Kaczyńskiego nagrano, gdy mówił swojemu kuzynowi Mariuszowi K. o "jurnym Stefanie", który wsypał Ewę Kopacz. Ta zachęcała do rzucania kamieniami w mecenasa Roberta Nowaczyka za to, że doniósł do CBA na Bartka M., że całował się z psem, ale ostatecznie CBA zatrzymało dinozaura. Skomplikowane? Tak jak nasza polityka.
Wiem, że pomieszałem nieco fakty, ale obraz afer z ostatnich kilku dni może wywołać zawroty głowy. Bo nic już nie wiadomo. Kolejne informacje zmieniły się w kakofonię, z której nie daje się niczego wyłowić. Przynajmniej nic sensownego.
Pokrywają się nazwiska (jedno z nazwisk zatrzymanych przez CBA z nazwiskiem ministra koordynatora służb, a nazwisko adwokata, zeznającego przed komisją – z nazwiskiem jednego z ekspertów Macierewicza, który także się pojawia jako tło dla afery z Bartłomiejem M.), w kilku wątkach przewija się ta właśnie służba, same wątki mnożą się na potęgę i pączkują.
Wszystkich nas czeka wyzwanie
Rozłożenie tego galimatiasu na czynniki pierwsze przez osobę, która nie jest maniakiem śledzenia informacji na bieżąco - a tak postępuje większość z nas - może okazać się wyzwaniem ponad siły.
Sypie się teoria o działaniu przemysłu przykrywkowego. Owszem, ta popularna teoria mogła mieć jeszcze jakiś sens do mniej więcej trzeciego etapu rozwoju wypadków. O ile za pierwszy uznamy tragiczną śmierć prezydenta Adamowicza i to, co nastąpiło po niej. Zresztą apele o rachunek sumienia, ostudzenie emocji i wygaszenie najbardziej zaciętych sporów, które nastąpiły po gdańskiej tragedii, z perspektywy zaledwie kilkunastu dni, wydają się należeć do poprzedniej epoki.
Zatem pierwszym etapem byłby czas po śmierci prezydenta Gdańska. Drugim – rewelacje "Gazety Wyborczej" na temat deweloperskich ambicji Jarosława Kaczyńskiego.
Rewelacje, które zresztą po najnowszych nagraniach sprawiają wrażenie, jakby chodziło w nich tyleż o uderzenie w PiS, co o jednoczesne ulepszenie wizerunku prezesa, obsesyjnie dbającego, żeby wszystko było zgodne z prawem.
Trzeci etap – który zaszedł właściwie jednocześnie z drugim – to zatrzymanie Bartłomieja M. i Mariusza Antoniego K. (nie wiadomo, czy w związku z tą samą sprawą) oraz następnie aresztowanie tego pierwszego.
Jak "przykrywać"? Pokazał Tusk
Od biedy można by sobie jeszcze wyobrazić, że próbowano tutaj jedno przykryć drugim. A raczej drugie – trzecim. Ale kolejne elementy tej układanki – zatrzymanie biznesmenów od "jurnego Stefana", nakładające się na rewelacje mecenasa Nowaczyka o CBA jako strukturze niemalże mafijnej i rzekomej próbie kupna przez prof. Krasnodębskiego mieszkania w zreprywatyzowanej nieuczciwie kamienicy – trudno sobie wyobrazić jako ściśle skoordynowane z resztą.
Tego jest już po prostu za dużo.
Przemysł przykrywkowy (jedna afera jest przysłaniana kolejną) ma sens, o ile coś niewygodnego przykrywa się czymś uderzającym w przeciwnika albo odwracającym uwagę. To prosty i klarowny zabieg.
Mistrzem takich zagrań był kiedyś Donald Tusk. Tu jednak mamy raczej do czynienia z bezładną kanonadą. Trochę jak w przypadku spanikowanych gangsterów amatorów, którzy zasadzili się jedni na drugich po dwóch stronach ulicy i zaczynają do siebie strzelać bez celowania, w coraz większej panice, marnując na potęgę amunicję.
Tak przemysł przykrywkowy nie działa, bo w panice bardzo łatwo oberwać rykoszetem od pocisku wystrzelonego przez siebie. Co się zresztą dzieje – spójrzmy choćby na sprawę Niesiołowskiego. Bardzo szybko pojawiło się pytanie: dlaczego prokuratura, mając informacje od CBA od trzech lat, zadziałała dopiero teraz? To klasyczny rykoszet.
Gdyby przyglądać się uważnie każdej z tych spraw, w każdej znaleźlibyśmy elementy prowokujące do postawienia na spokojnie zasadnych pytań.
Nagrania z Kaczyńskim kazałyby się na przykład zastanowić nad mechanizmem regulującym funkcjonowanie partii politycznych, ale też nad kwestią zezwoleń na budowę i planów zagospodarowania przestrzennego.
W sprawie Niesiołowskiego pojawia się pytanie o systemową walkę z korupcją, ale też o wspomniane trzy lata zwlekania przez prokuraturę ze Zbigniewem Ziobrą na czele. W przypadku Bartłomieja M. mamy prawo zastanawiać się nad kwestią politycznej odpowiedzialności i jakością kadr oraz mechanizmem ich doboru. I tak dalej.
Lecz oczywiście na takie pytania i zastanowienie się nad nimi nie ma czasu, bo jedna sprawa goni drugą. A na każdą z nich media mają tylko kilkanaście godzin, zanim odsunie ją w niebyt jakaś nowa.
"Obyczajówka" zawsze przebije się najmocniej
Co gorsza, kolejne sprawy mają całkiem inny faktyczny ciężar gatunkowy, a inny jest im nadawany. W sprawie biznesmenów i "jurnego Stefana" wątek korupcyjny, zawsze przecież poważny, zwłaszcza gdy idzie o posła, miesza się z dość żenującą obyczajówką i – a to ci zaskoczenie! – wygrywa oczywiście obyczajówka.
Uwaga skupiła się na domniemanych apetytach seksualnych i gastronomicznych byłego posła PO, a nie na tym, jak to możliwe, żeby poseł był w stanie załatwić ludziom, działającym w branży hotelarsko-restauracyjnej kontrakty na dostawy surowca dla wielkich zakładów azotowych. I to takich, będących współwłasnością Skarbu Państwa. A przecież to jest obiektywnie o wiele ważniejsze niż spekulacje, czy „jurny Stefan” był w stanie zabawiać się z panienką przez 15 minut czy może całe pół godziny oraz czy jadł przy tym fasolkę po bretońsku.
Podobnie jest z "ja cię nie mogę" Jarosława Kaczyńskiego. Realny problem z oddzieleniem działalności partyjnej od biznesowej i ewentualne pomysły na jego rozwiązanie nie mają szans przebić się w memicznym jazgocie, generowanym przez hasztag #jacieniemoge. A na to wszystko nakładają się jeszcze memy z innej serii – tej o dinozaurach, w których kamieniami rzucali pierwotni ludzie tak długo, aż po paru dniach dinozaur był słaby, padał i można go było zjeść. Przynajmniej według byłej premier Ewy Kopacz.
Jeśli tak ma wyglądać polska polityka i polskie media aż do wyborów europejskich wiosną, a pewnie i parlamentarnych jesienią (z małą przerwą na wakacje, ale nawet one mogą nie przynieść wytchnienia), to efekt może być odwrotny od zamierzonego. Zakładając, że w ogóle ktoś tutaj liczy na jakiś efekt, a nie, że lawina wydarzeń toczy się już samoistnie i nawet, jeżeli ktoś coś tu kiedyś planował, to i tak jego plan poszedł dawno w diabły.
Otóż – po pierwsze – zwykłemu wyborcy wszystkie te sprawy zleją się w jedno. Po drugie – skoro zleją mu się w jedno, to obie walczące strony będzie widział również jako jedną grupę. Dokładnie według schematu, który tak niepokoił Jarosława Kaczyńskiego: „oni są wszyscy tacy sami”. Po trzecie – skoro „oni” są wszyscy tacy sami, a z ich zapasów w błocie niczego już wyborca nie będzie rozumieć, to może zareagować dwojako.
Albo postanowi zostać w domu – co byłoby akurat scenariuszem korzystniejszym dla rządzących, niż dla opozycji. Albo będzie chciał zagłosować na tych, którzy w zapasach w błocie nie uczestniczą – co z kolei byłoby niekorzystne i dla PiS, i dla PO.
Nie mówimy tu, rzecz jasna, o większości wyborców. Mówimy o jakiejś części tych, którzy dziś deklarują, że jeszcze nie wiedzą, na kogo zagłosują albo, że w ogóle nie wiedzą, czy głosować. Tylko że to oni w ostatecznym rozrachunku mogą się stać języczkiem u wagi. Trzeba pamiętać, że o wielkiej wygranej PiS w 2015 roku zadecydowały pojedyncze procenty głosów.
Cóż, właśnie wzmocniony został Korwin-Mikke
Na odcięciu się od informacyjnego jazgotu i kolejnych afer, żyjących zaledwie kilka dni, niektórzy mogą skorzystać.
W tę niedzielę swoją konwencję będzie mieć Robert Biedroń. Polityk idący na razie osobną drogą byłby lekkomyślny, gdyby jakoś nie spróbował ograć swojej odrębności wobec mnożących się sensacji i afer.
Ale są i inni. Jest pozujący na swoistego politycznego symetrystę Władysław Kosiniak-Kamysz i jego PSL. Jest sojusz Ruchu Narodowego z partią KORWiN, Grzegorzem Braunem i Kają Godek. Rewelacje "GW" o interesach Kaczyńskiego mogą napędzić im trochę wyborców jako jedynej wyraźnej alternatywie po prawej stronie. Jest nowa klasycznie liberalna inicjatywa Roberta Gwiazdowskiego. No i jest wreszcie Kukiz ’15, który na tej nawalance może zarobić najwięcej jako ustabilizowana na scenie politycznej siła, od dawna starająca się trzymać dystans do obu najsilniejszych protagonistów konfliktu.
Co nam przyniesie kolejny tydzień? Miała się tu pojawić jakaś efektowna hipoteza, projekcja kolejnej afery, ale – proszę wybaczyć: wobec obrazu posła Niesiołowskiego, zabawiającego się z kurtyzanami w fasolce po bretońsku, tudzież Ewy Kopacz, rzucającej kamieniami w dinozaury i ministra koordynatora rzekomo całującego się z psem – moja wyobraźnia kapituluje.
Wymyślcie sobie państwo coś sami. Tematów nie zabraknie.