PublicystykaWarzecha: "Pojedynek na miny jest nierozstrzygniety. Trwa jednak dalej" (Opinia)

Warzecha: "Pojedynek na miny jest nierozstrzygniety. Trwa jednak dalej" (Opinia)

W czasie majówki widzieliśmy polityczny pojedynek na miny. Na pewno jednym z bohaterów był prezydent Andrzej Duda. Kto był jednak jego głównym rywalem? Donald Tusk, czy może niemal nikomu wcześniej nieznany Leszek Jażdżewski?

Warzecha: "Pojedynek na miny jest nierozstrzygniety. Trwa jednak dalej" (Opinia)
Źródło zdjęć: © East News | Rafał Gaglewski
Łukasz Warzecha

"Przeciwnicy staną naprzeciwko siebie i oddadzą serię min kolejnych, przy czym na każdą budującą i piękną minę Pylaszczkiewicza Miętalski odpowie burzącą i szpetną kontrminą" – takie były założenia słynnego pojedynku na miny w Gombrowiczowej "Ferdydurke". Stanęli w nim przeciw sobie Syfon i Miętus.

W czasie majówki widzieliśmy polityczny pojedynek na miny. O ile w roli Syfona (czyli Pylaszczkiewicza) wystąpił Andrzej Duda, to nie bardzo wiadomo, czy Miętusem był Tusk, czy jednak niemal nikomu wcześniej nieznany Leszek Jażdżewski.

Łatwo stracić wszelką miarę

Poza tym miny robiono też z boku. Konfederacja zorganizowała Marsz Suwerenności, a PiS w odpowiedzi zaczął mówić, że Polska nikomu nic nie jest winna. Co tu było ważne, a co jest tylko grą na omamienie wyborców?

Przemówienie Tuska u przedstawicieli opozycji budziło wielkie emocje jeszcze zanim zostało wygłoszone. Nieco mniejsze – gdy już było po nim. Pragnienie, aby Tusk wreszcie wrócił i na zasadzie deus ex machina zniszczył partię Kaczyńskiego samym swoim zstąpieniem do polskiej polityki, jest u części przeciwników obecnej władzy tak silne, że tracą wszelką miarę.

Tymczasem wiadomo było, że asekurancki przewodniczący Rady Europejskiej nie powie nic jasno, jednoznacznie i zdecydowanie. Mało kto jednak spodziewał się, że zostanie przyćmiony przez swojego przedmówcę. Wyszło tak, jakby przed gwiazdą światowego rocka wystąpił w roli supportu mało znany, lokalny zespolik i ukradł show. Wątpić można, czy taki był plan Tuska i czy to mu odpowiadało, choć jego plany są i tak obliczone na dłuższy czas i jeden Jażdżewski nie jest dla niego problemem.

O co tu jednak chodziło? Wpadka, przypadek czy makiaweliczny plan? Kto Jażdżewskiego obserwuje (a jest to zapewne maleńka grupka śledzących politykę z zawodowych powodów), ten wie, że redaktor naczelny "Liberté" należy do hunwejbinów opozycji. Niewiele brakuje mu do osiągnięcia wzmożenia na poziomie prof. Sadurskiego.

W jego tłitach i wystąpieniach od dawna nie ma żadnej woli kompromisu, refleksji nad tym, że przecież Polska jest ostatecznie jedna i wszyscy muszą się w niej jakoś pomieścić. Jest wyłącznie chęć zniszczenia przeciwnika, wyrażana często w mało wyszukany sposób. Tusk zna Jażdżewskiego i wie, czego się po nim spodziewać.

To Jażdżewski organizował zeszłoroczne Igrzyska Wolności w Łodzi, gdzie Tusk przemawiał. Przewodniczący RE nie mógł być całkiem zaskoczony tonem wystąpienia przedmówcy. A był to ton nie tylko twardej konfrontacji z Kościołem i w gruncie rzeczy prawą stroną w ogóle, ale też ton zwyczajnie momentami chamski.

Tu dwa ważne spostrzeżenia. Pierwsze – że zgromadzeni bili wówczas gromkie brawo, co pokazuje, jakiego typu publiczność przybyła na spotkanie z Tuskiem. Drugie – że sam Tusk nie klaskał. Czy ma to jakieś znaczenie? Niektórzy twierdzą, że tak naprawdę to Tusk mówił ustami Jażdżewskiego. Zwykle pojawia się przykład Palikota, którego Tusk za dawnych czasów niby potępiał za antyklerykalne wycieczki, ale przecież nic z tym naprawdę nigdy nie zrobił. Tusk faktycznie jest mistrzem wyręczania się innymi w niewygodnych dla siebie sprawach.

Czemu miałoby to służyć? To akurat dość jasne: wykończeniu Biedronia, który gra na antyklerykalnych sentymentach, i sięgnięciu po Biedroniowy elektorat. Ale przez kogo – Koalicję Europejską czy jakiś nowy projekt Tuska?

Tyle że komentatorzy miewają tendencję do racjonalizowania sytuacji, które tak naprawdę nie były zaplanowane. Może tak jest i teraz. Tusk musiał wiedzieć, o czym ogólnie będzie mówić Jażdżewski, ale czy wiedział, jakich użyje słów – że powie na przykład o polskim Kościele jako o świniach taplających się w błocie?

Niekoniecznie. Gdyby wiedział, być może nakazałby Jażdżewskiemu zmianę języka. Bo o ile krytyka Kościoła szkody Tuskowi nie przyniesie, to już obrzucanie go obelgami – raczej tak. Gdy okazało się, że dość powszechną reakcją na słowa Jażdżewskiego jest oburzenie, od jego słów odcięła się nawet PO.

Czyli Schetyna wykorzystał Jażdżewskiego, żeby pośrednio uderzyć w Tuska. Z drugiej strony Jażdżewski, broniąc swojego wystąpienia, uderzył w Koalicję Europejską. Możliwe więc, że widzimy kolejną niebezpośrednią bitwę między Tuskiem a Schetyną. Pamiętać też jednak trzeba, że na radykalny antykościelny sentyment, owszem, klientela w Polsce jest, ale stosunkowo niewielka. Tusk z pewnością chciałby sięgać szerzej, pójście w skrajności może temu przeszkodzić.

Chyba że to próba gry na kilku fortepianach, ale jeśli tak, to stoją one bardzo od siebie daleko i łatwo zafałszować. Jak zgrzyt zabrzmiały pojednawcze tony w wystąpieniu Tuska, wygłaszanym zaraz po ostrej tyradzie Jażdżewskiego. Być może więc sytuacja jednak trochę wymknęła się Tuskowi spod kontroli.

W najbliższy piątek Tusk będzie odbierał tytuł Człowieka Roku "Gazety Wyborczej". Czy odniesie się do awantury wokół wystąpienia Jażdżewskiego? Takie może być oczekiwanie. Przy czym Tusk oczywiście kreuje swój wizerunek zwolennika zgody w opozycji do PiS – nie ma to nic wspólnego z jego prawdziwymi przekonaniami czy planami.

Ryzykowny ruch PiS

Po drugiej stronie pojedynku na miny stanął prezydent Andrzej Duda. Jego wystąpienie 3 maja byłoby, mówiąc najdelikatniej, dość sztampowe, gdyby nie słowa: "Mamy konstytucję. Trzeba dyskutować nad jej zmianami, bo warto dyskutować. Nad tym, czy powinniśmy wprowadzić zapisy w konstytucji o Unii Europejskiej. Czy powinniśmy w konstytucji zagwarantować obecność w tym wielkim sojuszu. Osobiście jestem przekonany, że tak".

Prezydent nie jest w tej deklaracji odosobniony. Podobnie mówią premier Morawiecki czy wicepremier Gowin. Po co? To znów czytelne: kontrują w ten sposób opowieść o pełzającym Polexicie, powtarzaną przez część opozycji, a zarazem wpisują się w odczucia Polaków, którzy w ogromnej większości wspierają członkostwo w UE. Ale czy tak bardzo, żeby dobrze zareagować na tego typu propozycje? Obóz PiS robi ruch ryzykowny.

Po pierwsze – dla części jego wyborców, którzy do UE mają stosunek ambiwalentny, może to być argument, żeby przenieść poparcie na otwarcie antyunijną Konfederację, z którą PiS ostro wojuje. Po drugie – opozycja może powiedzieć: "Sprawdzamy – skoro chcecie wpisać UE do konstytucji, to my was poprzemy. Działajcie".

Do zmiany ustawy zasadniczej w Sejmie potrzeba większości dwóch trzecich głosów, czyli 306 posłów. Same kluby PiS i PO spokojnie tę liczbę przekraczają. Platforma narobiłaby PiS kłopotu, deklarując poparcie dla takiej zmiany w konstytucji. Na dyskusji, która by się rozpoczęła, zyskałaby Konfederacja, której udało się zebrać na Marszu Suwerenności kilka tysięcy osób. Tymczasem politycy PiS składają swoje deklaracje, sądząc, że to tylko słowa, a powiedzieć można wszystko.

Dla PiS Konfederacja nie jest może wielkim problemem w wyborach do PE, ale może nim być w wyborach jesiennych. Gra będzie szła o pojedyncze punkty, od których może zależeć druga kadencja samodzielnych rządów. Dlatego politycy rządzącej partii usiłowali w czasie majówki zneutralizować jeden z głównych wątków krytyki pod swoim adresem ze strony sojuszu Narodowców, KORWiN-a, Brauna, Liroya, Jakubiaka i Kai Godek: kwestię potencjalnych żydowskich roszczeń.

O tym, że Polska nic nikomu nie jest winna, mówili w sobotę i Jarosław Kaczyński, i Mateusz Morawiecki. Mówili jednak bez wskazywania konkretnie, o co chodzi. Czy ich kontra wobec Konfederacji będzie skuteczna, okaże się już za kilka dni, gdy Stowarzyszenie Marsz Niepodległości zorganizuje w stolicy marsz przeciwko amerykańskiej ustawie 447.

Jeżeli podczas marszu pojawią się ostre hasła, PiS będzie w trudnej sytuacji: będzie musiał jednocześnie odcinać się od tego typu klimatów i zarazem przekonać wyborców, że w sprawie roszczeń jest równie stanowczy jak Konfederacja. W przeciwnym razie znów będzie atakowany z prawej strony jako uległy wobec środowisk żydowskich. Iście ekwilibrystyczne zadanie.

W "Ferdydurke" pojedynek wygrał Syfon, robiąc najbardziej anielską minę. Nasz polityczny pojedynek wciąż trwa, ale pamiętajmy, że w większości przypadków chodzi tu właśnie tylko o minę – nic więcej.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)