie analizuje sytuacji w północnej Afryce ani na Bliskim Wschodzie, a przyjdzie mu się z nią zmierzyć podczas polskiej prezydencji. I ma rację – do tej pory nie był to polski priorytet. Ale mówił to w przeddzień wyprawy Sikorskiego do Benghazi, gdzie, jak tłumaczy europoseł Zalewski, minister przedstawi polską ofertę pomocy w budowaniu demokracji. – Czy pójdzie za tym bardziej przemyślana strategia? Mam wątpliwości – recenzuje były wiceminister Paweł Kowal. – To na przykład dobrze, że budujemy we wspólpracy ze Szwecją Partnerstwo Wschodnie, a jednak nie wycisnęliśmy z niego wszystkiego. Bo polityka Sikorskiego jest migotliwa, zmienna.
Za to w PO Sikorski wyrzekł się podmiotowości we wszystkich innych kwestiach. Jego poglądy nigdy tak naprawdę nie były wyraziste, sprowadzały się do ogólnikowego antykomunizmu i powoływania się na zachodni konserwatyzm, nie zawsze pasujący do polskich realiów. Jako członek władz Platformy unikał jasnego stanowiska, chyba że trzeba było poprzeć Tuska. Jego najodważniejszą, potępioną zresztą przez „Gazetę Wyborczą” deklaracją było prywatne poparcie dla kary śmierci podczas prawyborów.
Jego głosu nie zabrakło za to podczas afery hazardowej – zapewnił premiera o swojej lojalności najwcześniej i najmocniej ze wszystkich ministrów. Mimo to nie przekonał Tuska, aby ten opowiedział się za nim jako za kandydatem na prezydenta, choć neutralność lidera była i tak prezentem. Po prezydenckich wyborach rozpytywał się przez chwilę, kto jest silniejszy: Tusk czy duet Schetyna – Komorowski. Na feralnym posiedzeniu zarządu, gdy grillowano marszałka Sejmu, wyskoczył z żartem: „Grzegorz, musisz chyba złożyć samokrytykę”, czym jeszcze bardziej rozjuszył premiera. Po tym incydencie Sikorski stawia już w pełni na jedynego lidera.
Na co liczy w przyszłości? Na pozycję następcy Tuska? Na razie stracił łączność nawet z tymi nielicznymi politykami, którzy poparli go w prawyborach (Gowin, Nitras, minister Rostowski). Możliwe, że za jedyną drogę uznał posłuszeństwo i czekanie na rolę delfina. Kłopot z kontaktem
Ale jako człowiek zakochany w sobie ma trudność w pozyskiwaniu poparcia, także w PO. Wśród jego prywatnych znajomych są Roman Giertych czy Kazimierz Marcin-kiewicz, ale nie czołowi plat-formersi. W kampanii prawyborczej słynne były jego gafy: gdy szefowa jednego z regionów zapraszała go do złożenia wizyty, odpowiedział: „Nie mam czasu, ale będę w Krakowie. Wy przyjedźcie do mnie”. Innego szefa regionu zapytał: „A kto u was kieruje regionem?”.
To część szerszego zjawiska – Sikorski lubi trzymać na dystans, ludzie poznani przez niego kiedyś w Ameryce mieli wrażenie, że w Polsce prawie ich nie poznaje. Nie umie budować zespołu, co odbija się także na pracy MSZ, gdzie większość indywidualności odpadła z kierownictwa, a jedyną postacią mającą jakiś wpływ na ministra jest szef jego gabinetu Piotr Paszkowski, odgrywający rolę piastuna opiekującego się młodzieńcem.
Adam Bielan zauważył, że Sikorski miałby większą szansę na pozycję lidera w USA, gdzie już w prawyborach decydują masy znające polityka tylko z telewizji. W sondażach popularności kilka razy przebijał Tuska, narażając się na jego chłód. Ma za to kłopot z bezpośrednim kontaktem. – Nie pasuje do zatłoczonej salki w Raciborzu, wręcz brzydzi się tym – relacjonuje polityk PO.
Z kolei Ludwik Dorn jest przekonany, że Sikorski marzy o karierze międzynarodowej i temu podporządkował politykę. Dobrze pamięta los Aleksandra Kwaśniewskiego, którego blokowała Rosja – w zemście za pomarańczową rewolucję. Sikorski popsuł kiedyś podróż lotniczą Jarosławowi Kaczyńskiemu, przekonując go, że powinien być sekretarzem generalnym NATO. I czekał potem, aż tę funkcję otrzyma.
Jest wyćwiczony w europejskiej nowomowie, więc zdolny do takich awansów. Waszczykowski sądzi, że nie wystarczy mu systematyczności. – Chciał zostać sekretarzem NATO, ale nie objechał nawet państw Europy Środkowo-Wschodniej– przypomina. Ale też w tamtym przypadku niejasne było stanowisko Tuska, który chyba udzielił mu zbyt małego poparcia. Może więc Sikorski zostanie wiecznym aspirantem? Choć z natury brutalny i niecierpliwy pokazał, że potrafi czekać.
O ile nie zgubi go niepoprawny dowcip…